Czy zadałem sobie kiedykolwiek pytanie: „Dlaczego istnieję?”. Przecież tak nie musiało być. Świat w swych kosmicznych przestworzach i na przestrzeni miliardów lat „poradziłby sobie” równie dobrze, gdyby mnie nie było. A jednak jestem, mogę czytać te słowa i stawiać sobie takie pytania, na które odpowiedź będzie musiała sięgnąć nieskończoności...
Bóg cię kocha
Zapewne nieraz słyszeliśmy w naszym życiu słowa: „Bóg cię kocha”. I może nieraz wzbudzały one w nas irytację, reagowaliśmy wzruszeniem ramion i z różnych względów dystansowaliśmy się od nich. Tego, kto je do nas kierował, uważaliśmy na mało wiarygodnego: – Przecież on nas nie zna, nie rozumie, nie wie, co czujemy, łatwo mu powiedzieć taki piękny slogan, ale brzmi to zgoła jak jakaś ideologia.
Mogło też jednak być inaczej. Kiedy w Krakowie żył jeszcze ojciec Romuald Szczałba, wiele osób przychodzących wyspowiadać się u niego do kapucyńskiego klasztoru, zanim otrzymało stosowne pouczenie i rozgrzeszenie, mogło usłyszeć jego „sakramentalne”: „Dziecko kochane, Pan Bóg cię tak bardzo kocha”… I wcale nie miało się wrażenia, że jest to tylko religijny frazes. Albo ojciec Benignus Sosnowski, więzień Oświęcimia i apostoł trzeźwości, którego „Pan Jezus cię kocha” niejednego alkoholika postawiło na nogi, wyznaczając zwrotny moment w jego życiu.
To z pewnością tajemnica, kiedy takie proste słowa znajdują drogę do ludzkiego serca, co nie zmienia jednak faktu, że kryją one w sobie głęboką prawdę i odpowiedź na pytanie o sens ludzkiego życia.
Czasami mówi się, że człowiek żyje po to, by kochać Pana Boga. Owszem, jest to prawda, ale nie można zapominać, że kolejność jest w istocie odwrotna: żyję, istnieję, ponieważ Pan Bóg pierwszy mnie pokochał. Miłość Boża tym właśnie wyróżnia się na tle ludzkiego doświadczenia miłości, że jest całkowicie bezinteresowna i bezwarunkowa. Bóg nie kocha za coś albo po coś. On kocha, ponieważ po prostu sam jest Miłością.
Autor Księgi Powtórzonego Prawa, zastanawiając się nad tym, dlaczego Pan Bóg wybrał lud izraelski, pisze: „Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym, lecz ponieważ Pan was umiłował” (Pwt 7,7–8a) – i słowa te każdy z nas może odczytać jako mówiące właśnie o nim, podpowiadające odpowiedź na pytanie „dlaczego istnieję”.
Miłość Boża jest też „wieczysta”. Nigdy się nie wyczerpie, nigdy się nie skończy. Bóg zawsze kocha i nie ma takiej siły na świecie ani takiej słabości i grzechu w człowieku, które mogłyby tej miłości zagrozić. Pojęcie wieczności jest dla nas nieco abstrakcyjne, Księga Izajasza przybliża nam ją za pomocą obrazu: „Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie, mówi Pan” (Iz 54,10). W każdym razie, jeśli na tym świecie jest coś pewnego, na czym można się oprzeć, to jest to właśnie prawda o Bożej miłości do każdego człowieka.
Z wymową słów „Bóg cię kocha” najbardziej kłóci się nasze ludzkie doświadczenie odrzucenia, poniżenia, braku poczucia własnej wartości, nieumiejętności odnalezienia się w czasem brutalnym świecie, jaki nas otacza. By przedrzeć się przez to wszystko i otworzyć się na doświadczenie miłości Pana Boga, trzeba odwołać się do podstawowej prawdy, że istnieję, żyję, że jest to coś cudownego i nie byłoby to możliwe, gdyby nie istniał Ktoś, kto to sprawił, kto jest Miłością i wciąż stoi przy mnie. Pismo Święte tak opisuje to doświadczenie: „Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Panie, miłośniku życia!” (Mdr 11,24–25).
Czy On mnie lubi?
Prawdę o Bożej miłości możemy przyjąć intelektualnie i powiedzieć: „Tak, w istocie tak musi być, Pan Bóg rzeczywiście jest Miłością”. Możemy nawet z wielkim zaangażowaniem głosić tę prawdę innym (jak chociażby próbuje to czynić autor artykułu). Przed każdym z nas pozostanie jednak wyzwanie, by pokonać drogę, o której niektórzy mówią, że jest najdłuższym dystansem na świecie – drogę od intelektu do serca.
„Tak, wiem, że Pan Bóg mnie kocha, ale czy On mnie lubi?” – tak sformułowany dylemat dobrze oddaje opisany powyżej stan. Słowo „kocha” oznacza dla nas pewien ideał, może być odległe, zbyt „wielkie”. Na początek wystarczyłoby doświadczyć, że Pan Bóg nas tak po prostu „lubi” i gdyby miał swój profil na Facebooku, od razu dodałby nas do znajomych, chciałby wpaść do nas na kawę i zrobić niespodziankę na urodziny – zwyczajnie zależy Mu na nas i lubi przebywać w naszej obecności.
