Sklepany przez Kościół, kocham Kościół

Tygodnik Powszechny 48/2012 Tygodnik Powszechny 48/2012

„Czy ksiądz z tego wyjdzie” – pytają. „Nie wiem, raczej nie” – odpowiadam. Ale mówię też: „Jestem otwarty na cud”. Popiełuszce też mówię: „Jak mnie w to wpakowałeś, to mnie teraz z tego wyciągnij”. Z ks. Janem Kaczkowskim rozmawia Przemysław Wilczyński



Skoro za mało jest tego przekazu, co wchodzi na jego miejsce? Polityka?

Ostrożność. Eklezjalna ostrożność. I spekulacje. Kto z kim? Kto ma „noszenie”? Kto stał na zdjęciu przy „pierwszym sekretarzu”? Kto przy biskupie? Kto przy papieżu? A biskup się uśmiechnął? Klepnął?

Dynastyczność, monarchiczność, korporacjonizm. Tak to, niestety, trochę działa. Kościół dryfuje w stronę korporacji, może stać się drugą Agorą czy ITI. Tyle że oni mogą, takie jest ich zadanie. Nam – na Boga – tego robić nie wolno!

Brakuje prostoty?

Rozmowy. Czegoś, czego zabrakło, kiedy miałem 19 lat. Ja wiem, że to było 16 lat temu, ale obawiam się, że niewiele się zmieniło. „Jan, masz problem ze wzrokiem, ale jeśli masz powołanie, przekonanie, to nie będzie problemu” – mógłby ktoś powiedzieć. Zwyczajnie brakuje relacji między ludźmi. I szacunku.

Wszystko, co mówię o Kościele, wynika z mojego przywiązania i miłości do Niego. Dzisiaj w szpitalu przyjąłem Komunię Świętą i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. To by była tragedia, gdybym nie mógł tego robić.

Choroba też wyklucza ze społeczeństwa?

Może, ale nie musi. Zależy, czy masz rodzinę, czy masz z kim porozmawiać, czy się boisz. Co do mnie, mam oparcie w rodzinie, mieszkanie w Sopocie, w którym rozmawiamy. ZUS mi płacą, bo jestem na zwolnieniu. Mówię nadal te swoje „żebracze” kazania, żeby były pieniądze na hospicjum. Najważniejsze jest dla mnie to, że radioterapia, chemioterapia – wszystko to sprawia, że przez cały czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, no i prawie cały październik jestem w mniej więcej pełnym, logicznym kontakcie z rzeczywistością. Wolę być nawet leżący i gadający logicznie niż odwrotnie. Życie jest takie ciekawe, głowa jest taka ciekawa. Są audiobooki, ile rzeczy można zrobić z łóżka!

Nadal jestem aktywny. W ostatnich dniach, tygodniach tak się świetnie czuję, że choroba jest dla mnie abstrakcją. Zobacz, siedzimy sobie, pijemy kawkę... Że ja w tej głowie coś mam, że mi coś rośnie – abstrakcja. Chodzę, ubieram się. Byłem niedawno w Rzymie na obronie doktoratu mojego przyjaciela. Byłem w Alpach u brata. Wcześniej, kiedy brałem inne leki, musieli mi pomagać, ale teraz nie.

Co się zmieniło od diagnozy?

Zrobiłem się pobożniejszy. Nie, nie na skutek strachu. Kiedyś te wszystkie klepane modlitewki mnie wkurzały, teraz pacierz mówię regularnie. Wróciłem do brewiarza i sprawia mi to satysfakcję, chociaż jestem wobec niego – zwłaszcza jeśli chodzi o teksty pozabiblijne – nieco krytyczny. Wydaje mi się zbyt dydaktyczny: „bądź grzeczny, słuchaj biskupa, nie wychylaj się, za dużo nie myśl”. Poza tym, choć od kilku dni ledwo się mogę dowlec do ołtarza, nie wyobrażam sobie do końca życia nie odprawiać Mszy Świętej.

Mówił Ksiądz o etapach zmagania się z chorobą. Ksiądz też się „targuje”?

Nie... A może trochę tak. Zapomniałem powiedzieć o jednej ważnej rzeczy. To wszystko zafundował mi ks. Popiełuszko.

Zafundował?

No, raka. Zawsze się bałem Kościoła, przełożonych, miałem lęk przed nie wiadomo czym. I mówię do Popiełuszki: „Pomóż mi wyzwolić się z tego strachu irracjonalnego przed nie wiadomo czym”. Przed nie wiadomo czym, ale głównie przed moim Kościołem, który mnie już nieźle sklepał. To znaczy przed ludźmi Kościoła. Modliłem się do niego żarliwie. No i jak przyszedł rak, to sobie pomyślałem: „No, Jerzy, z grubej rury!”. Pomyślałem też: „Dziękuję ci, mój raku, bo wyzwoliłeś mnie od mojego strachu”.

