O tęsknotach i rzeczywistości rosyjskiej armii, poligonach cyfrowych, szkołach janczarów i militarnej współpracy Rosji z Niemcami z Andrzejem Wilkiem – specjalistą z Ośrodka Studiów Wschodnich – rozmawia Wiesława Lewandowska
– Dziwne może się wydawać to, że spotyka się z tak chętną kooperacją poszczególnych członków Sojuszu Północnoatlantyckiego...
– Może dziwne, ale poniekąd oczywiste. W dobie kryzysu każda z zachodnich „zbrojeniówek”, chcąc jakoś przeżyć, na wyścigi oferuje Rosjanom swoje produkty; oddaje im „na przebadanie” egzemplarze najnowocześniejszego sprzętu – czy to będzie włoski czołg kołowy Centauro, czy samochód Iveco, który w rosyjskich zakładach rozebrano na części i na jego wzór zrobiono już swoje... Włosi nie protestują, bo liczą na dalszą kooperację. Niemcy, mimo starań Rosjan, jednak nie dali technologii budowy dla okrętów podwodnych, m.in. nowoczesnego napędu niezależnego od dopływu powietrza, z którym rosyjski przemysł wciąż ma problemy. Jest to naturalne, bo Rosjanie staliby się wówczas ich konkurentami w sprzedaży konwencjonalnych okrętów podwodnych, tak jak coraz bardziej dominujący na tym rynku Francuzi.
– Z polskiego punktu widzenia szczególnie groźne skojarzenia wywołują niemiecko-rosyjskie wojskowe programy szkoleniowe. Na czym one polegają?
– Rosjanie we współpracy z Niemcami budują wielkie, supernowoczesne centrum szkoleniowe, które można określić mianem cyfrowego poligonu; prowadzone są na nim rzeczywiste ćwiczenia, lecz żołnierze wraz z uzbrojeniem są dokładnie „oczipowani” i obserwowani w czasie rzeczywistym na ekranach komputerów. Nastąpiło już nawet pewne przyspieszenie tych ćwiczeń; planowano je dopiero na rok 2014, a okazuje się, że już w tym roku w czerwcu i lipcu ćwiczyła cała brygada...
– Czy można dziś już dokładnie zdefiniować cel przeobrażeń i odbudowy armii rosyjskiej?
– Tu wszystko zależy od racji politycznych. Nie każde państwo dysponujące naprawdę niezłym potencjałem musi go używać. W czasie zimnej wojny przez kilkadziesiąt lat mieliśmy nagromadzenie uzbrojenia, a w Europie panowała równowaga strachu, taka obawa przed wzajemnym zniszczeniem, że tego nie użyto.
– Czy uzasadnione są spekulacje, że w połowie obecnej dekady rosyjska obecność militarna stanie się poważnym problemem, zwłaszcza dla państw bałtyckich i dla Polski?
– Tego można się spodziewać dlatego, że dobiegnie końca większość głównych procesów modernizacyjnych armii rosyjskiej. Ta armia, zakładając, że coś się po drodze nie zawali, będzie już wtedy dysponowała wielkimi możliwościami.
– A może się coś zawalić?
– Wziąwszy pod uwagę to, że potęga Rosji opiera się na gazie i ropie, jedynie gwałtowny i długotrwały spadek cen tych kopalin może doprowadzić do jakiegoś załamania. Wprawdzie Rosjanie się do tego przygotowują, gromadząc odpowiednie rezerwy walutowo-złotowe (mają trzecie co do wielkości rezerwy na świecie), jednak wystarczą one tylko na przejście kryzysu średniej długości.
– Jeśli jednak doszłoby do dłuższego kryzysu, wieloletniego spadku cen ropy i gazu, to armia rosyjska stanie się mniej groźna?
– Wprost przeciwnie. Wtedy właśnie można się najbardziej obawiać, że ta armia – która już dziś osiągnęła stosownie duży potencjał – zostanie wykorzystana, zaangażowana zewnętrznie, aby odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych. Wtedy można się spodziewać np. zbrojnych zatargów na obszarze Wspólnoty Niepodległych Państw. Takie może być pokłosie obecnego doinwestowywania rosyjskiej armii.
– Powinniśmy się zatem już dziś bać rosyjskich czołgów?
– Wszystko zależy od polityki. Może komuś u nas wpadnie do głowy, że założymy nowy układ warszawski... Można też liczyć na to, że Rosjanie są dziś bardziej cywilizowani niż kilkadziesiąt lat temu... No i też na to, że każdemu, także Rosjanom, może się noga powinąć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.