Przebaczając spotykamy Chrystusa

Rycerz Niepokalanej 6/2012 Rycerz Niepokalanej 6/2012

O walce o małżeństwo i rodzinie jako drodze do świętości opowiada Michał Piekara, mąż i ojciec, psychoterapeuta, prezes Fundacji Rodzin Pełna Chata.



Jak przełamać opór przed mówieniem obcej osobie o osobistych problemach?

MP:
Ludziom trudno zwierzać się z ich intymnych problemów obcej osobie. Mimo że wiele osób ma w sobie opór, to jednak nosi w sobie nadzieję. I ta nadzieja na zmianę jest powodem ich przyjścia. Zwykle odwołanie się do tej nadziei jest kluczem do nawiązania relacji terapeutycznej. Ponieważ pracuję dynamicznie, bardzo angażując się w proces terapii, zwykle pacjenci odnajdują w sobie siły i energię potrzebną do podjęcia pracy. To dla mnie wielka radość, kiedy widzę się z ludźmi po raz ostatni i wspominamy sobie początek terapii, kiedy wszystko wydawało się zbyt trudne i nie do udźwignięcia. A teraz, z perspektywy czasu i po doświadczeniu autentycznej przemiany i uzdrowienia relacji, mówią: „Kryzys był dla nas wielką szansą, którą dobrze wykorzystaliśmy i która pozwoliła nam się zmienić”.

Fakt, że ktoś do Pana przychodzi i prosi o pomoc, jest chyba sygnałem, że małżeństwo jest dla niego ważne.

MP:
Nie zawsze. Czasem zdarza się, że ludzie przychodzą po usprawiedliwienie. Ich motywacją jest przyjść na terapię tylko po to, by później powiedzieć sobie: „Próbowaliśmy wszystkiego. Nie udało się, więc mamy dowód na to, że musimy się rozwieść”. Taka motywacja zostaje przeze mnie natychmiast nazwana i skonfrontowana. Zaraz potem jednak pokazuję, że jest inna perspektywa: skorzystać ze wspólnej pracy dla naprawy relacji. Często odnoszę się do marzeń, jakie małżonkowie mieli przed ślubem. To moment, w którym zwykle wracają dobre uczucia, a wizja urzeczywistnienia tych marzeń budzi nadzieję. I to staje się początkiem pracy.

Co w przypadku, gdy tylko jedna osoba widzi problem w relacji?

MP:
To prawda, że w połowie przypadków pracuję tylko z jednym z małżonków, ponieważ drugi nie widzi lub nie chce widzieć problemu. Wówczas podejmuję pracę z tym małżonkiem, który przyszedł. I dzieje się często rzecz niezwykła: oporny małżonek, zainspirowany zmianą współmałżonka, dołącza do procesu terapii. Kiedy natomiast przychodzi para, ale jedno z nich nie widzi absolutnie żadnego problemu, wtedy pomocne jest analizowanie aktualnych uczuć. Jeżeli np. jakaś sytuacja nie stanowi problemu dla męża, to trzeba mu pokazać, jak wielkim problemem jest dla żony i jak wielkie budzi w niej emocje. Jeśli zaakceptuje zarówno emocje, jak i perspektywę żony, to wiele może się zmienić. Wierzę, że zawsze istnieje możliwość zmiany i uzdrowienia nawet najbardziej poszarpanej relacji. Czy zostanie wykorzystana? To często nie zależy ode mnie. Wprawdzie mogę pokazać konkretne sposoby, ale zmiany dokonać mogą tylko małżonkowie. To trochę tak, jakbym przepisał lekarstwo, które może zlikwidować chorobę. Wystawiam receptę, ale czy pacjent z niego skorzysta, to już jest poza mną.

Czy stosunek terapeuty do Pana Boga wpływa na terapię?

