W zakamarkach miejskich sypialni, wielkich blokowisk, w których mieszkają miliony Polaków, czają się liczne pułapki. Szczególnie latem wpadają w nie ci spośród cieszących się wakacjami uczniów, którym nie dane jest wyjechać na obóz, kolonię czy wczasy z rodzicami.
Mieszko nie chce wiele o sobie powiedzieć. Sposobem udaje mi się jednak dowiedzieć, że mieszka na Bródnie. W blokowiskach wzniesionych tam w latach 70. Na swoim osiedlu nie ma jednak latem czego szukać. Zresztą serdecznie go nienawidzi. – Pełno jest tam starszych chłopaków. Jak się wieczorami naćpają, okupują ławki i strach przechodzić obok – przyznaje. Dlatego Mieszko stara się po zmroku nie wychodzić z domu. Zresztą wtedy i tak jest pod kontrolą zmęczonych późnym powrotem z pracy rodziców. – Matka pracuje w szpitalu – Mieszko nie chce powiedzieć, w jakim charakterze. Ojciec jest kierowcą autobusu. Rodzice nie mają pojęcia, czym trudni się ich syn, gdy oni są w pracy. Wakacje chłopak spędzi w Warszawie. Liczy, że pozna dziewczynę. Nie ma jednak pomysłu, jak to zrobić. Namawia rodziców, żeby kupili mu laptopa, może wtedy pozna miłość swojego życia przez internet.
Na końcu rozmowy postanawiam go bardzo nastraszyć, że złamie sobie życie, bo prędzej czy później złapie go policja, zarejestruje miejski monitoring albo – co gorsza – wpadnie w ręce przestępców. Barwnie opowiadając o tych zagrożeniach, osiągam chyba jakiś efekt, bo w oczach gimnazjalisty pojawia się strach. – Kup lepiej gazetę, poczytaj, jest dużo ośrodków kultury, półkolonii, miejsc spotkań, gdzie latem możesz zrobić coś wartościowego i poznać wielu rówieśników – mówię. – Ale nigdy nie kradnij! – dodaję dosadnie i mentorsko. Gdy po chwili dzwoni mój telefon i nieostrożnie odwracam się, robiąc parę kroków, by przeprowadzić rozmowę, ani się spostrzegam, jak mój rozmówca znika mi już definitywnie z pola widzenia.
Jako nieudolny i spontaniczny streetworker nie mam pojęcia, czy chłopak wziął sobie moje tyrady do serca.
Sami na pustyni blokowisk
Z najnowszych statystyk wynika, że ponad dwie trzecie polskich dzieci i młodzieży nie wyjedzie nigdzie na wakacje. Będą więc skazani na niepełną kontrolę swych rodziców, zabieganych pośród codziennych obowiązków, tak bardzo zapamiętałych w mozolnym wypracowywaniu elementarnych podstaw egzystencji swej rodziny, że paradoksalnie czasem tracą z pola widzenia swe pociechy, dla których przecież w dużej mierze pracują. W ten sposób dla setek tysięcy uczniów w dużych polskich miastach, wymuszonym wakacyjnym sztafażem staną się blokowiska. Te okazują się prawdziwym mikroświatem.
– Bardzo trudno jest nam zapanować nad młodzieżą na osiedlach, szczególnie latem – przyznaje chcący zachować anonimowość dzielnicowy z Wrocławia. Policjant, który w swym rejonie ma jedno z wielkich osiedli wybudowanych w epoce Gierka, jednym tchem wymienia najpoważniejsze zagrożenia: przede wszystkim narkotyki, rozboje z udziałem nieletnich, kradzieże i włamania, ale także prostytucję i nieszczęśliwe wypadki. Policjant zaznacza, że nieletni sprawcy tych działań wcale nie muszą pochodzić z tak zwanych patologicznych rodzin. – Zresztą, jak zdefiniować patologiczną rodzinę? – pyta retorycznie. Czy to taka, gdzie ojciec jest alkoholikiem i urządza burdy w domu, zastraszając matkę i dzieci; czy taka, gdzie dobrze sytuowani rodzice – z wyższym wykształceniem i na tak zwanych stanowiskach – nie umieją dopilnować swojego dziecka, które wpada w świat uzależnień, w złe towarzystwo, uciekając często od formalnie poprawnej, choć pozbawionej uczuć atmosfery domu rodzinnego.
Młodzież na licznych w polskich miastach osiedlach znajduje niebywałe miejsca spotkań: stare suszarnie w blokach, maszynownie dźwigów czyli wind, boczne, nieużywane klatki schodowe, upstrzone nieudolnym graffiti i śladami przypaleń od papierosów na ścianach. System obsiadania ławek osiedlowych młodzi ludzie mają tak doskonale opanowany, że często wiedzą, kiedy opuścić dane miejsce, by uniknąć konfrontacji z patrolem policji. Napotkani na jednym z poznańskich osiedli młodzi ludzie, którzy bez żenady pili piwo pod jednym z bloków, odpowiedzieli rezolutnie, że „przecież policja nie ma tu rejonu służbowego”, więc nic im nie grozi. Mogli się jednak przeliczyć, gdyż w wielu miejscach zagrożeń na naszych osiedlach pojawiają się także nieumundurowani policjanci.
Wszyscy jesteśmy „pracownikami ulicy”
Budowane w latach 70. i 80. minionego stulecia w technologii wielkopłytowej wielkie osiedla miały w założeniu otrzymać efektywną społecznie infrastrukturę: nie tylko sklepy, pocztę i aptekę czy przychodnię zdrowia, ale też domy kultury, harcówki, szkoły i biblioteki. Niestety propagandowy charakter działań w wielu tego typu placówkach w okresie PRL-u skompromitował je, a odium to ciąży na nich do dziś. Obok ośrodków kultury dla dzieci i młodzieży, z sukcesami działających w sercach wielkich blokowisk, są też takie, które ustąpiły miejsca centrom handlowym. Nadal na wielu osiedlach w największych polskich miastach nie ma żadnej oferty dla pozostającej w czasie wakacji w miejscu zamieszkania młodzieży. Zaś monotonia bloków i wszechobecna nuda, której młodzież, taka jak Mieszko z warszawskiego Bródna, często nie umie konstruktywnie zapełnić, sprzyja wykolejeniu, zejściu na złą drogę.
Pośród polskich blokowisk nadal potrzebna jest uwaga i troska o najmłodsze pokolenie. W wielu miejscach powinni pojawiać się streetworkerzy. Niekoniecznie muszą to być profesjonalni pracownicy socjalni. Takimi „ulicznymi pracownikami”, łowcami zagubionych i „nieprzystosowanych” mogą stać się księża z pobliskiej parafii, sąsiedzi, rodzice, starsze rodzeństwo, pracownik osiedlowej biblioteki, dzielnicowy, nauczyciel czy wreszcie każdy z nas, przypadkowych przechodniów.
Imię bohatera, o ile podał prawdziwe, zostało zmienione.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.