Pan Bóg, stwarzając nas, dał nam pewien układ orientacyjny w świecie, nie tylko tym fizycznym, ale również moralnym. W tym sensie sąd sumienia można interpretować jako głos Boży, ale nie chodzi o to, że Pan Bóg stoi obok mnie i szepcze mi przez anioła stróża do ucha, co robić.
Coś się zmieniło w naszym sumieniu po grzechu pierworodnym?
Przed grzechem sumienie nie podlegało rozmaitym zakłóceniom podczas oceny postępowania pod względem etycznym, ale także praktycznym. Bóg chciał dać człowiekowi kompas etyczny. Ponieważ nastąpiło zaburzenie, kompas działa w polu, które zakłóca jego funkcjonowanie, i nie zawsze wskazuje północ; są rozmaite odchylenia.
Potrzeba teraz mądrości, rozumu praktycznego, aby pomimo tego umieć się poruszać w świecie i odczytywać dobrze wskazania kompasu. Inaczej mówiąc, potrzebna jest roztropność. W języku polskim słowo to odsyła do czasownika „tropić", czyli trafić na trop jakiejś zwierzyny. Roztropność polega na umiejętności prawidłowego tropienia. Chodzi o to, by nie trafić na mylny trop, który mnie prowadzi w krzaki, ale na taki, który prowadzi do poszukiwanej zwierzyny. Roztropność to umiejętność zastosowania niezmiennych zasad etycznych w zmiennej sytuacji.
Trochę to skomplikowane...
Sumienie ma rozstrzygać w konkretnych sytuacjach. Wartości stanowią pewną obiektywną tablicę: dobre, lepsze itd. Konkretne sytuacje stawiają nas jednak wobec konkretnych wyzwań. Dobro, które powinienem wybrać w jednej sytuacji, nie jest dobrem, które muszę wybrać w innej sytuacji. Życie etyczne nie polega na tym, że funkcjonuję jak czołg, który jedzie po wszystkim i miażdży wszystko, co spotka na drodze, także innych ludzi. Mam do tego prawo, bo jestem cnotliwy? Nic podobnego.
Człowiek sumienia jest jak amfibia, która dostosowuje się do warunków terenowych. Przypuśćmy, że trzeba rozstrzygnąć jakiś bardzo trudny konflikt międzyludzki. Mogę dążyć do moralnego luksusu i kogoś bardzo surowo ocenić. Osiągnę tylko taki skutek, że ten ktoś się odwróci i nic w swoim postępowaniu nie zmieni. Roztropność każe mi wtedy mówić tak, aby słowa trafiły do tego człowieka. Przykładowo na czyjś postępek reaguję emocjonalnym gniewem. To zrozumiałe, ale roztropność podpowiada mi, że jeżeli ja do kogoś zwracam się z gniewem, to on mi nie odpowiada na to, co ja mu mam do przekazania w sensie etycznym, tylko reaguje na mój gniew obroną i w ogóle nie przyjmuje tego do wiadomości. Nieustannie wybuchają spory w domach, bo ludzie mówią sobie prawdę dopiero wtedy, gdy się pokłócą. Wyciągają wtedy wszystko, nawet pretensje sprzed lat. Po co? Nie po to, żeby powiedzieć prawdę, ale po to, żeby zniszczyć drugiego człowieka. Prawda też może być niszcząca. Od tego mamy rozum, czyli sumienie, żeby rozstrzygnąć, kiedy prawda buduje, a kiedy niszczy; żeby w tym konkretnym momencie zdecydować, czy powiedzenie jej rzeczywiście coś buduje.
Z tego, co Ojciec mówi, wynika, że formowanie sumienia niekoniecznie polega na tym, żeby pogłębiać wiedzę o hierarchii wartości. Polega raczej na tym, by nauczyć się działać w konkretnych sytuacjach.
Akt sumienia jest bardzo bliski cnocie roztropności, którą- za Arystotelesem - św. Tomasz uważa za główną z cnót naturalnych. Ale zarówno sumienie, jak i roztropność muszą być oceniane w świetle Ewangelii: ważne są nie tylko zasady sprawiedliwości, ale też miłości. To jest to nowe światło, które musimy uwzględnić.
Poza tym, zastanawiając się nad jakąś decyzją, odwołuję się też np. do Ducha Świętego, prosząc, żeby mnie oświecił, bo trudno mi w tej chwili sformułować słuszny sąd. Czuję się zagubiony i wzywam Bożej pomocy. I ona przychodzi, ale nie jest jak czapa, która spada na mnie gdzieś z góry, tylko jak światło, które mnie rozświetla od wewnątrz.
Wygląda na to, że wszystko zależy od naszego rozumu. Emocje nie mają żadnego wpływu na sąd sumienia?
Emocja może albo wzmagać słuszny sąd, albo z nim walczyć. Jak wiadomo, w naszym życiu bywamy dosyć rozdarci. Dlatego żeby nie stać na rozdrożu decyzji, trzeba mieć chociaż trochę rozeznania, czym się kierować. Emocje dają nam pewną orientację w świecie, ale ostateczną instancją jest rozum.
To jest dobre pytanie, bo pozwoli nam odróżnić sumienie od poczucia winy. Poczucie winy to pewna reakcja emocjonalna, np.: ktoś stawia mi jakieś wymagania, ja odmawiam dostosowania się do nich, ale mam potem poczucie winy. Trzeba sobie zdać sprawę, że poczucie winy wiąże się najczęściej z niespełnieniem oczekiwań innych ludzi, a one bywają też niegodziwe. Przychodzi młoda dziewczyna, która wyznaje, że jest w stanie grzechu, ponieważ pewien sympatyczny młody człowiek się w niej zakochał, a ona w żaden sposób nie umie odpowiedzieć mu miłością. On w związku z tym cierpi, a ona ma poczucie winy, że zadaje mu cierpienie. Poczucie dyskomfortu psychicznego jest tu w pewien sposób zrozumiałe, ale trudno powiedzieć, żeby ona była w grzechu. Byłaby w grzechu, gdyby mu uległa, żeby mu zrobić przyjemność. Musi się tutaj pojawić możliwie jasny osąd sumienia dotyczący oceny etycznej tej sytuacji.
Owszem, poczucie winy może czasem pobudzać nas np. do zastanowienia się nad czymś, ale sąd ostatecznie zależy od świadomego rozpatrzenia wartości etycznej tego czynu.
Moim zdaniem Freud bardzo rozsądnie w tej dziedzinie uzupełnia naukę św. Tomasza o sumieniu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.