O walce o małżeństwo i rodzinie jako drodze do świętości opowiada Michał Piekara, mąż i ojciec, psychoterapeuta, prezes Fundacji Rodzin Pełna Chata.
Czym jest dla Pana własna rodzina?
Michał Piekara: Moja rodzina jest dla mnie miejscem inspiracji i siły – stąd czerpię energię do pracy zawodowej i posługi. Tutaj także odpoczywam, regeneruję się – jest to miejsce, do którego chętnie wracam. Ale to także miejsce, w którym muszę podejmować walkę o to, co dla mnie w życiu najważniejsze. Mam w domu trzy kobiety – żonę i dwie córeczki – i o każdą muszę się zatroszczyć, każda z nich domaga się czasu tylko dla siebie. Walka wynika z konieczności dokonywania wyborów, z czego zrezygnować, aby móc być dla nich. To wymaga dyscypliny, której wciąż się uczę. Życie w tej swoistej dyscyplinie łączy się z ofiarnością i rezygnacją z siebie. Ale wtedy przypominam sobie, że im większa ofiarność, tym większa miłość. Jest to tym trudniejsze, że angażuję się w wiele dzieł, prowadzę liczne inicjatywy mające na celu wspieranie rodzin lub ewangelizację.
Jako terapeuta spotyka się Pan z wieloma małżonkami. Jaka jest kondycja dzisiejszej polskiej rodziny?
MP: Zajmując się terapią, spotykam ludzi w sytuacjach rozmaitych kryzysów i konfliktów, stąd moja ocena sytuacji rodziny może nie być pełna. Wydaje się jednak, że zarówno stopień kryzysów, jak i wciąż zwiększająca się liczba małżeństw w głębokich konfliktach, jest bardzo alarmująca.
Problemy, które pomagam rozwiązywać, dotyczą przede wszystkim relacji w małżeństwach. Można je sprowadzić do dwóch zasadniczych kwestii, które bywają źródłem pozostałych. Po pierwsze, małżonkowie albo ze sobą nie rozmawiają, albo nie potrafią tego robić. Drugi problem to brak spędzanego wspólnie czasu. A obecność, obok dialogu, jest niezbędnym elementem do budowania relacji. Zaufanie, odpowiedzialność, szczerość, przebaczenie i wiele innych pomagają budować dobrą relację. Tym niemniej fundament jest zawsze ten sam: obecność i dialog. Jeśli więc małżonkowie mają z tym problem, to w efekcie nie mają poczucia więzi i stawiają sobie pytanie: „po co nam w ogóle to małżeństwo?”
Pracując z małżonkami, zaczynam od naprawy tego, co fundamentalne. Zwykle okazuje się, że pozostałe problemy łatwiej jest rozwiązać. Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze, małżonkowie, mający poczucie więzi i bliskości, są bardziej wrażliwi na to, by się nie ranić, a po drugie, umiejętność rozmawiania pozwala im szybciej znaleźć rozwiązanie trudnej sprawy.
Rozmowa i wspólne spędzanie czasu wydają się oczywistymi elementami w małżeństwie. Dlaczego stanowią taki poważny problem?
MP: Problemem jest powierzchowność. Małżonkowie potrafią spędzać czas koło siebie i mogą mieć mylne poczucie, że spędzają go razem. Problem polega na tym, że nie jest to czas poświęcony sobie nawzajem.
Czyli robią to niewłaściwie?
MP: Tak. Pytania o to, czy śmieci są wyrzucone albo opony zmienione, nie są rozmowami o małżeństwie. Co prawda, są to ważne i potrzebne rozmowy dotyczące funkcjonowania rodziny, ale nie dają poczucia bliskości. Czymś innym jest dyskusja o pasjach, zainteresowaniach, marzeniach, obawach, nadziejach czy uczuciach, o tym, co dzieje się w małżeństwie.
Ze spędzaniem czasu jest podobnie. Małżonkowie nie dedykują sobie nawzajem własnego czasu. Dzieje się to stopniowo i często tego nie zauważamy. Gdy codziennie robimy krok wstecz, to może się okazać, że nie zobaczymy różnicy, ale z perspektywy roku będzie to odległość kilkuset metrów. Dlatego oddalanie zwykle odbywa się stopniowo, niezauważalnie, subtelnie..., ale efektem po czasie jest przepaść między sercami. Wielkie mury składają się z małych cegieł.
Jak temu zaradzić?
