Miała być batem na firmy farmaceutyczne drenujące kieszenie Polaków. Miała dać oszczędności państwu, a jego obywatelom lepszy dostęp do nowoczesnych leków. Zamiast tego przygotowana na kolanie ustawa refundacyjna stała się bublem legislacyjnym, narażającym pacjentów na gigantyczny stres.
Była minister zdrowia, obecnie marszałek Sejmu Ewa Kopacz podrzuciła swojemu następcy Bartoszowi Arłukowiczowi kukułcze jajo. Chodzi oczywiście o ustawę z dnia 12 maja 2011 r. o refundacji leków. Transferowany z SLD dawny oponent nowych przepisów listy refundacyjne dopinał jeszcze na dwa dni przed wejściem w życie nowych zasad. A wszystko w imię zmiany skostniałej polityki lekowej, ukrócenia samowoli koncernów farmaceutycznych, wreszcie oszczędności (nawet do miliarda złotych rocznie), a także dostępu do nowoczesnych metod leczenia. W teorii brzmi sensownie. A w praktyce?
Już nie kupisz za grosz
Opasła, zawierająca ponad 2700 pozycji, lista zawiera leki wraz z ich stałymi cenami i marżami. To je za pięć dwunasta negocjował z koncernami farmaceutycznymi minister Arłukowicz. Trzeba przyznać, że zrobił to na tyle skutecznie, że ceny wyjściowe większości leków udało mu się zbić średnio o ok. 10 proc. Potwierdza to wiceprezes Stowarzyszenia Farmaceutów Katolickich Polski mgr farm. Barbara Fiklewicz-Dreszczyk, od 22 lat prowadząca aptekę. – W mojej aptece leki potaniały średnio o 8 proc. Tańsze są przede wszystkim leki antydepresyjne, antybiotyki i te na chorobę Alzheimera – przyznaje. Podobnie jak w innych aptekach, nie ma już za to leków za złotówkę i za grosz, bo zgodnie z wymogami nowej ustawy apteki nie mogą już stosować promocji ani się reklamować. W związku z tym w aptece pani Basi skończył się program lojalnościowy „Świat Zdrowia”, dzięki któremu zbierając punkty, można było odebrać różne nagrody począwszy od zabawek, poprzez plecaki, na kołdrach kończąc. Gorzej, że zniknęły także paski do glukometrów, za które pacjent płacił promocyjnego grosza.
– Te paski miały ryczałt. Sprzedając je za grosz, traciłam 3,19 zł, ale na krótko, bo potem NFZ oddawał mi całą sumę. W ten sposób starałam się przyciągnąć pacjenta, który kupując paski, realizował jeszcze dwie, czasem trzy inne recepty, na których zarabiałam – tłumaczy.
Koniec dopłaty, radź sobie sam
Ta farmaceutka w ten sposób już nie zarobi. Straci też pacjent cukrzyk. Ten ostatni zresztą znacznie więcej, choć i tak mniej niż początkowo mogłoby się zdawać. Paski bowiem, podobnie jak leki stosowane u pacjentów po przeszczepach, w leczeniu astmy oskrzelowej u dzieci czy w łagodzeniu bólu przy chorobach nowotworowych, rzutem na taśmę zasiliły listę leków refundowanych. Tu jednak znów zwycięstwo pacjenta jest połowiczne, bo ryczałt (3,20 zł za opakowanie) dotyczy tylko połowy z 12 dostępnych ich rodzajów. Z listy wypadły m.in. najbardziej popularne Accu-chek. – Szkoda, bo były najbardziej precyzyjne, robiły pomiar z dokładnością do 1 proc. – żałuje Fiklewicz-Dreszczyk. Usunięcie ich z listy leków refundowanych, podobnie zresztą jak aż 846 innych pozycji, oznacza kłopoty dla Alicji Kruk, emerytki, która z cukrzycą zmaga się już od 10 lat. – Przed Nowym Rokiem wykupiłam zapas insuliny i pasków na dwa miesiące, po tym jak dowiedziałam się, że za opakowanie kosztujące dotąd 3,20 zł teraz będę musiała zapłacić aż 13 zł – mówi. Biorąc pod uwagę, że 64-letnia pani Alicja dziennie zużywa trzy paski, jej miesięczne wydatki wzrosną z 60 do 200 zł, a trzeba dodać, że co miesiąc listonosz przynosi jej ledwie 1100 zł emerytury. Alicja Kruk tłumaczy, że cały problem polega na tym, że paski są przypisane jednemu aparatowi, a przejście na te z ryczałtem wiąże się z… zakupem nowego. To dlatego czekała w gigantycznej kolejce, by zaopatrzyć się w stare jeszcze przed wejściem ustawy refundacyjnej.
Kupno zapasu Singulair dla zmagającej się z łagodną odmianą astmy 4-letniej córki Agatki przegapiła za to jej mama – pani Ola. Lek nie jest już refundowany i zamiast 11 zł kosztuje 71. – Opakowanie starcza nam na miesiąc, więc musimy dodatkowo wydać 60 zł. A przecież drożeją też artykuły dziecięce, więc nie wiem, jak my sobie z tym wszystkim poradzimy – stwierdza zrezygnowana.
Narzędzie lekarza? Długopis!
Nowości od kilku dni czekają też na pacjentów w gabinetach lekarskich. Tam w myśl noweli nie muszą już przynosić druku RMUA, potwierdzającego ubezpieczenie. Wystarczy, że napiszą oświadczenie, że są ubezpieczeni. Za jego weryfikację mają odpowiadać lekarze. – Mimo prób na Śląsku, nie ma w tej chwili żadnego dostępnego systemu informatycznego, który pozwoliłby określić to, czy ktoś jest ubezpieczony, czy też nie. Lekarz, z wyjątkiem emerytów, którzy mają legitymację emerycką, nie jest więc w stanie potwierdzić ubezpieczenia chorego – rozkłada ręce Szczepan Cofta, prezes wielkopolskiego oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich i naczelny lekarz Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. – Oświadczenie woli pacjenta można zebrać od każdego, ale wtedy lekarz staje się elementem gry administracyjnej, zaczyna też ponosić odpowiedzialność wtedy, gdy jest ono sfałszowane – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.