W czasach pokoju i powszechnej konsumpcji ludzie próbują pytanie o Boga wypchnąć ze świadomości, a zaraz potem kompensują sobie brak metafizycznej perspektywy książeczkami o niesamowitościach, o duchach, o wampirach i zaczynają chodzić na horrory. Z prof. Krzysztofem Zanussim rozmawia Krzysztof Ołdakowski SJ
- Jak pan przyjął decyzję komisji eksperckiej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej o nieprzyznaniu dotacji dla pańskiego projektu „Ciało obce”?
- Pomyślałem o moim wielkim mistrzu samuraju Akirze Kurosawie, który w podobnych okolicznościach targnął się na swoje życie. Ja tego rzecz jasna nie zrobię, ale zrozumiałem, że coś się w moim życiu skończyło. Przez czterdzieści pięć lat budowałem swoją pozycję i wydaje mi się, że w żadnym filmie nie zawiodłem. Jeśli nagle ktoś mi wyciąga dywan spod nóg, to po prostu przewracam się na nos i nie wiem, co robić. Złożyć dymisję, wyjechać za granicę, tam, gdzie jestem jeszcze doceniany?
Cały ten incydent jest dla mnie jak próba sił. Idzie nowe – jakby nowa formacja kulturowa i polityczna. Zabiega o monopol. Często głosi hasło tolerancji, ale tylko dla siebie. Poglądy jawnie przeciwne, które można z mego scenariusza wyczytać, są przyczyną powiedzenia filmowi „nie, bo nie”. I tak się stało. Decyzja nie była umotywowana niczym. Panie decydujące o moim projekcie nie potrudziły się, żeby wypełnić arkusz ocen. Czegoś takiego nigdy nie przeżyłem. Ta decyzja została w końcu zmieniona, ale…
- Scenariusze cenzurowano w PRL…
- Tak, ale było to przedmiotem negocjacji i powoływano się na jakieś wartości, fałszywe czy prawdziwe. Istniała możliwość odwołania. Teraz natomiast mamy ukrytą dyktaturę. I jest to oczywiście dyktatura jednoosobowej dyrekcji PISF. Wszystkie procedury są ustanowione w taki sposób, by rządzić mogła jedna osoba. I to w gruncie rzeczy nie jest źle. Ja bym się przeciwko temu nie buntował, jeżeli te jednoosobowe decyzje byłyby decyzjami światłymi. W sztuce rządy kolektywne nie dają dobrych rezultatów. Natomiast konstrukcja procedur w PISF jest taka, że opinie o filmach wydają osoby kompletnie zależne od Instytutu. Agnieszkę Holland stać na to, żeby mimo zależności od Instytutu, powiedzieć w mojej sprawie pozytywne zdanie, pozostałych po prostu na to nie stać. Nie spodziewam się po pani Szumowskiej, która ma za sobą zaledwie trzy filmy, że będzie mogła mówić innym głosem niż jej mocodawczyni. Przykro mi, że pan Jakimowski postąpił podobnie, ale on w ogóle pierwszy raz ocenia cudze utwory i myślę, że czuł się bardzo odważny, że może komuś starszemu powiedzieć w twarz „nie”, bo jemu się nie podoba mój scenariusz.
Kiedy artysta z pewnym doświadczeniem i kredytem zaufania proponuje coś, co może wszystkich dziwić, to niech dziwi. Przecież właśnie po to jest artysta. Nastąpił natomiast proces uśredniania, to znaczy przepuszczono parę projektów, o których wiadomo, że są konwencjonalne, i mój się wśród nich nie znalazł. Byłem zdruzgotany. Zastanawiam się, co zrobić dalej ze swoim życiem, bo trudno, żebym dalej funkcjonował jako reżyser impotent, któremu nie pozwalają kręcić filmów. Nie jest przyjemnie wykładać, odbierać odznaczenia, dyplomy, honory, a być pozbawionym najważniejszej prerogatywy, to znaczy prawa do wypowiedzi publicznej w sztuce. Przede mną zdarzyło się to Jerzemu Stuhrowi, który na pole reżyserii wyszedł w latach dziewięćdziesiątych i stworzył cykl filmów w stylu rozwiniętym przez Krzysztofa Kieślowskiego. Jemu także w sposób bezwzględny odmówiono wsparcia projektu, a choroba nie pozwoliła mu o ten projekt walczyć. Ja bym się nie pytał, co chce robić Stuhr. Jak chce coś robić, to niech robi, bo jak dotąd wszystko, co zrobił, było interesujące i oryginalne. Ludzie, którzy często na sztandarach piszą „różnorodność”, walczą z tą różnorodnością bardzo konsekwentnie.
- Czy to pokazuje, że dzisiaj jest miejsce tylko dla sztuki, która schlebia gustom szerokiej publiczności? Czy już nie wolno niepokoić, prowokować? I zleży to od arbitralnej decyzji grupy osób?
- Chodzi o nieprowokowanie i niepodważanie poglądów przyjętych przez pewną grupę osób wpływowych w kulturze. Ponieważ wojujący feminizm uważany jest za pozytywny, to nie sposób powiedzieć o nim nic negatywnego. O innych formach rozsądnego feminizmu będę się zawsze wyrażał z najwyższą uwagą i uznaniem. Postulat równych praw i płacy jest bezwzględnie słuszny. Tak dla żartu wymyśliłem retoryczną figurę, mówię, że feminizm jest jak cholesterol – dzieli się na dobry i zły. Zły jest feminizm, który stwarza model kobiety karierowej, pozbawionej uczuć, singielki, która we wszystkich dyscyplinach związanych z sukcesem i władzą jest bardziej bezwzględna od mężczyzny.
- I próbuje się za wszelką cenę wyzwolić.
- Właśnie w ten sposób wyzwala się od charakterystycznych cech kobiecości. W wielkich korporacjach w Polsce pojawił się typ kobiety harpii. W świecie proces ten trwał dłużej i tradycyjne wzory kulturowe wyhamowały go. Znam wiele wybitnych kobiet interesu we Francji, we Włoszech, które stoją na czele dużych korporacji. To są osoby, które nie straciły swojej kobiecości, nie miały tego zamiaru. Często potrafią łączyć karierę z dość harmonijnym życiem rodzinnym. Model kobiety biznesu nie jest tak skrajny, jak to zdarza się u nas. U nas wszystko, co przyszło spóźnione i z Zachodu, jest powielane w powierzchowny sposób. W scenariuszu przedstawiam postacie polskich singielek, które próbują być straszniejsze od mężczyzn w bezwzględności, egoizmie, brutalności, karierowiczostwie, chamstwie i tak dalej. O tym coś chcę powiedzieć. Nie jest to żadne uogólnienie. Nie myślę, że tylko takie są polskie kobiety biznesu. Mój film pokazuje klęskę jednej kobiety, a także klęskę jej ofiary, która też się pod koniec opowieści załamuje. Oboje bohaterowie jakoś siebie potrzebują. Bo nie ma życia bez ideałów, bez nadziei. Jak one zginą, to życie zamiera. Mój film nie jest wykładem doktrynalnym. Nigdy nie robiłem filmów publicystycznych, doraźnych czy interwencyjnych.
- Nie jest to film, który ma z założenia przyłożyć skrajnym feministkom?
- Nie zajmowałbym się tak podrzędnym zadaniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.