W powiecie hrubieszowskim, na wschodniej Lubelszczyźnie, w małej wsi Gdeszyn miejscowy proboszcz ks. Ryszard Ostasz sprzedał plony z własnego pola, nowoczesny traktor, a nawet zlikwidował swój fundusz emerytalny, żeby uchronić wiejską podstawówkę od likwidacji
Przyjeżdżamy do Gdeszyna w trzaskający mróz. Drogi coraz węższe, w krajobrazie coraz mniej zabudowań. Od jakiegoś czasu jedziemy 40 km/h, bo pod kołami lód. Wreszcie w dole majaczy wieś. Niewielka, biała od szronu. Mijamy po drodze ukraińskie i polskie cmentarze – niemych świadków trudnej przeszłości tych ziem.
Bez trudu odnajdujemy parterowy budynek szkolny. Drzwi otwarte. Kilku mężczyzn w roboczych ubraniach kręci się po korytarzu. Jeden z nich na nasz widok wprawnym ruchem wyciąga zza kołnierzyka koszuli koloratkę. Uśmiecha się przepraszająco, a po chwili wraca w sutannie, na którą narzuca sportową kurtkę. Oto nasz gospodarz – znany nie tylko w okolicy ks. Ryszard Ostasz, zwany przez parafian ks. Rysiem. Za chwilę w drzwiach pojawia się również dyrektor szkoły – Barbara Łapińska.
Patron zobowiązuje
Najpierw zwiedzanie. Ksiądz przeprasza, że zimno, ale są ferie i oszczędzają na ogrzewaniu, gdy nie ma dzieci. Klasy i korytarze pachną świeżą farbą. Schludnie, jasno, funkcjonalnie. Niejedna miejska podstawówka chciałaby tak wyglądać. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu był to obiekt w opłakanym stanie.
– Żeby zrozumieć nas i to, dlaczego tak walczyliśmy o tę szkołę, musicie posłuchać o człowieku, który tutaj kiedyś żył, o ks. Pisarskim... – zaczyna ks. Ryś. – O patronie tej szkoły.
Ks. Zygmunt Pisarski był gdeszyńskim proboszczem od 1933 r. Niezwykły człowiek – praktykował ekumenizm, zanim ktokolwiek o nim słyszał, godził Polaków i Ukraińców, łagodził waśnie na tle narodowym i religijnym, co sprawiło, że udało mu się w swojej parafii wytworzyć klimat wzajemnej życzliwości. Nawet okrucieństwo wojny nie zmusiło go do zrezygnowania z wyznawanych przez siebie przekonań. Pomagał ludziom w potrzebie bez względu na narodowość: Polakom, Ukraińcom i Żydom. Za jego proboszczowania nikt nie chodził głodny ani nikogo nie wydano Niemcom. I właśnie za to, że nie wyjawił okupantom nazwisk ani Ukraińców, ani Polaków, zginął w mroźny styczniowy dzień 1943 r., rozstrzelany przez Niemców na środku wsi. Jan Paweł II w 1999 r. w Warszawie dokonał uroczystej beatyfikacji 108. męczenników za wiarę, a wśród nich ks. Zygmunta Pisarskiego. W parafii powołano sanktuarium pojednania im. bł. ks. Zygmunta Pisarskiego, do którego przyjeżdża nawet więcej Ukraińców niż Polaków.
Gdy opuszczaliśmy Gdeszyn, pojechaliśmy na wiejski cmentarz na grób ks. Pisarskiego. Przy 23-stopniowym mrozie na grobie Błogosławionego, wśród na sopel zamarzniętych sztucznych chryzantem i kalii, stoi kilka płonących zniczy – po prawie 60 latach od śmierci ks. Pisarskiego.
– Jak mogliśmy pozwolić, żeby szkoła nosząca imię tak bohaterskiego człowieka została zamknięta? – pyta ks. Ryś. – I to w chwili, gdy po drugiej stronie granicy Ukraińcy nazywają imieniem ks. Pisarskiego szkoły. To jakby amputować część pamięci własnej i narodu. Nie godzi się!
Uparli się
– Jakby zamknęli tu szkołę, to nic nie zostanie – dodaje dyrektor. – Wsie, gdzie nie ma ani kościoła, ani szkoły, stają się martwe. Szkoła na wsi jest ośrodkiem kultury, miejscem spotkań. Jest sercem tej małej ojczyzny.
Obok tych względów są też czysto praktyczne powody – rodzice nie chcą, by ich dzieci dojeżdżały czasem zdezelowanymi autobusami do powiatowych szkół, wyczekiwały na drogach na szkolny bus. Nie chcą też, by chodziły, jak w XIX wieku, ileś kilometrów do szkoły. Wszyscy wolą szkoły małe, bezpieczne, gdzie lepiej uczyć i egzekwować wiedzę. Niby oczywiste, a jednak…
– Do niedawna w Gdeszynie była licząca trzy klasy podstawówka. Dzieci uczyły się w nieremontowanym od blisko 20 lat budynku. Wykorzystywano zaledwie kilka sal lekcyjnych, podczas gdy reszta popadała w ruinę – wspomina ks. Ryś. – Gmina postanowiła więc szkołę zlikwidować. A myśmy się uparli i nie dali. Namówiliśmy wójta, żeby nam oddał budynek.
