Znamienne, że aby uczcić krzyż, trzeba go najpierw odnaleźć, wydobyć z ukrycia, sprowadzić na właściwe miejsce, a potem wznieść wzrok ku górze.
Niespełna rok temu, przy okazji wizyty w nowojorskim muzeum „The Cloisters”, stałem się świadkiem osobliwej sceny. Oto mała dziewczynka, ujrzawszy w romańskiej kaplicy rozpiętego na krzyżu Chrystusa, pyta swego ojca: – A kim jest ten pan tam na górze?
Skonsternowany rodzic próbuje zbyć niewygodne pytanie: – Nikt ważny.
I przechodzi żwawo do drugiego pomieszczenia. Dociekliwa córka nie daje jednak za wygraną i drąży dalej: – Tatusiu, ale dlaczego on tam wisi? – Bo lubi sobie tak powisieć, córeczko – ojciec zaspokaja ostatecznie ciekawość swojej pociechy.
To tylko drobny przykład na to, że krzyż nadal dobrze spełnia swoją funkcję. Drewniany pal z poprzeczną belką, starodawne narzędzie kaźni, znane na długo przed Chrystusem, istnieje po to, by podszczypywać zmysły, zwłaszcza wzrok. Ma doprowadzać do wrzenia wyobraźni, prowadzić do lochów podświadomości i budzić w człowieku odzew. Od zachwytu i lęku poczynając, poprzez szacunek i milczenie, na śmiechu, popłochu i obojętności kończąc.
Bo krzyż nie jest pluszowym misiem przytulanym na dobranoc. I niezbyt dobrze czuje się w roli karty przetargowej, którą chce się ubić różne interesy. Nie lubi też, kiedy idolatrycznie zamienia się go w maczugę na niewiernych i inaczej myślących. Z niemałym trudem znosi ciągłe przeprowadzki, a histeryczne zawieszanie i ściąganie go ze ścian zazwyczaj go uszkadza. Kiepsko wypada na ławie oskarżonych we współczesnych sądach i trybunałach.
Nazwa myląca
Właściwe znaczenie tego potężnego chrześcijańskiego symbolu odsłania przed nami święto Podwyższenia Krzyża, które zrodziło się w VII wieku w Bizancjum, a następnie przyjęło się w Kościele łacińskim. Jest ono pokłosiem i upamiętnieniem dwóch owianych legendą wydarzeń: odnalezienia relikwii krzyża Chrystusowego przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna, na początku IV wieku oraz odbicia zrabowanego krzyża z rąk Persów przez cesarza Herakliusza około 628 r. Triumfalny powrót krucyfiksu do Jerozolimy zakończył się publicznym uczczeniem zbezczeszczonej świętości chrześcijan. Polska nazwa tego święta jest nieco myląca, ponieważ kojarzy się głównie z umieszczeniem krzyża na piedestale, na widoku, podczas gdy łacińska formuła Exaltatio Sanctae Crucis oznacza zarówno fizyczne, jak i duchowe wywyższenie, a więc uwielbienie i uwznioślenie.
Święto wyraźnie nawiązuje do liturgii Wielkiego Piątku, kiedy to wierni uroczyście adorują odsłaniany etapami krucyfiks. Znamienne, że aby uczcić krzyż, trzeba go najpierw odnaleźć, wydobyć z ukrycia, sprowadzić na właściwe miejsce, a potem wznieść wzrok ku górze. Krzyż przemienia się w obraz, w przedmiot intensywnej obserwacji, jak gdyby chciało się w nim odczytać „kształt świata i tajemnicę istnienia” (Zbigniew Herbert). Krzyż wiszący w górze jest niezapisaną księgą, którą sami musimy zaczernić. Na krzyżu Słowo przestało płynąć z Bożych ust, ale nie przestało objawiać. Tylko pokorna kontemplacja może ten nowy rodzaj mowy usłyszeć.
Tron
Skoro tak, to co na krzyżu widać i słychać? Najciekawsze światło rzuca na tę tajemnicę Ewangelia św. Jana, z której zaczerpnięto czytanie na święto uczczenia krzyża. Najdłużej żyjący apostoł, w odróżnieniu od pozostałych ewangelistów, podał najbardziej rozwiniętą i zarazem paradoksalną teologię krzyża Chrystusa. Warto wspomnieć, że w Polsce przyzwyczailiśmy się do tego, aby krzyż utożsamiać niemal wyłącznie z cierpieniem, w otoczce „żałobnej miłości” (Conrad) i naszego narodowego martyrologium. Chociaż Jezus mówi, abyśmy nieśli „swój krzyż”, a nie Jego, kaznodzieje co rusz napominają, że musimy dźwigać krzyż Zbawiciela, co brzmi dosyć niebezpiecznie, by nie powiedzieć – bluźnierczo.
