Bufor na stres

Tygodnik Powszechny 36/2012 Tygodnik Powszechny 36/2012

Człowiek otwarty, radzący sobie z niepewnością i z faktem, że nie wszyscy mają tożsame z nim poglądy, będzie miał większe szanse na dobre funkcjonowanie i zadowolenie z życia. Z Konradem Banickim, psychologiem rozmawia Artur Sporniak


Wreszcie: grupy religijne są wspólnotami, których członkowie mogą liczyć na wsparcie. Badania pokazują, że wsparcie społeczne jest dla zdrowia psychicznego i somatycznego bardzo istotne. Np. w jednym z badań aplikowano ludziom niegroźnego wirusa powodującego przeziębienie. Okazało się, że wśród tych, którzy mieli więcej źródeł kontaktów społecznych, było wyraźnie mniej zachorowań.

Ktoś, kto wierzy w Boga i doświadcza tej relacji, oczywiście będzie miał większe subiektywne poczucie wsparcia, np. w trakcie przeżywania trudności, a to będzie podwyższać jego poczucie zadowolenia z życia. Psychologowie powiedzą, że religia pełni rolę bufora na stres. Religia jest przydatna zwłaszcza wtedy, gdy dzieje się coś złego. Jej wpływ widoczny jest zwłaszcza w grupach w jakiś sposób osłabionych, np. osób starszych, samotnych, chorych.

Czy równie szczęśliwy będzie integrysta, co religijny liberał?

Sposób przeżywania religijności ma wpływ na szczęście. Problem w tym, że dopiero od niedawna psychologowie uświadomili sobie, że słowo „religijność” nie oznacza zawsze jednej i tej samej rzeczy i zaczęli uwzględniać różnice między poszczególnymi religiami, a także obecność różnych postaw w obrębie jednej religii. Należałoby np. badać, jak ze szczęściem związana jest religijność, której towarzyszy otwartość na doświadczenie i ciekawość świata, a jak ta związana z zamknięciem i obroną własnych poglądów.

I co mogłoby z takich badań wyniknąć?

Jeśli chodzi o cechy takie jak otwartość, chęć poznawania świata czy ciekawość, to są one jak najbardziej pozytywnie skorelowane ze szczęściem: ci, którzy są bardziej ciekawi świata, będą mieli większe szanse na lepsze funkcjonowanie. To ma związek także z umiejętnością tolerowania niepewności. Często jest tak, że człowiek staje się fundamentalistą dlatego, że nie jest w stanie tolerować niepewności. Trudno mu żyć, gdy jego środowisko nie zgadza się z tym, co myśli. Być może sam nie jest do końca pewien swoich poglądów. Dlatego musi aktywnie izolować się od innych komunikatów. Np. fundamentaliści będą sobie wmawiać, że lepiej nie oglądać programów o teorii ewolucji, gdyż jest to niebezpieczna treść.

Jak modlitwa czy medytacja wpływa na poczucie szczęścia?

Tradycja badań wpływu medytacji na funkcjonowanie mózgu jest już długa. Zasłużony jest tutaj np. psycholog Richard Davidson, który pokazał ostatnio, że pozytywne zmiany, zwłaszcza w funkcjonowaniu kory przedczołowej, widać nie tylko w trakcie samego procesu medytacji, ale ten wpływ okazuje się trwały. U medytujących ponadto zauważono korzystne zmiany w zakresie emocjonalności i podatności na stres. Wyniki tego rodzaju są wyraźne, choć czasem może być problem z ich uogólnieniem, gdyż wiele ważnych badań przeprowadzanych było na nielicznych grupach mnichów. Można pytać, czy podobny efekt dałaby medytacja praktykowana w warunkach domowych.

Skąd się bierze stereotyp człowieka religijnego, który jest zgorzkniały i nie umie cieszyć się życiem?

Najpierw należałoby się zastanowić, skąd się biorą stereotypy. Ogólnie stereotyp funkcjonuje jako konstrukt mający pozornie charakter czysto poznawczy. Ma on dostarczać wiedzy o pewnej grupie osób, ale ta wiedza jest częściowo pozorna, częściowo fałszywa i właściwie zawsze zbyt ogólna, np. rości sobie prawo do opisywania całej grupy, a w rzeczywistości opisuje tylko jej część. Jesteśmy istotami nie przypadkiem potrzebującymi stereotypów. Rzeczywistość jest zbyt skomplikowana, abyśmy zawsze mogli pozwolić sobie na jej dokładne i wyczerpujące badanie. Na co dzień często potrzebować będziemy informacji prostej, którą da się łatwo i szybko przekazać innym.

