Nie zapomnę tego wyrazu twarzy, gdy Anka zawołała: „Muszę do nich dołączyć! Chcę być z nimi!”. Zezłościła się wtedy na siebie, bo zauważyła, że tak zwane beztroskie życie prowadzi do jednej wielkiej troski. A wołała tak, myśląc o świętych, czyli o ludziach, którzy już na ziemi byli szczęśliwi, nawet wtedy, gdy spotykały ich trudności i przeciwności.
Chyba na początku trzeba na różne sposoby odpowiedzieć sobie na pytanie: Na czym polega szczęście? Bo bardzo wielu ludzi zmierza do precyzyjnie określonego szczęścia, a potem – gdy zostaną poturbowani przez życie – trzeba to pojęcie zasadniczo przedefiniować. Właśnie na dzisiaj „odkopałem” dla Was dwa wydarzenia, które zmieniły świat spotkanych przeze mnie osób. Są to wydarzenia sprzed lat, bo dopiero po dłuższym czasie widać, że odkrycia przyniosły zamierzony efekt, że nie były chwilową ulotną euforią.
Już za to płacę!
Tomek zapukał do moich drzwi w środku nocy. Było to na rekolekcjach pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Czas wakacji, połowa dwutygodniowych rekolekcji prowadzonych przez pewnego zakonnika w samym środku lasów Roztocza. Pojechałem tam z grupką kilkorga studentów i z zaciekawieniem przysłuchiwałem się znakomicie prowadzonym konferencjom. Kiedy trzeba było, służyłem jako spowiednik. Tomek, dość znany jako podrywacz, pojechał tam ku ogromnemu zadziwieniu kolegów, niektórzy złośliwi twierdzili, że chciał wykorzystać „rekolekcyjne rozmiękczenie dusz” kilku atrakcyjnych koleżanek. Ale uczciwie słuchał, co mówiono. Słowa wypowiadane przez prowadzącego zmiękczyły również jego zatwardziałe serce.
Rozmowa trwała do samego rana. Tomek opowiadał o swojej przebiegłości wobec serc niewieścich: niby nigdy do niczego złego nie doszło, a unieszczęśliwiał kilka dziewczyn tygodniowo. Sam siebie oszukiwał, że ma zasady moralne, „przecież czystości nie narusza”, a jednak potrafił obiecywać, a potem zlekceważyć, potrafił owinąć sobie wokoło palca kilka dziewcząt naraz, a potem widziano go znów z inną. Czy był tak uwodzicielski, czy umiał wykorzystać łatwowierność, wręcz naiwność nastolatek? Nie wiem, ale wtedy Tomek odkrył, że to sobie robi krzywdę.
Zdaniem, które nie dało mu spać było krótkie stwierdzenie wypowiedziane podczas wieczornej konferencji: „Za każdy przejaw pychy i zarozumiałości trzeba będzie w życiu zapłacić, tylko sprawa czasu, kiedy to się obróci przeciw Tobie”. Mówił wtedy: „Już za to płacę, czuję się coraz bardziej samotny, a podryw stał się raczej zabawą, nie prowadzi do prawdziwej bliskości, a przecież i ja chciałbym komuś zaufać. Zobaczyłem z przerażeniem, że nie szanując uczuć innych ludzi, sam siebie przestałem szanować. Muszę to zmienić, tylko już nie wiem jak!”. Nie miałem wówczas wielkiego doświadczenia, modliłem się w duszy do Ducha Świętego i do obu Aniołów Stróżów (mojego i Tomka), prosząc, abym udzielił dobrej rady. Życie pokazało, że moja modlitwa została wysłuchana. Tomek studiował medycynę. Poradziłem mu, aby kolejne dwa tygodnie wakacji przeznaczył na wyjazd z niepełnosprawnymi i starał się im służyć jak najofiarniej. Nie pilnowałem go potem, ale wiedziałem, że zastosował się do mojej rady.
