Mimo spektakularnego rozwoju nauk przyrodniczych wciąż słyszymy, że teoria ewolucji jest oszustwem albo że trzeba ją ochrzcić nadprzyrodzonymi interwencjami. Niektóre z tych głosów formułują ludzie Kościoła.
Zatem w porównaniu z dramatyczną metafizyką o. Daniela Ange’a rzeczywisty powód powstania płci jest dość prozaiczny. Poza tym to nie kobiety powstały z mężczyzn, tylko mężczyźni są genetycznie zmodyfikowanymi na potrzeby rozmnażania wersjami kobiet.
Wyzwaniem dla teologii i dotychczasowego nauczania Kościoła może się stać także naturalna biologiczna różnorodność związana z płcią. Przyroda ciągle jest procesem twórczym. Za płeć odpowiedzialne są przede wszystkim chromosomy X i Y – kobiety mają zestaw XX, mężczyźni – XY. Ale dziś wiemy, że niektórzy z nas mają nietypowy, bo zwielokrotniony zestaw obu chromosomów, co wpływa na nasze cechy (np. XXYY, XXXY, XXXYY). Zdarzają się osoby o zestawach XY wyglądające jak kobiety i czujące się nimi oraz mężczyźni o chromosomach XX – to skutek niezadziałania prawidłowych hormonów w okresie prenatalnym, a także hybrydy z mieszanką komórek męskich i żeńskich. Wiele wskazuje, że także skłonność seksualna do tej samej płci ma biologiczne podłoże.
Czy właśnie zawala się nasz religijny świat? Przeciwnie: wydaje się, że to w wizji o. Daniela Ange’a nie ma miejsca dla ludzi o genetycznie zmodyfikowanej płci. Czy Stwórca ich nie chce? Tymczasem w perspektywie ewolucyjnej są oni przejawem biologicznej twórczości. Jeśli dostrzeżemy w procesach ewolucyjnych narzędzie stwórczej mocy Boga, oznaczać to będzie, że Bóg takie osoby jak najbardziej chce. Czy to nie pocieszające?
Na koniec wiadomość naprawdę niepokojąca: chromosom Y jest zdegenerowany, co gorsza, wciąż się degeneruje. Jak obliczają genetycy, wizja z filmu „Seksmisja” spełni się mniej więcej za 5 tys. pokoleń, czyli za ok. sto tysięcy lat. Męska płeć skazana jest na zanik. Czy to policzek dla Stwórcy? Nie, po prostu kolejny dowód naszej przygodności. Cudem jest to, że mimo tej przygodności jesteśmy zdolni kochać. Chwała Boża nie tylko nie doznaje uszczerbku, ale zdaje się wzrastać, gdy uświadomimy sobie, że poprzez prozaiczną rzeczywistość ewolucji biologicznej Stwórca potrafi doprowadzić do rzeczy wielkich.
Dystans kardynała
Bezradność poczytnego religijnego autora jest poniekąd usprawiedliwiona, skoro nieporozumienia wobec teorii ewolucji zdarzają się na teologicznych szczytach. W 2005 r. zaniepokojenie środowisk naukowych wywołał opublikowany w „New York Times” artykuł kard. Christopha Schönborna, w którym ten bliski współpracownik Benedykta XVI zdystansował się do teorii ewolucji. Napisał m.in.: „Idea ewolucji, jeśli ją rozumieć jako pochodzenie od wspólnego przodka, może być prawdziwa, lecz rozumiana w sensie neodarwinowskim jako niekierowany i nieplanowany proces powstawania przypadkowych zmian i naturalnej selekcji nie może być prawdziwa”. Metropolita Wiednia wspomniał także o „inteligentnym projekcie”, na co do tej pory powołują się zwolennicy kreacjonizmu.
Temat ewolucji pojawił się następnie w 2006 r. na spotkaniu Schüllerkreis (organizowane co rok seminarium byłych uczniów Benedykta XVI, z jego udziałem). Niecały rok później, w kwietniu 2007 r., opublikowano materiały z tej sesji w książce „Stworzenie i ewolucja”. We wstępie do niej Papież zajął podobne stanowisko jak kard. Schönborn. Dopiero w wydanej przez Herdera pod koniec 2007 r. książce „Cel czy przypadek? Dzieło stworzenia i ewolucja z punktu widzenia racjonalnej wiary” kard. Schönborn próbował złagodzić antyewolucyjną wymowę swych wypowiedzi przez wyraźne odróżnienie naukowej teorii ewolucji od jej filozoficznych interpretacji.
Obserwując te perturbacje, trudno nie przypomnieć, że Kościół powszechny podobną lekcję ma już odrobioną, i to dzięki Polakom.
Milczenie Boga
Agnieszka była młodą ateistką, którą wierzący znajomi przyprowadzili do wykształconego w naukach przyrodniczych jezuity, doktora medycyny i profesora filozofii przyrody, aby ją nawrócił. Przedsięwzięcie okazało się trudne – studentka zbijała argumenty kapłana. W końcu ten odwołał się do myślowego eksperymentu: „Przypuśćmy, że jest pani pierwszym człowiekiem, który wysiada na Marsie z rakiety kosmicznej, i że potyka się pani o okulary. Czy nie będzie pani myślała, że była tu już przedtem jakaś istota rozumna?”. „Proszę księdza – odpowiedziała Agnieszka – te okulary są znacznie bardziej prymitywne niż oczy chociażby owada. A przecież z teorii ewolucji wiemy, że ten niezwykle precyzyjny narząd powstał dzięki ślepym i bezrozumnym oddziaływaniom przyrody”.
Taką anegdotę opowiedział o. Piotr Lenartowicz podczas seminarium „Nauka – religia – dzieje” w Castel Gandolfo. Był rok 1982, do letniej rezydencji Jana Pawła II po raz drugi przyjechali jego dawni znajomi – naukowcy i filozofowie, z którymi w okresie krakowskim dyskutował o nauce wieczorami przy herbacie, podczas wspólnych wypraw narciarskich. Zwyczaj nie został zarzucony – tak powstał cykl odbywających się co dwa lata spotkań z których pierwsze poruszały m.in. temat kreacjonizmu, a to za przyczyną ich współorganizatora – właśnie o. Lenartowicza.
Metodologia współczesnej nauki jest odpowiedzialna za to, że „kanał kontaktu z Panem Bogiem poprzez przyrodę został praktycznie wyeliminowany. Drzewa, pagórki i słońce, rośliny, ptaki i zwierzęta już nie głoszą chwały Bożej – mówił krakowski jezuita, nie ukrywając niepokoju. – Dla mnie ta sytuacja jest nieznośna”. Jego zdaniem „księża zupełnie beztrosko sobie poczynają, nie dostrzegając, jak dalece ta pełna, całościowa, ateistyczna w istocie wizja rzeczywistości głęboko przenika do świadomości młodzieży”. Przypadek Agnieszki był symptomatyczny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.