Mimo spektakularnego rozwoju nauk przyrodniczych wciąż słyszymy, że teoria ewolucji jest oszustwem albo że trzeba ją ochrzcić nadprzyrodzonymi interwencjami. Niektóre z tych głosów formułują ludzie Kościoła.
W swoim referacie, jak i w późniejszych pracach, o. Lenartowicz przekonywał, że życie, jako precyzyjna i niezwykle skomplikowana całość, nie mogło się wyłonić z chaosu – a więc jest nieredukowalne. „Moje credo jest takie: z tego, co nie jest całością, nie może powstać całość – mówił i dodawał: – Dla mnie jest to dowód na istnienie Pana Boga”. Okazuje się, że idee kreacjonistyczne, oryginalnie wsparte na metafizyce arystotelesowsko-tomistycznej, były w Polsce głoszone 20 lat przed sformułowaniem w USA koncepcji Inteligentnego Projektu. Nie jest zatem zaskoczeniem, że o. Lenartowicz znalazł się w Radzie Naukowej Polskiego Towarzystwa Kreacjonistycznego.
W 1982 r. w Castel Gandolfo kreacjonistyczne poglądy nie zostały bez odpowiedzi. O odkrytych w latach 70. prawach fizyki, które wskazują, że w specyficznych warunkach (układów dalekich od równowagi) z chaotycznych procesów wyłaniają się samoistnie względnie stałe struktury, mówili chemik z PAN Zbigniew Ryszard Grabowski oraz fizyk z UJ Andrzej Fuliński. Takie struktury mogą modelować powstanie życia w sposób naturalny. Ks. Michał Heller wskazywał z kolei na błąd teologiczny, polegający na szukaniu pojedynczych śladów Boga w przyrodzie, gdy tymczasem „cała przyroda jest jednym wielkim śladem Pana Boga”.
W tym sensie Bóg rzeczywiście milczy we współczesnej nauce. Ale czy wiara byłaby wiarą, gdyby istnienie Boga można było udowodnić?
Korekta, która nas czeka
Nauka i wiara współistnieją – głównie dzięki wierzącym uczonym. Możliwe jest jednak coś więcej niż współistnienie. Możliwa jest współpraca – dopełnianie się i korygowanie religijnego i naukowego obrazu rzeczywistości. W rzeczy samej: nauki przyrodnicze i teologia mogą świadczyć sobie wzajemne usługi. Jak napisał w 1987 r. Jan Paweł II w liście do dyrektora Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego na 300-lecie ukazania się przełomowych „Principiów” Newtona, „nauka może oczyścić religię z błędów i przesądów; religia może oczyścić naukę z idolatrii i fałszywych absolutów”. Zdaniem Papieża, „każda z nich może wprowadzić drugą w szerszy świat, świat, w którym obie mogą się rozwijać”. Trudno nie dostrzec w tych słowach echa dyskusji z Castel Gandolfo.
Na czym konkretnie taka współpraca mogłaby polegać?
Mimo wspólnego przedmiotu zainteresowań, jakim jest człowiek, nauka i wiara nie wchodzą sobie bezpośrednio w drogę, gdyż to, co ludzkie, przekaz wiary interpretuje na głębszym poziomie niż nauka. Tam, gdzie biologia widzi przypadek, teologia dostrzec może Bożą opatrzność. Zatem spieranie się o to, czy naszym życiem rządzą ślepe siły, okazuje się jałowe. Ale ponieważ nauka, jako bliższa empirii, jest bardziej konkretna i precyzyjna, nasze religijne intuicje nie mogą być z nią sprzeczne. Jeżeli takie są, najprawdopodobniej stanowią zabobonny balast. Można zastanawiać się np. nad koniecznością dla wiary przyjmowania historyczności raju i tzw. pierwszego grzechu prarodziców (pisałem o tym w artykule „Pożegnanie z Adamem i Ewą”, opublikowanym w „TP” nr 27/10).
Poznawanie dzięki nauce zwierzęcego dziedzictwa zapisanego w toku ewolucji w schemat działania naszych mózgów stwarza niedostępną dla wcześniejszych pokoleń możliwość świadomego dystansowania się od biologicznej natury. To, co dawniej dostępne było dla nas w ledwie przeczuwanej intuicji, dziś mamy w postaci coraz lepiej udokumentowanej wiedzy. Trudno przecenić np. możliwość oczyszczania religijnych motywów w kontaktach z innymi religiami z prastarych, a zatem głęboko w nas wpisanych, odruchów typu „walka–ucieczka”. Nie musimy z obcością „walczyć”, co wcale nie skazuje nas na bezbronność i konieczność „ucieczki”. W ten sposób oczyszcza się sama religia – okazuje się, że to nie ona jest źródłem ostracyzmu.
Wyzbycie się w Kościele resentymentu wobec współczesnej nauki i skorzystanie z jej usług nie musi jednak automatycznie prowadzić do sielankowej przyszłości. Wystarczy pomyśleć, jakie napięcia prowokowałaby próba dostrzeżenia w hierarchicznej strukturze Kościoła odzwierciedlania nie tylko nadprzyrodzonego zamiaru, ale także przejawów wpisanej w męsko-samcze geny potrzeby dominacji. Sukcesem będzie już uświadomienie sobie pokusy zbyt łatwego usprawiedliwiania owej dominacji Boskim pochodzeniem Kościoła.
Krótko mówiąc: na ściślejszą współpracę nauki i teologii jesteśmy skazani. Idee kreacjonizmu czy Inteligentnego Projektu nie są w stanie temu zapobiec, choć zapewne jeszcze długo będą się karmić różnymi lękami wywoływanymi przez współczesną naukę.
Inteligentny projekt (ang. intelligent design, ID), to koncepcja, która utrzymuje, że wyjaśnieniem dla pewnych cech wszechświata i żywych organizmów jest inteligentna siła sprawcza, a nie działające samoistnie procesy przyrodnicze, takie jak dobór naturalny. Zwolennicy ID utrzymują, że metodami naukowymi można rozróżnić naturalne twory przyrody od wytworów inteligencji. Koncepcja została spopularyzowana w latach 90. ub. wieku. Powszechnie ID traktuje się jako próbę „unaukowienia” kreacjonizmu – występującej pod różnymi wersjami idei głoszącej, że poszczególne gatunki czy rodzaje organizmów żywych stworzył Bóg jednorazowym aktem stwórczym.
Zobacz też: Stworzenie a ewolucja
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.