Gdyby udało się osiągnąć w Polsce wyższą dzietność, nie trzeba byłoby zastanawiać się nad rozwiązywaniem problemów związanych z niską liczebnością kolejnych pokoleń. A jeśli się to nie uda? Nawet w państwach bogatych, które oferują rozmaite formy pomocy rodzinie, nie zawsze wynik tych działań pokrywa się z oczekiwaniami
O tym, że w Polsce rodzi się dziś mało dzieci, wszyscy wiedzą. Ale już nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że w naszym kraju na jedną kobietę w wieku rozrodczym przypada mniej dzieci niż w Chinach – państwie, w którym od ponad 30 lat odgórnie i przymusowo ograniczana jest liczebność potomstwa w rodzinie. Polska nie jest zresztą ewenementem w tej części globu. Dzietnością niższą niż w Chinach mogą martwić się też m.in. Szwajcaria i Malta (1,53 dziecka na kobietę), Portugalia i Monako (1,51), Hiszpania (1,48), Białoruś (1,45), Estonia i Chorwacja (1,44), Węgry i Niemcy (1,41), Włochy (1,4), Grecja (1,39), Słowacja (1,38) oraz Łotwa (1,33). Jeszcze mniej niż polskie kobiety (1,31) rodzą Rumunki (1,3), Ukrainki (1,29), Litwinki i Czeszki (1,27). W tym kontekście zupełnie zrozumiałe wydaje się, że Europa coraz częściej nazywana jest przez Azjatów skansenem. To określenie stawia przed nami dwa pytania wyznaczające sposób myślenia o przyszłości: „Jak przestać być skansenem?” albo „Czy skansen może mimo wszystko sprawnie funkcjonować?”.
Nieuniknione tendencje?
Przeglądając statystyki dotyczące demografii na świecie, można zauważyć, że spadająca dzietność jest w ostatnich dziesięcioleciach regułą, a nie wyjątkiem. Liczby ją określające maleją prawie na całym globie od połowy lat 60., a od roku 1975 tendencję taką można zauważyć nawet w krajach Afryki subsaharyjskiej, która wciąż jest regionem o najszybciej rosnącej populacji (populacja przestaje rosnąć, kiedy dzietność spada poniżej 2,1 dziecka na kobietę, w Afryce subsaharyjskiej dzietność spadła z 6,73 w 1975 r. do 4,94 w 2010, czyli nadal utrzymuje się na poziomie, przy którym populacja rośnie).
Nie należy podważać faktu, że to świat zachodni doprowadził swoje statystyki do najbardziej niepokojącego kształtu – w Ameryce Północnej dzietność spadła poniżej poziomu zapewniającego wymianę pokoleń już w pierwszej połowie lat 70., a w Europie utrzymuje się poniżej tego pułapu od 20 lat. Jednak to właśnie w wielu państwach zachodnich udało się ten trend odwrócić. W Szwecji, kraju uznawanym często za pioniera we wprowadzaniu rozwiązań ułatwiających opiekę nad potomstwem, dzietność wzrosła (według danych Banku Światowego) z 1,5 dziecka na kobietę w 1999 r. do 2,0 w roku 2010. Zastępowalność pokoleń osiągnęła też w ostatnich latach Francja, znana z rozbudowanego systemu świadczeń socjalnych.
Gdybyśmy chcieli w Polsce korzystać z doświadczeń innych państw, wachlarz możliwych rozwiązań jest szeroki, choć trzeba przyznać, że na większość z nich mogą pozwolić sobie jedynie państwa najbogatsze. Za każdym rozwiązaniem kryje się też określony sposób myślenia o rodzinie, który niekoniecznie jest podzielany przez większość w naszym kraju. W Szwecji np. wiele form pomocy ma ułatwić kobietom powrót na rynek pracy i zmniejszyć nierówności między kobietami i mężczyznami. Rodzicom proponuje się po narodzinach dziecka urlop rodzicielski, którego część może być wykorzystana jedynie przez ojca. Dodatkowo pary, które podzielą się po równo płatnym urlopem rodzicielskim, otrzymują premię finansową za skorzystanie z tego rozwiązania. Ma to sprawić, że pracownik będzie dla pracodawcy tak samo wartościowy niezależnie od tego, czy jest kobietą czy mężczyzną, matką czy ojcem. Powrót matek do pracy ułatwiają też ogólnodostępne żłobki i przedszkola. O ile system ten okazuje się skutecznym sposobem na zwiększenie dzietności, o tyle nie musi podobać się osobom, które uważają, że miejsce matki jest przy dziecku. Niektórzy sugerują nawet, że dyskryminuje on rodziców chcących zachować tradycyjny podział obowiązków.