MP: Potrzeba małżeńskich rytuałów, czyli systematycznego działania ustalonego przez małżonków. Może to być np. godzinne spotkanie raz w tygodniu – czas tylko dla nich. Możliwa jest wtedy rozmowa na z góry określone tematy; można odpowiadać na wcześniej przygotowane pytania albo wspólnie czytać wartościową książkę. Pracując z małżonkami, posługuję się opracowanym przez siebie zestawem przeszło dwustu pytań, które pobudzają małżonków do rozmów, pozwalają na nowo się odkrywać i poznawać. Ważny jest też symbol, który towarzyszy temu rytuałowi. Często proponuję małżonkom, żeby kupili sobie filiżanki, które będą wyciągali tylko przy okazji tych spotkań. Nadają one posmak wyjątkowości. Ale mogą mieć również inną funkcję. Kiedy dojdzie do kłótni i trudno jest powiedzieć: „Spotkajmy się wieczorem i porozmawiajmy” – wtedy wystarczy wyciągnąć filiżanki, które będąc symbolem, stają się zaproszeniem do rozmowy.
Zachęcam również do przeczytania mojej książki Razem przez życie. Przewodnik dla małżeństw, które pragną zwyciężać, w której można znaleźć wiele praktycznych wskazówek i przykładów na to, jak odbudować relację i zbudzić uśpione uczucia.
Kiedy można zauważyć, że cofamy się, że dokładamy kolejne cegiełki do muru?
MP: Gdy ginie w nas ciekawość. Kiedy nie interesują mnie plany, marzenia, obawy drugiej osoby, to mimo pozostawania w relacji zanika poczucie więzi i bliskości. Za tym idzie poczucie izolacji i odosobnienia. Potrzeba wracać do fascynacji z czasu zakochania. Relacja małżeńska ma być niekończącą się przygodą.
W sprawie wspólnie spędzanego czasu można zrobić łatwy rachunek, odpowiadając na kilka prostych pytań: Ile czasu poświęcacie na ważne rozmowy? Bilans często jest tragiczny – 8 minut w tygodniu, czyli niecała godzina w miesiącu. Trzeba sobie też zadać inne pytanie: Ile czasu poświęcacie na kłótnie i konflikty?
Warto przy tym pamiętać – mimo że może to początkowo wzbudzić pewną irytację i wzburzenie – że konflikt daje ludziom bardzo duże poczucie bliskości – raniącej bliskości, ale jednak bycia razem w czymś dla nich ważnym. W kłótniach ludzie mówią raniącą prawdę, są w dialogu, zachowują się autentycznie – to elementy charakterystyczne dla sytuacji bliskości. Jest to sytuacja destrukcyjna, ale w niej małżonkowie są blisko siebie. To z jednej strony znak, że para jest mocno zaangażowana w relację, z drugiej zaś, że nie potrafią osiągać bliskości w inny sposób. Wtedy pojawia się pytanie: Jak osiągnąć bliskość, nie korzystając z konfliktu? Dysponujemy takimi narzędziami.
Najczęściej myślimy, że konflikt jest dowodem na brak więzi i skończoną miłość. Ale konflikt może również wynikać z faktu, że małżonkowie chcą nowej, lepszej jakości w swoim związku i pragną tego tak bardzo, że chwytają się wszelkich, nawet tak destrukcyjnych sposobów, jak kłótnia.
Czy tacy małżonkowie mogą poradzić sobie sami?
MP: Są takie małżeństwa, które potrzebują wskazania drogi i podjęcia pracy z towarzyszącym im terapeutą. Są i tacy, którzy radzą sobie sami. Ja pracuję z tymi, którzy są wyczerpani walką o swoją relację, nie widzą szans na jej poprawę, a poczucie bezradności dominuje w ich codzienności. Czują się zmęczeni nieustannym szarpaniem się, aby coś zmienić, powrócić do dawnej więzi. Okazuje się wtedy, że zwykle inwestowali w sposoby, które nie mogły im pomóc. Zobaczyć to może dopiero ktoś z zewnątrz.
Kryzysom małżeńskim często towarzyszą trudności z nierozliczonej dotąd przeszłości. Nie można odbudować relacji bez uzdrowienia zranień z dzieciństwa czy wczesnej młodości, ponieważ kreowanie swojej przyszłości musi mieć swój korzeń w rozliczonej, czyli przepracowanej przeszłości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.