MP:
Najważniejszym narzędziem oddziaływania terapeuty jest sam terapeuta. Dlatego ważne są jego przekonania i wartości. Jeżeli sam doświadczył rozwodu, to może powiedzieć: „Rozejdźcie się! Po co wam małżeństwo?” Moją aksjologią są wartości chrześcijańskie. Dlatego zawsze na początku terapii mówię: „Tutaj walczy się o małżeństwo! Jeśli szukają Państwo pomocy w rozejściu się, to nie będę mógł Państwu pomóc”. Dotąd nie zdarzyło mi się, aby ktoś w tym momencie wstał i wyszedł. Co ciekawe, pracuję również z parami niewierzącymi, które celowo szukały terapeuty o takich wartościach i – co za tym idzie – spojrzeniu na małżeństwo. Kieruje nimi zwykle przekonanie, że wierzący terapeuta zawalczy z nimi o ich małżeństwo, nie biorąc pod uwagę rozwodu. Niestety bywa, że terapeuta może być większym zagrożeniem dla małżonków niż problem, z którym się mierzą, ze względu na swoje przekonania, że rozwód jest rozwiązaniem problemów. Trzeba pamiętać, że terapeuta ma duży autorytet i jeśli powie: „Nie widzę dla was innego rozwiązania, niż rozwód” – małżonkowie mogą pomyśleć: „Skoro tak mówi, nie ma dla nas ratunku” – nawet jeśli w istocie jest.

Czy rodzina może być drogą do świętości?

MP:
Każda droga dana przez Pana Boga może prowadzić do świętości. Szczególnie małżeństwo i rodzina, bo tu odpowiedzialność jest olbrzymia. Kościół przegra wszystko, gdy przegra rodzinę. To tu rodzi się wiara, tu rodzą się powołania, to tu odkrywa się wezwanie do miłości.

Jak ją osiągać?

MP: Poprzez jedność małżeńską i wspólną modlitwę. Walka o jedność też jest pewną formą modlitwy. To jest przecież odpowiedź na wyzwanie, które narzeczeni podjęli mówiąc sakramentalne „tak”; to dobra reakcja na to, czego pragnie dla nich Pan Bóg.

Ważna jest też gotowość do przebaczenia – za każdym razem. To jest bardzo trudne, ale z wiarą przychodzi to łatwiej. To jest moment, kiedy małżonkowie powinni oprzeć się na Kimś mocniejszym od nich, ponieważ sami czują się bezradni wobec ogromu trudności i zranień. Jest to zarazem jedyny w swoim rodzaju moment w terapii, kiedy nawet niewierzący małżonkowie doświadczają obecności Pana Boga. Widziałem parokrotnie, jak niewierzący małżonkowie doświadczający przebaczenia mówili, że jest ktoś poza nimi, bo po ludzku to uzdrowienie nie mogło być możliwe. „Panie Michale, co się stało? Skąd w nas radość? Czemu nie ma nienawiści, którą żyliśmy przez tyle lat?” – pytają. Wtedy podsuwam im odpowiedź. Przebaczenie jest tym momentem w miłości, kiedy najłatwiej spotkać Chrystusa.

Jak Pan w swoim małżeństwie osiąga świętość?

MP: Poprzez codzienne spotkanie z naszym Mistrzem: w modlitwie, lekturze Pisma Świętego, poście, oddawanej dziesięcinie. Rzeczywistość wiary jest dla nas rzeczywistością relacyjną, to znaczy, że spotykamy osobowego Boga, z którym łączy nas autentyczna więź. Więź, która wymaga podtrzymywania, pielęgnowania. W mojej ocenie świętość jest wcielaniem w życie słów naszego Pana. I to staramy się robić w naszym małżeństwie. Staramy się być wrażliwi na potrzeby innych, przygotowując im w zimie posiłki, zapraszając samotnych i bezdomnych na święta, organizując paczki lub wsłuchując się w ich niezwykłe, choć często smutne historie. Nasz dom jest domem otwartym. Otaczamy w cotygodniowych modlitwach wstawienniczych wszystkie pary, z którymi pracuję. Bardzo angażujemy się w nasze małżeństwo i rodzinę. Wspieramy się na tej drodze. Należę również do wspólnoty mężczyzn oddanych Bogu – Przymierze Wojowników. To wszystko pozwala nam wzrastać w świętości.

Rozmawiał Przemysław Radzyński

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...