Razem z innymi mieszkańcami wsi proboszcz założył Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Gdeszyńskiej, a w gminie złożył wniosek o przejęcie szkoły.
Na to jednak, żeby poprowadzić placówkę oświaty, nie wystarczą dobre chęci – potrzeba pieniędzy, i to wcale niemałych. Wsie na wschodniej Lubelszczyźnie do najbogatszych nie należą. I tu hart ducha okazał ks. Ryś. Bez namysłu sprzedał cały swój dobytek. Oddał szkole do tej chwili ok. 100 tys. zł.
Anna Litwin, nasza redakcyjna koleżanka z Zamościa, opowiada, że wiele osób w diecezji pukało się w głowę i nazywało zachowanie księdza czystym szaleństwem. Nie on jeden, jak się okazało, oszalał. Entuzjazm jest bowiem zaraźliwy. Rzecz jasna nie dla wszystkich – są i tacy, którzy czekali, jak się Stowarzyszeniu noga powinie. Nie powinęła się…
Coś z niczego
Mieli zaledwie półtora miesiąca na kapitalny remont szkoły, inaczej obiekt wróciłby do gminy. Do remontowania budynku stawiało się więc latem 2011 r. pół wsi, na czele z proboszczem. Harowali na trzy zmiany. Od 8 rano do 3 w nocy. Codziennie ks. Ryś przywoził pomoc z zewnątrz – skazanych z zamojskiego więzienia. Dodajmy dla jasności – wszyscy pracowali bez zapłaty. Dla swoich dzieci i wnuków.
I udało się. Szkoła ruszyła. I choć batalia o każdy grosz dofinansowania trwa nadal i sporo energii ciągle traci się na potyczki z urzędnikami, niewątpliwie w Gdeszynie odniesiono sukces.
Dyrektor Barbara Łapińska, młoda i energiczna osoba, żartuje, że gdy zaproponowano jej pracę w Gdeszynie, ks. Ryś lojalnie ostrzegał, że „będzie się działo”.
– Nie sądziłam, że aż tak – śmieje się dzisiaj. – W szkole będzie uczyć się i bawić, bo działa tu także oddział przedszkolny – 44 dzieci. Zatrudnionych jest, często na kilka godzin w tygodniu, 16 nauczycieli, ludzi z zacięciem społecznikowskim. Bo u nas nikt nie patrzy na zegarek...
W tej chwili można powiedzieć, że wiejska szkoła w Gdeszynie ocalała i może stać się przykładem dla innych wsi, w których władza likwiduje małe placówki ze względów ekonomicznych. Jak widać, gdy zmobilizuje się siły i zapyta mądrych ludzi o sposób działania, wiele może się opłacać i to nie tylko w materialnym znaczeniu tego słowa. Opłaca się bowiem – czego rachunek ekonomiczny nie pojmie – budować małe wspólnoty, cementować więzi, uaktywniać ludzi, sprawiać, że wieś żyje własnym i to barwnym życiem. Gdy odwiedzaliśmy Gdeszyn, właśnie kończył się festiwal kolęd, który nie tylko zgromadził muzykujących z całej okolicy, ale stał się okazją do spotkania się przy stole ze specjałami miejscowych gospodyń. Spotkanie zachwyciło też bp. Mariana Leszczyńskiego z Zamościa, gościa specjalnego, który przygrywał na harmonijce śpiewającej dziatwie.
– Szkoła prowadzona przez Stowarzyszenie utrzymuje się z subwencji przekazywanej przez MEN do gminy. Niestety, zazwyczaj nie cała dotacja zostaje przekazywana szkole. Dostaje się tyle, ile wynosi średni koszt utrzymania ucznia w gminie – tłumaczy pani dyrektor. – Czy to wystarczy? Trudna sprawa. Trzeba szukać dobroczyńców, dofinansowania z budżetu państwa. Szczególnie, gdy zaczyna się tak jak my – od zera.
Będzie dobrze
Stowarzyszenie ma sporo pomysłów na przyszłość. Ks. Ryś nie wyobraża sobie, by budynek po zakończeniu lekcji pustoszał. Ma tu powstać kawiarenka internetowa, klub seniora oraz miejsce spotkań propagujących ideę pojednania między narodami.
– Jak wszystkim będzie zależeć tylko na tym, żeby było łatwo i wygodnie, to przepadniemy, bo wychowanie dzieci wymaga wielkiego wysiłku i poświęcenia. Dlatego warto zawalczyć o swoje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.