A dzisiaj mam wspaniałego przyjaciela, który służy ludziom. Nie tylko obronił doktorat, ale jest bardzo cenionym ortopedą słynnym z tego, że stara się pomóc każdemu pacjentowi, że nie tylko znakomicie leczy, ale podnosi na duchu załamanych.
Nie byłbym uczciwy, gdybym nie dodał, że ma żonę i trójkę dzieci. A niedawno usłyszałem od jego córki: „Chcę być lekarką, jak mój tata. Ale też chciałabym znaleźć męża tak wspaniałego, jak ma moja mama”.
Znalazł drogę do świętości, która już tutaj daje szczęście jemu i tym, których spotka.
Nikt mnie nie kocha!
Julkę spotkałem na zakręcie. Nie był to zakręt jakiejś drogi, przeciwnie stała przy prostym odcinku szosy wylotowej z dużego miasta i chciała zabrać się na stopa. Był to ostry zakręt życiowy, w którym niechcący odegrałem znaczącą rolę. Nie wyglądała groźnie, bez żadnych oporów zabrałem ją do samochodu, sam wtedy jechałem na pogrzeb dalekiej ciotki. Chciałem być na jej pogrzebie, bo wiele jej zawdzięczałem, przede wszystkim widziałem w niej wspaniałą pogodę ducha i wewnętrzną radość, którą promieniowała na otoczenie. Jechałem w sutannie, nie musiałem się więc specjalnie przedstawiać autostopowiczce.
Prawdopodobnie mój strój skłonił Julkę do zwierzeń. Najpierw szczerze powiedziała, że jest niewierząca i zapytała, czy mi to nie przeszkadza. Odpowiedziałem półżartem, że nie, aby tylko nie kpiła z wiary i z Pana Boga. Okazało się, że tym zdaniem wywołałem lawinę, która na początku była zupełnie niewidoczna, a potem runęła, niszcząc wiele murów, które moja pasażerka wybudowała w swoim życiu. Przez pół godziny nic nie zakłócało muzyki, którą nadawała jakaś stacja radiowa, potem przyciszyłem radio, bo Julka zaczęła mówić. Mówiła cicho, ale z przejmującym smutkiem. Mówiła o rodzicach, którzy się rozwiedli, nie pytając jej o zdanie, ale przez to do obojga straciła zaufanie. Mówiła o Panu Bogu, do którego się modliła o zdrowie dla dziadka, który jako jedyny ją rozumiał, a jednak umarł pół roku temu. Mówiła o przyjaciółce, która czegoś jej dosypała do soku przed zawodami, w których nie mogła wystartować przez ostre zatrucie. Smutek, gorycz, rezygnacja.
Dowiedziałem się też, że wyszła z domu, mówiąc, że wróci za tydzień i mama wcale nie zadała pytania, gdzie jedzie, dała tylko trochę pieniędzy na drogę. „Dla nikogo nie jestem ważna, nikomu nie jestem potrzebna, nikt mnie nie kocha” – stwierdziła.
Nie spodziewałem się, że Julka będzie ze mną na pogrzebie ciotki. Po prostu nie miała gdzie pojechać, a w domu nie chciała już siedzieć. A tam, nad grobem usłyszała podziękowania niezliczonej grupy osób. Dowiedziała się, że można nieść ulgę, mimo poważnego osobistego kalectwa (moja ciotka od urodzenia miała jedną nogę krótszą i zawsze chodziła o lasce, a mimo to przez całe życie pomagała wielodzietnym rodzinom i osobom niedołężnym). Na tym pogrzebie w mowie nad grobem ktoś powiedział: „Bliźnim nie jest ten, komu to powiemy, tylko ten, komu to pokażemy”. Ja musiałem wracać, a Julka została na tydzień u moich krewnych.
Po powrocie znalazła mnie i poprosiła o spowiedź. A dzisiaj jest burmistrzem i słynie z tego, że promieniuje radością, zwłaszcza troszcząc się o najbardziej potrzebujących. I jest w Radzie Parafialnej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.