Tymczasem św. Jan w wydarzeniu Golgoty dostrzega znacznie więcej niż cierpienie, zgorszenie i hańbę. Nie widzi w nim narzędzia tortur, lecz trybunał i tron. Nie zlewa krzyża z każdym cierpieniem i wszelką życiową niedogodnością. Nie wspomina ani słowem o grzechu i konieczności przejednania obrażonego Boga. Skupia się bardziej na owocach i celu śmierci Chrystusa niż na jej przyczynach. Słowem, interpretuje zawiśnięcie Chrystusa na drzewie zgorszenia w niezwykle pozytywny sposób. Dodaje to, czego jego poprzednicy nie byli jeszcze w stanie dojrzeć. Dlatego w miejsce trzech zapowiedzi męki, które znajdziemy u synoptyków, św. Jan wkłada w usta Jezusa trzy wypowiedzi objaśniające Jego śmierć przez pryzmat Zmartwychwstania.
Dowód na Boga
W pierwszej Chrystus nawiązuje do spiżowego węża umieszczonego przez Mojżesza na widocznym miejscu, by ratował życie pokąsanym Izraelitom. I stwierdza, że teraz „trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne” (J 3, 14-15). W przypadku Mojżesza chodziło o życie fizyczne, w przypadku Jezusa o życie wieczne. Tam wystarczyło tylko popatrzeć. Tutaj, oprócz podniesienia wzroku ku górze, konieczna jest jeszcze wiara, ale nadal wszystko, czyli życie wieczne, otrzymuje się za darmo.
Św. Augustyn pisze w „Państwie Bożym”, że pierwsi rodzice nie odstąpili od Stwórcy nagle i gwałtownie. Jego zdaniem, zanim do tego doszło, zaczęli z wolna narcystycznie przypatrywać się sobie, „zwrócili się ku sobie”, spętali patrzenie kajdanami własnego ja. Mojżesz, ustawiwszy węża z brązu, każe oderwać wzrok od „pełzającego” niebezpieczeństwa i zwrócić oczy w przeciwną stronę, co nie znaczy wzlecieć ku niebu i porzucić ziemski padół. Kontemplowany krzyż umożliwia przemianę ludzkiego patrzenia, by na nowo było ono w stanie pomieścić w sobie nieskończoność.
Druga wypowiedź brzmi niemalże jak bluźnierstwo, ponieważ burzy tradycyjne wyobrażenia o wszechmocnym Bogu: „Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja Jestem” (J 8, 28). To wyraźna aluzja do imienia Boga objawionego w Starym Testamencie. Już same te słowa powinny rodzić w nas dreszcze. Po sposobie, w jaki Chrystus odszedł z tego świata, można poznać, że Bóg jest i jakim jest. Słusznie więc wołał Marcin Luter, że krzyż to najdoskonalsze objawienie Boga, bo pokorne, ukryte, bezbronne.
W końcu Jezus porównuje swoje wywyższenie do specyficznego magnesu i zwornika wspólnoty. „Gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie (J 12, 33). Gest rozpostartych rąk, symbolicznie obejmujących cały świat, jest znakiem łaskawości Boga, przejawem Jego „wewnętrznej gościnności”, jak ująłby to Herbert. To Bóg, który oddaje się do dyspozycji człowieka, i dlatego staje się ranliwy, kruchy, ogołocony. Krzyż jest „otwartym oknem”, przez które wszyscy mogą wejść, jeśli tylko tego zapragną.
W trzech odsłonach tego samego obrazu Chrystus wyraża nierozerwalny związek człowieka z Bogiem i konfrontuje z trudną do pojęcia prawdą, że krzyż to nade wszystko epifania zwycięstwa, radości i nadziei. Chyba odkrył to w swoim życiu Ludwig van Beethoven, powiadając, że „krzyże w życiu człowieka są jak krzyże w muzyce: podnoszą w górę. Im jestem starszy, tym bardziej to czuję: człowiek nie może swojego życia przedłużyć ani poszerzyć, może je tylko wznieść ku górze lub pogłębić”.
Dalej niż myśl
Pociesza mnie fakt, że autentyczna wiara chrześcijańska nie powinna wstydzić się „wspomagania zewnętrznego” w postaci materialnych znaków. Święto Podwyższenia Krzyża sprzeciwia się religijnemu puryzmowi, „uduchowionemu” chrześcijaństwu, które zamyka się w obrębie myśli. Tymczasem człowiek z racji swej cielesności musi skupić się na konkrecie, a nie na czystej abstrakcji. Musi uruchomić wyobraźnię, doświadczyć zmysłowo, by wejść w kontakt z tym, co niewidzialne. Znak krzyża mówi więc coś ważnego o związku ducha z materią i nie przystaje na roszczenia ezoteryki, filozofii ducha i gnozy, że tylko duch się liczy, że wszystko inne to dzieło złego Demiurga.
To prawda, że wiara apostołów opierała się głównie na widzeniu i słuchaniu. Moja zasadniczo na słuchaniu oraz zaufaniu ich słowom. Ale nie do końca. Bo Tomasz nie za to został upomniany, iż chciał zobaczyć i dotknąć Jezusa (przecież Pan każe mu włożyć palce do swego boku), ale dlatego, że nie wierzył świadectwu swoich braci, którzy wcześniej widzieli Zmartwychwstałego.
Może czasem wystarczy stawić sobie krzyż przed oczy i po prostu się nad nim zadumać?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.