Do Ruchu Młodej Polski wstąpiłam, mając 16 lat. Drukowaliśmy ulotki, rozklejaliśmy je na ulicach Gdańska, wspieraliśmy „Solidarność”, drukowaliśmy książki, szczególnie te historyczne. Miałam poczucie, że robimy coś ważnego, że przełamujemy monopol władzy na prawdę. Byliśmy przeświadczeni, że jest to walka o godność, wówczas wolność nie była w zasięgu naszych możliwości.
– Licealistka z dobrego domu trafia do osławionego więzienia w Fordonie. Jak Pani wspomina ten czas?
– Przeczytałam o tym wiele lat później w dokumentach otrzymanych z IPN-u. Moje zachowanie przed komisją penitencjarną tak zostało skomentowane: „Skazana nie żałuje, że przebywa w zakładzie karnym i tego, za co została skazana. Uważa się za więźnia politycznego”. Byłam krnąbrnym więźniem, ciągle się buntowałam przeciw regulaminowi. Ten mój więzienny bunt to nie było żadne bohaterstwo. Muszę to wyraźnie podkreślić. W latach 50. więźniowie polityczni za takie zachowanie jak nasze w stanie wojennym zostaliby natychmiast zamordowani. Wykorzystywałyśmy przestrzeń, jaką można było wykorzystać, by się buntować. Przykład szedł ze strony starszych koleżanek. Siedziałam z Ewą Kubasiewicz (skazana na 10 lat więzienia), z Wiesią Kwiatkowską (skazana na 5 lat więzienia). W więzieniu uczyły nas historii, przekazywały wiedzę o opozycji, przekonywały, że nawet w więzieniu jesteśmy wolne, że nikt nas tu nie złamie. Ponieważ ciągle miałam zatargi ze służbą więzienną, moje starsze koleżanki napisały skargę do sądu penitencjarnego, że jako małoletnia jestem karana za moją postawę – m.in. pozbawiono mnie tzw. rygoru M1, przysługującego młodocianym. Przyjechał sędzia penitencjarny Michał Łącki. Wszedł do celi, wyprosił naczelniczkę więzienia i wychowawczynie. Usiadł z nami i zaczął rozmawiać. Do mnie powiedział ciepło: „Wiesz, załatwię, że wyjdziesz z więzienia na przerwę w karze”. Po dwóch tygodniach przyjechał z glejtem rocznej przerwy w karze w celu kontynuowania nauki. Wstawił się za mną mimo uwag naczelniczki, że jestem „elementem niezresocjalizowanym”. Na taką przerwę w karze skierował także 18-letniego Arka Makara. Ewa Kubasiewicz również dostała przerwę w karze. Wyszłam z więzienia bez podpisania lojalki ani zobowiązań, że nie będę prowadziła działalności politycznej, mimo że taki nacisk był na mnie wywierany.
– Z papierami więźnia politycznego chyba niełatwo było kontynuować naukę?
– To prawda. Z kuratorium otrzymałam dokument podpisany przez komisarza wojennego ds. oświaty, w którym napisane było, że ponieważ pozbawiona jestem praw obywatelskich, nie mam prawa do nauki. Pojechałyśmy z mamą do sędziego Łąckiego do Bydgoszczy. On powiedział, że pozbawienie praw publicznych nie daje podstaw do relegowania ze szkoły. Wujek – ks. inf. Bogdanowicz stwierdził jednak, że nie ma sensu, bym wracała do liceum w Gdańsku, bo podłożą mi pierścionek lub dolary i jeszcze gorzej mnie załatwią. Zaczął jeździć po Polsce i szukał dla mnie szkoły prowadzonej przez siostry zakonne. Znalazł takie miejsce pod Poznaniem w Pobiedziskach, w liceum prowadzonym przez siostry Sacré Coeur. Dyrektor s. Wanda Corde opowiedziała mi po latach, że za wujkiem jeździło SB i straszyło siostry prowadzące szkoły, że jeżeli mnie przyjmą, z pewnością nie unikną najrozmaitszych represji. Wujek wybrał dla mnie świetną szkołę, dawała głęboką formację religijną, moralną i gruntowne wykształcenie. Był to jeden z najwartościowszych okresów w moim życiu. Po tej szkole nie miałam szans na Uniwersytet Gdański, a i studiowanie historii na UG nie miało sensu. Złożyłam papiery na KUL. Katolicki Uniwersytet Lubelski odegrał wielką rolę w moim życiu, uczył, jak poznawać historię, jak rozumieć świat, dawał też solidną i głęboką formację religijną.
– Czy wybór kierunku studiów był podyktowany właśnie tym zadaniem nałożonym przez przodków?
– Historią interesowałam się od wczesnego dzieciństwa. Dziadek tak barwnie opowiadał, że miałam ochotę wsiadać na konia i ruszać do boju. A później kształtowały mnie wydawnictwa podziemne z końca lat 70. Zrozumiałam, jak bardzo ukrywana jest prawda o ludziach, którzy tak wiele przeżyli i mają prawo do tego, by o nich pamiętać i ich afirmować. Poznawana nielegalnie historia uświadamiała nam, w jakiej zakłamanej rzeczywistości żyjemy. Odkryłam, że nauczanie historii jest ważną misją, którą chcę realizować. Gdy kilka lat później wybrałam studia historyczne, nie zadawałam sobie pytania, gdzie będę pracować, wiedziałam, że z moimi poglądami i z moją przeszłością nie będzie to takie proste. Wówczas najważniejsze było to, żeby znać prawdę.
– Została Pani jednak nauczycielem...
– Rzeczywiście, przez 16 lat pracowałam jako nauczycielka. Nauczanie historii to wspaniała przygoda. Po pierwsze, kontakt z młodzieżą w czasach, gdy młodzieży nikt nie wychowuje. A młodzież jest otwarta, pragnie poznawać świat przez historię. I wówczas ta praca daje ogromną satysfakcję i radość. Oczywiście, chciałabym to dalej robić, ale nie mam już takiej możliwości.
Obszerniejszą wersję wywiadu można przeczytać na stronie: www.niedziela.pl
Anna Stawicka-Kołakowska (rocznik 1964) już jako 16-letnia uczennica VI Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku zaangażowana była w działalność opozycyjną. Uczestnictwo w wiecach rocznicowych lat 70. i działalności wydawniczej Ruchu Młodej Polski określiło jej postawę, gdy gen. Jaruzelski ogłosił w Polsce stan wojenny. Aresztowana w marcu 1982 r., po dwumiesięcznym śledztwie została skazana przez Sąd Marynarki Wojennej na 3 lata więzienia i 4 lata pozbawienia praw publicznych. Karę odbywała w osławionym Zakładzie Karnym w Fordonie k. Bydgoszczy. Była najmłodszą więźniarką polityczną stanu wojennego (17 lat). Obecnie, po likwidacji gimnazjum, w którym była zatrudniona, od roku jest bezrobotna. Żona Andrzeja Kołakowskiego, barda wolnej Polski, matka dwóch synów i córki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.