Bo zamiast strachu przed nie wiadomo czym pojawia się inny, konkretny?

Nawet nie to. Okazało się, że są rzeczy mniej ważne, że nikt mnie nie skrzywdzi, nie ześle, niczego nie odbierze.

Co jest po „targowaniu się”?

Przystosowanie do sytuacji. A potem najlepiej jak jest akceptacja, czyli szukanie pozytywów, co teraz czynię. No i religijna afirmacja.

Ale to już kategoria duchowa, nie psychologiczna.

Łączą się ze sobą. Mam taki wykład dla lekarzy: „Problemy psychologiczne i duchowe w chorobie nowotworowej”. Niepotrzebnie je rozdzielamy. „Proszę państwa – mówię – niezależnie od tego, jak daleko albo blisko jesteśmy od Pana Boga, wszyscy jesteśmy bytami duchowymi. Od spraw duchowych się nie da uciec”.

Bliscy chorego też przechodzą takie etapy?

Rozmowa z najbliższymi jest chyba najtrudniejsza. W moim przypadku to ja muszę przygotowywać ich do tego, co będzie. Żadnych cieciorek na nogach, żadnych lewatyw z kawy, żadnych szalonych metod, bezsensownej chemii, która tylko umęczy. „Ja wam powiem, kiedy stop” – mówię. Bo ja sobie zastrzegam zero przywileju terapeutycznego. I prawo do oceny terapii oraz odmowy terapii.

Jest Ksiądz silny.

Staram się. Ludzie mnie pytają, czy będzie dobrze. A ja pytam: „A co to znaczy dobrze?”. Mediana mojego przeżycia to 14 miesięcy. Z tego przeżyłem już od czerwca pięć. Zostaje dziewięć, mniej więcej do końca przyszłych wakacji. No więc – co to znaczy dobrze? Czy to, że przeżyję te 14 miesięcy godnie i z klasą, czy 18 miesięcy jak bydlak? Wybieram pierwszą opcję.

„Czy ksiądz z tego wyjdzie” – pytają. „Nie wiem, raczej nie” – odpowiadam. Albo najgłupsze: „Kiedy ksiądz z tego wyjdzie?”. Odpowiadam: „A kiedy by państwu najbardziej pasowało?”. Tak naprawdę jednak, wyjąwszy cud, na wyjście nie ma szans. Od diagnozy kiedy mogę, mówię: „Jestem otwarty na cud”. Jerzemu też mówię: „Jak mnie w to wpakowałeś, to mnie teraz z tego wyciągnij”.

Mam jeszcze inną przyjaciółkę. Alicja Kotowska, męczennica, siostra zakonna. Zginęła w lasach piaśnickich, zamordowana przez Niemców w 1939 r. Kiedyś, jak budowałem hospicjum, jechałem przez te lasy i widzę tabliczkę: „grób Błogosławionej Alicji Kotowskiej”. Daję po hamolach, zakręcam. A miałem jakąś sprawę nie do załatwienia z prądem w hospicjum. Klękam i mówię: „Alicja, jest deal. Jak ty mi pomożesz naprawić prąd, to ja ci ufunduję kaplicę w hospicjum”.

Szybko zareagowała?

Natychmiast.

Teraz też byłem. „Jest drugi deal. Jeśli zdążę zrobić habilitację, trochę tym rakiem wyciągnąć zła z Kościoła, a może jak mnie nawet z tego wyciągniesz, to habilitacja będzie dla ciebie”. Byłaby Błogosławiona Siostra Habilitowana Kotowska. Zobaczymy, co będzie.

Ks. JAN KACZKOWSKI urodził się w 1977 r., święcenia kapłańskie otrzymał w 2002 r. Był kapelanem Domu Pomocy Społecznej oraz szpitala w Pucku, tam też uczył młodzież w szkołach ponadgimnazjalnych i założył hospicjum. W 2007 r. obronił doktorat „Godność człowieka umierającego a pomoc osobie w stanie terminalnym”, rok później ukończył studia podyplomowe z bioetyki. Wykłada na UMK w Toruniu. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i przyznawanym przez Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia medalem „Curate Infirmos”.

Film dokumentalny z udziałem ks. Jana Kaczkowskiego „Myślałeś już o umieraniu?” autorstwa Moniki Góralewskiej można zobaczyć na stronie www.superwizjer.tvn.pl
 
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...