Chodzi o pewne unikalne, wewnętrzne, osobiste doświadczenie spotkania twarzą w twarz z Miłością, które nie pozostawia wątpliwości, staje się faktem, punktem zwrotnym i punktem odniesienia. Chodzi o spotkanie, które stanowi istotę chrześcijańskiego doświadczenia wiary i prowadzi do coraz pełniejszego rozumienia, przyjmowania i głoszenia Bożej miłości.
Co zrobić, by przeżyć takie spotkanie? Czy można je jakoś sprowokować, przyspieszyć, zaplanować, zaaranżować?
Czasami czytamy o ludziach, którzy je przeżyli i dzielą się swoim doświadczeniem. Naszą reakcją bywa wtedy myśl: „Takim to dobrze, też chciałbym tak wyraźnie doświadczyć Bożej miłości”.
I ja kiedyś przeżyłem takie osobiste doświadczenie spotkania z Bogiem, który dał mi do zrozumienia, że zna mnie doskonale, lepiej niż ja sam siebie (był to ten element, dzięki któremu mogłem siebie lepiej poznać i zrozumieć). Zrozumiałem wtedy, że Bóg bardzo mnie kocha i zależy Mu na mnie, pomimo tego, co jest we mnie. Co więcej, chce mi pomagać się zmieniać, chce naprawdę zaangażować się w moje życie. To spotkanie całkowicie mnie zaskoczyło, może dlatego, że objawiło nową prawdę o mnie, której sobie wcześniej nie uświadamiałem.
Dlatego nie bardzo mogę sobie wyobrazić, że mógłbym się w jakikolwiek sposób do niego przyczynić – sam Pan Bóg wybrał miejsce i czas. Z mojej strony było jedynie autentyczne, choć często po omacku, poszukiwanie prawdy. Wciąż widzę moją ówczesną próbę stanięcia w prawdzie i tę – chyba najbardziej szczerą w moim życiu – modlitwę: „Panie Boże, ja już dalej tak nie mogę, ratuj, zmiłuj się nade mną!”. To chyba ona otwarła mi wtedy drogę do doświadczenia ogarnięcia miłością i zrozumieniem przez Boga, którego po raz pierwszy poznałem w ten sposób.
Jeśli chcesz
W ludzkich relacjach mówi się niekiedy o tak zwanej „toksycznej miłości”. Ma ona różne wymiary, ale – mówiąc w największym skrócie – chodzi o sytuację dominacji, zawłaszczenia, zniewolenia jednej osoby przez drugą, która wykorzystując swoją przewagę i słabości partnera, zamienia łączącą je relację w rodzaj więzienia i potrzasku.
W tym kontekście jakże poruszają słowa Jezusa skierowane do wszystkich, których zaprasza na drogę miłości do Boga: „Jeśli chcesz...”. W miłości Bożej niezwykłe jest to, że choć jest ona tak wielka, tak doskonała i nieskończona, pozostawia człowiekowi całkowitą wolność – do mnie należy decyzja, czy ją przyjmę.
Możemy tutaj dostrzec przejaw wielkiego szacunku, jakim Pan Bóg darzy człowieka, traktując go jako prawdziwego partnera przymierza, przyjaciela, członka rodziny. I choć zawsze musimy pamiętać o nieskończonym dystansie, jaki dzieli nas, stworzenia, od Stwórcy, to zarazem wydarzenie Wcielenia, prawda o Bogu, który stał się człowiekiem, ustawia ten dystans w zupełnie nowej perspektywie.
Księga Apokalipsy rysuje przed nami obraz Jezusa, który puka do drzwi naszego serca: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Ap 3,20). Tajemnica delikatności Boga polega na tym, że klamka znajduje się wyłącznie po naszej stronie, a On sam nie może otworzyć drzwi, bo potrzebuje naszej zgody i zaangażowania.
Z wyliczanki modlitwa
Zapewne pamiętamy z lat dziecinnych wyliczankę: „Kocha, lubi, szanuje...”. Niektórzy uważają, że powinno się ją czytać w odwrotnej kolejności, bo to lepiej oddaje dynamikę wzrastania w miłości: od szacunku, przez sympatię, do prawdziwego pokochania drugiej osoby. Jeśli nieco ją „ocenzurujemy”, usuwając sytuacje, które przynależą do relacji czysto ludzkich, otrzymamy zapadającą w pamięć rymowankę, którą można by nawet potraktować jako tekst powtarzanej w sercu modlitwy, a puentujący ją obraz zaślubin odczytywać jako podarowane świętym doświadczenie prawdziwego zjednoczenia z Bogiem w miłości, do którego tak naprawdę wezwany jest każdy i każda z nas:
Bóg Kocha, Lubi, Szanuje, W myśli, W mowie, W sercu, Na ślubnym kobiercu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.