Pójdę sobie i będziecie żałować

W drodze 6/2012 W drodze 6/2012

Bicia uczymy, bijąc, krzyku, krzycząc, mówić „cholera” – mówiąc „cholera”. Tłumaczenie nic nie da, jeśli nie pójdzie za tym nasz przykład.

 

Gdy napomykam o idei wychowywania bez kar i nagród, rodzice myślą, że ich podpuszczam, w najlepszym razie obruszają się, że oto serwuje się im odgrzewany kotlet dawno skompromitowanego bezstresowego wychowania. Zapewniam, że to coś zgoła przeciwnego i że zaraz wytłumaczę, o co tu naprawdę chodzi – ale najpierw muszę krótko opowiedzieć o tym, co w wychowaniu jest najważniejsze.

Krótko o więzi

Najważniejsza – w każdym razie zdaniem psychologów – jest więź. To od jakości więzi z rodzicem zależy, jak dziecko będzie postrzegało siebie i innych. Relacja z rodzicem stanie się dla niego matrycą relacji ze światem, związek z mamą i tatą – punktem wyjścia wszystkich kolejnych związków. W ogromnym skrócie: dziecko, które boi się swojego rodzica i utraty jego miłości i bliskości, będzie bało się ludzi, świata, wyzwań. Dziecko, z którym rodzic walczy, które próbuje złamać, wzrasta w nieufności, podejrzliwości i wrogości wobec innych. Dziecko, którego indywidualność i potrzeby są traktowane przez rodzica z szacunkiem (nie mylić z uległością i spełnianiem zachcianek!), uczy się szacunku do ludzi i do siebie samego.

Nasze metody wychowawcze, wszystkie nasze rodzicielskie interwencje, małe i większe wychowawcze krucjaty – ich słuszność i celowość warto oceniać z perspektywy inwestycji w więź. Czy to, co robię jest inwestycją w poczucie bezpieczeństwa mojego dziecka i w jego zaufanie do mnie jako rodzica? Czy to, czego ono doświadcza w relacji ze mną, uczy je, jak być dobrym i mądrym człowiekiem? I czy wierzę, że moje dziecko jest (bo jest!) z natury motywowane do budowania ze mną jak najlepszej relacji?

Uwaga: kary i nagrody

Podstawą pomysłu wychowania bez kar i nagród jest – z pozoru sztuczne, ale mimo wszystko niezbędne – rozróżnienie na kary i konsekwencje. Uważa się, że dzieci powinny ponosić konsekwencje swoich zachowań, nie powinny jednak być dodatkowo karane (poza poniesieniem konsekwencji). Konsekwencja może być przy tym zarówno naturalna (rzuciłeś zabawką, więc się zepsuła i teraz nie możesz się bawić), jak i narzucona przez rodzica (umówiliśmy się, że dobranockę oglądasz w piżamie, więc skoro nie jesteś przebrany, to nie włączamy telewizora). Ważne, żeby w sposób logiczny wynikała z przewinienia i żeby nie była zanadto odroczona w czasie (a najlepiej – natychmiastowa; im młodsze dziecko, tym mniejszy dopuszczalny odstęp czasowy między zachowaniem a jego konsekwencjami).

No i co w tym odkrywczego?! – obruszają się niekiedy rodzice.

Wtedy próbujemy przypomnieć sobie, jakie kary wymierzyliśmy ostatnio dzieciom. I okazuje się, że kary wybieramy często tak, żeby były dotkliwe, a niekoniecznie logiczne: zakaz telewizji za bałagan w pokoju; szlaban na komputer za dwóję z przyrody; zabranie z rąk lizaka za kopnięcie kolegi. Karzemy często automatycznie – mówimy pierwszą rzecz, która przyjdzie nam do głowy, często potem w ogóle tego nie egzekwujemy, przez co sami podważamy swój autorytet. Warto więc uprzedzać fakty: wydając polecenie czy zakazując czegoś, powinniśmy już z góry wiedzieć, co zrobimy, gdy dziecko się nie zastosuje.

Jeśli mamy z nim dobrą, serdeczną relację, opartą na szacunku i bliskości, to wystarczająco dotkliwą „karą” będzie już nasze niezadowolenie, a naprawienie szkody – wystarczającą lekcją. Nie ma potrzeby, by prócz tej lekcji dodatkowo jeszcze „dawać nauczkę” – bo służy to nie tyle wychowaniu, ile naszej satysfakcji, że oto pokazaliśmy coś dziecku. Być może jednak jesteśmy za mało pewni siebie, by ufać, że nasze dziecko i bez tego pokazywania dostrzeże, że zrobiło źle?

Jak silnie tkwi w nas mechanizm „ja ci pokażę”, widać choćby wtedy, gdy przychodzi nam reagować na rękoczyny między rodzeństwem. Bo co zwykle robimy, gdy jedno z naszych dzieci uderzy drugie? Odciągamy winowajcę i apelujemy do jego sumienia:

– Co ty wyprawiasz, przecież mogłeś jej zrobić krzywdę! Zobacz, ona płacze przez ciebie! Czy ty nie rozumiesz, że nie wolno bić?! Marsz do swojego pokoju!

Co w tym złego? To, że skupiamy się na niewłaściwym dziecku. Przecież naszej troski i uwagi potrzebuje teraz to z nich, które zostało uderzone. Ale my koniecznie chcemy pokazać małemu winowajcy, że takie zachowanie nie ujdzie mu płazem – i przypadkiem uczymy go, że bicie jest dobrym sposobem na znalezienie się w centrum zainteresowania rodzica.

A bycie w centrum zainteresowania rodzica to nagroda, o którą dzieci są gotowe walczyć zawsze i wszędzie, nawet za cenę bycia upomnianym czy uderzonym. Nie doceniamy zwykle tego, jak potężnym orężem w wychowaniu jest nasza uwaga. Tymczasem, jeśli nauczymy się z niej umiejętnie korzystać, może się okazać, że żadne dodatkowe kary i nagrody nie są już potrzebne.

– Przypomnijcie sobie – proszę rodziców – jak biegaliście po klasie, a nauczyciel usiłował nakłonić was do zajęcia miejsc. Jak to robił?

Jeśli działał w sposób typowy, to pewnie prosił biegających, żeby przestali biegać. Nagrodę (zainteresowanie ze strony opiekuna) otrzymywali więc nie ci, którzy wykonali polecenie, lecz ci niesubordynowani. Idę o zakład, że w grupie nieposłusznych byli zawsze ci sami uczniowie.

Tymczasem można zrobić to lepiej: kolejno nagradzać pochwałą tych, którzy wykonają polecenie, a na biegających nie zwracać uwagi. Zmotywować pozytywnie: poczekać, aż i oni będą chcieli zasłużyć na pochwałę.

– Ale można sobie wtedy czekać i tydzień! – podnoszą się głosy sceptyków.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...