Jednak stereotyp nie zawsze jest do końca fałszywy. Gdy ktoś nas poprosi: pokaż człowieka religijnego, który jest zgorzkniały i nieszczęśliwy, zwykle będziemy umieli takiego wskazać. Kiedy Nietzsche mówił o resentymencie, wskazując na osoby, dla których wiara jest sposobem usprawiedliwienia własnej klęski życiowej, wzbudził duże zainteresowanie właśnie dlatego, że tak bywa. Zdarzają się niestety ludzie, dla których religijność jest ekspresją klęski, a niekiedy nawet jej źródłem. Są typy religijności, które prowadzą raczej do nieszczęścia niż do szczęścia. Potwierdzają to niektóre badania, np. dotyczące obrazu Boga. Jeśli moja religijność odwołuje się do obrazu Boga, który jest wybaczający i który o mnie dba, to będę doświadczał wsparcia i będę się czuł szczęśliwy. Jeżeli natomiast wierzę w Boga surowego, który egzekwuje wypełnianie kodeksu rozumianego negatywnie jako zbiór zakazów, wtedy taka religijność może być źródłem nieszczęścia.

Czy to znaczy, że szczęście oznacza pogodzenie z regułami życia?

Jeżeli przeżywam religijność w taki sposób, że nadaje ona sens temu, czego nie mogę zmienić – katastrofom życiowym, temu, że umrę, że umrą moi bliscy, lub też negatywnym zdarzeniom losowym – wówczas będę sobie radził w życiu lepiej niż ludzie niereligijni. Jeśli jednak mam problemy w dziedzinach, w których mogę zmienić wiele: w kontaktach z bliskimi, z dziećmi, z kolegami w pracy, i będę oczekiwał, że modlitwa je za mnie załatwi, to będę sobie w życiu gorzej radził niż ludzie, którzy takie problemy będą dostrzegać w sobie i będą próbować je po prostu rozwiązywać.

Czy naiwna religijność może dawać szczęście?

Nie znam badań, które zoperacjonalizowałyby bezpośrednio naiwność. Wydaje mi się jednak, że wiązać się ona może z pewną nietrwałością opartego o nią szczęścia. Jeżeli żyję w niewielkiej grupie, w której wszyscy podzielają wiarę w jakiś naiwny przekaz religijny, np. że Bóg stworzył świat w sześć dni, a siódmego dnia odpoczywał, to dopóki grupa ta będzie izolowana, jej członkowie mogą być szczęśliwi. Ale jeżeli żyjemy w świecie, gdzie wiele osób podważa ów przekaz, wówczas mój naiwny sposób myślenia nie będzie mógł być stabilny: skonfrontowany z wielością innych poglądów albo będę musiał zdobyć się na próbę przeformułowania własnego światopoglądu, albo będę musiał się izolować. Taka sytuacja jest dla człowieka w pewnym sensie naturalna: w którymś momencie coś z mojego dotychczasowego sposobu funkcjonowania przestaje działać. Jest to bolesne, ale może być równocześnie szansą na rozwój. Może trzeba wspiąć się wyżej w rozwoju: coś zachować z tego, co było, coś nowego dodać, i w ten sposób się rozwinąć.

Paul Tillich w książce „Męstwo bycia” pisze, że współczesne czasy wystawiają nas na silny lęk. Chociażby z tego powodu, że nie żyjemy już w świecie, w którym sens byłby oczywisty. Dla ludzi średniowiecza świadomość, że świat jest pełen sensu, była relatywnie oczywista. Trudno było wówczas napotkać komunikaty przeciwne. Natomiast nam dzisiaj trudno nie napotkać takich komunikatów. Stąd, zdaniem Tillicha, obecnie dużo bardziej potrzebujemy tzw. męstwa bycia, czyli m.in. tolerancji dla stanu niepewności. Alternatywą jest postawa chowania się w kryjówkach. Z takiej postawy może właśnie wyrastać fundamentalizm. Jeżeli bardzo będę się bał, że w ważnych sprawach nie mam racji, to silniej reagował będę na tych, którzy się ze mną nie zgadzają. A taki lęk do szczęścia na pewno nie prowadzi.

KONRAD BANICKI jest psychologiem i filozofem, pracownikiem Instytutu Psychologii Stosowanej UJ. W swoich badaniach zajmuje się m.in. problematyką szczęścia i dobrego życia, a także teoretyczną i filozoficzną analizą form terapii specyficznych dla medycyny somatycznej, psychiatrii oraz psychoterapii.
 
 
«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| STRES

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...