Alternatywą mógłby być dla Polski system francuski, który zakłada, że dzieci są dobrem narodowym niezależnie od tego, czy rodzą się w rodzinach bogatych czy biednych, i czy panuje w nich model partnerski czy raczej stawiający na tradycyjny podział ról. Szybki rzut oka na listę form pomocy oferowanych przez francuską Kasę Świadczeń Rodzinnych pozwala zrozumieć, na czym polega ten system. Rodzice mogą zgłaszać się po: „becikowe”, zasiłek na małe dziecko dla osób o niskich dochodach przysługujący przez 3 pierwsze lata po narodzeniu albo adopcji, dodatek z tytułu opieki nad dzieckiem podczas urlopu wychowawczego, dodatek na opłacenie opiekunki do dziecka, zasiłek na rozpoczęcie roku szkolnego, zasiłek dla samotnego rodzica, dodatek z tytułu opieki nad dzieckiem z niepełnosprawnością, dodatek na edukację dziecka z niepełnosprawnością, dofinansowanie do mieszkania, dofinansowanie przeprowadzki przy zmianie mieszkania na większe z powodu powiększenia rodziny, dodatek za opiekę nad dzieckiem ciężko chorym… Wymienione formy pomocy nie wyczerpują listy świadczeń, ale pokazują dobrze, że w tym modelu rodzice mają pełną wolność wyboru, czy wrócą do pracy, czy zajmą się osobiście wychowaniem dziecka. Walka z bezrobociem kobiet musi w takim podejściu być uniezależniona od ich wyborów rodzicielskich, ale nie powinna być zaniedbywana, jeśli wpływy z podatków mają wystarczyć na liczne świadczenia oferowane przez państwo.
Czy tylko dzieci mają przyszłość?
Wśród pytań o to, jak zwiększyć dzietność w Polsce, często umyka pytanie bardziej ogólne – czy dzietność trzeba w ogóle zwiększać? Przekornie i odważnie stawia je tygodnik „Polityka”, który zorganizował niedawno debatę Czy naprawdę potrzebujemy więcej Polaków?. Martyna Bunda w tekście Niższość niżu, będącym częścią cyklu artykułów na ten temat, pisze: „Czy warto nawoływać do pospolitego ruszenia w rodzeniu? A może lepszą strategią byłoby dostosować się do rzeczywistości i zobaczyć w tym plusy? Co przyjdzie gospodarce z dodatkowych rąk do pracy, skoro tych rąk, które są, nie jesteśmy w stanie zagospodarować? Wreszcie, czy nie lepiej przebudować system emerytalny, w dużej mierze wciąż uzależniony od zastępowalności pokoleń, zamiast rodzić dzieci po to, by ochronić ZUS?”. Redaktor naczelny pisma Jerzy Baczyński podczas II Kongresu Demograficznego (odbył się w marcu 2012 r.) ocenił, że naginanie zjawisk społecznych, kulturowych i demograficznych do potrzeb systemu emerytalnego jest kuriozalne, a wzywanie do mnożenia się – nieodpowiedzialne i społecznie niebezpieczne.
Pomijając ocenę debaty o polskiej demografii, scenariusz „przystosowawczy” należy rozważyć z powodów czysto praktycznych. Gdyby udało się osiągnąć wyższą dzietność, nie trzeba byłoby zastanawiać się nad rozwiązywaniem problemów związanych z niską liczebnością kolejnych pokoleń. A jeśli się nie uda? Nawet w państwach bogatych, które oferują rozmaite formy pomocy rodzinie, nie zawsze wynik tych działań pokrywa się z oczekiwaniami. Przykładem takiego kraju są Niemcy, gdzie od 1975 r. wskaźnik dzietności utrzymuje się poniżej 1,5 dziecka na kobietę. Niska liczba potomstwa i rosnąca długość życia prowadzą nieuchronnie do starzenia się społeczeństwa i zwiększonego zapotrzebowania na opiekę nad osobami starszymi. Dlatego też po wielu latach debat zdecydowano się w 1994 r. na wprowadzenia do systemu ubezpieczeń społecznych ubezpieczenia od kolejnego ryzyka – niesamodzielności wywołującej potrzebę opieki i pielęgnacji. Otrzymanie świadczeń obwarowano wieloma warunkami – opieka domowa ma pierwszeństwo przed instytucjonalną, nadrzędnym celem jest przywrócenie samodzielności i niezależności beneficjenta, świadczenia powinny zachęcać rodziny do opieki nieformalnej etc. Innymi słowy ubezpieczenie to ma na celu głównie wspierać rodziny w opiece nad osobami starszymi, a nie zachęcać do korzystania z opieki instytucji. Na szczególną uwagę zasługuje rozwiązanie, które w innych krajach proponuje się w kontekście opieki nad dziećmi, a które w Niemczech pojawiło się w dyskusji o opiece nad osobami starszymi – czas, w którym opiekun świadczył pielęgnację w ramach formalnych, powinien powiększać staż jego ubezpieczania emerytalnego.
Wprowadzenie ubezpieczenia pielęgnacyjnego pokazuje, że można wychodzić naprzeciw wyzwaniom związanym z niską dzietnością inaczej niż tylko poprzez próby wpływania na jej wzrost. Niestety, pokazuje też, że i takie rozwiązania są kosztowne. Różnica polega na tym, że zamiast inwestowania pieniędzy z podatków w dzieci, które będą wsparciem na starość, państwo wydaje te pieniądze bezpośrednio na wsparcie osób starszych, licząc jednocześnie, że opiekę nad pokoleniem płacącym dziś składki opłacą kolejne pokolenia podatników, czyli dzieci, których rodzi się niewiele.
Artykuł, którego fragment publikujemy powyżej, jest częścią bloku tekstów poświęconych mitom demografii, opublikowanych na łamach styczniowego "Znaku" z 2013 roku (nr 692).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.