Smoczuś, rajstopki z metką, prościutki kołnierzyczek. Tak nie wygląda dziecko porzucone, ale oddane. A siostry mu śpiewają: „Dobrze, że jesteś, dobrze, że jesteś!”
Kolorowe ściany. Komoda ze śpiochami i pajacami, a na niej przewijak. I dużo maskotek, disneyowska plejada. Jest i Kubuś Puchatek, i Tygrysek, i Prosiaczek. A, i jeszcze Kłapouchy. Ciepło i przytulnie, czysto. Jak w pokoju małego dziecka. Tylko okno jakieś dziwne, z dwoma klamkami: od środka i od zewnątrz.
Bocianiątko? A może kołyska Mojżesza?
Zaczęło się w Krakowie w Domu Samotnej Matki prowadzonym przez siostry nazaretanki. Dom ten w 1974 r. założył ówczesny metropolita krakowski, kard. Karol Wojtyła. Ulica Przybyszewskiego 39. Blisko centrum, w cichej, spokojnej okolicy. To tutaj powstało pierwsze miejsce, w którym mamy mogą anonimowo, bez prawnych konsekwencji zostawić swoje maleństwo i być pewnymi, że zostanie mu zapewniona opieka najlepsza z możliwych. Także tu wymyślono dla tego miejsca nazwę.
– Długo się nad nią zastanawialiśmy. Żeby nie ośmieszała idei, nie była banalna, ale zawierała w sobie przesłanie. Żeby już po nazwie było wiadomo, że zostawione TUTAJ dziecko będzie bezpieczne – wyjaśnia ks. Bogdan Kordula, dyrektor krakowskiej Caritas, która zainicjowała powstawanie TYCH miejsc. – To było w 2006, rok po śmierci Jana Pawła II. Chcieliśmy uczcić tę rocznicę, nawiązać jakoś do okna papieskiego znajdującego się przy Franciszkańskiej 3. Tamto okno przecież tak wiele dobrego zdziałało, dało ludziom duchową nadzieję... A my chcieliśmy pokazać, że nadzieja jest zawsze! Dlatego miejsce, które daje dziecku szansę na szczęśliwe życie, nazwaliśmy po prostu... oknem życia.
Pomysł ten wygrał z kołyską Mojżesza, niemieckim Babyklappe i bocianiątkiem, choć ten ostatni znalazł zwolenników np. w krakowskim szpitalu im. S. Żeromskiego, gdzie rok temu otwarto „świeckie” okno.
Idea rozprzestrzeniła się na całą Polskę. Ponieważ krakowska Caritas nie zastrzegła sobie praw autorskich do nazwy, dziś istnieje ok. 50 okien życia. Mimo że na początku podchodzono do nich z pewną rezerwą. Choćby w Rzeszowie w Domu Samotnej Matki. – U nas mieszkają nieletnie mamy - tłumaczy s. Dominika, sercanka, kierowniczka domu. – Ale nie ma tak łatwo, że tylko dzieckiem się opiekują. Muszą jeszcze chodzić do szkoły. Kiedy otwieraliśmy okno, pytały: „po co to?”. Odpowiadałam wtedy, że ja kocham wszystkie dzieci. „Jak to, siostro, to znaczy, że jeszcze cudze dzieci będziemy wychowywać?” – pytały. „Tak!” – troszkę z nich żartowałam. A potem wpadłam na pomysł: „Słuchajcie, jak przyniosą chłopca, to damy go do seminarium, a dziewczynkę wyślemy do matki generalnej do Krakowa!”. Tak dostałam od moich dziewczyn „pozwolenie” na otwarcie okna.
I dzięki Bogu, bo od marca 2009 r., kiedy okno życia im. św. Józefa Sebastiana Pelczara poświęcił bp Kazimierz Górny, udało się uratować już troje dzieci – dwóch chłopców i jedną dziewczynkę.
„Andrzejek” i „Agatka”
A to dzieciaczki z Kielc. Tu dobrymi duchami okna życia są siostry nazaretanki. Wiedzą o nim pewnie wszyscy, bo znajduje się w centrum miasta. Czasem przewodnik, gdy oprowadza wycieczkę po Wzgórzu Katedralnym, zatrzymuje się także przed nim.
– W ten sposób okno pełni funkcję wychowawczą. Zwłaszcza młodzi ludzie dowiadują się, że trudne sytuacje można rozwiązywać na różne sposoby. Że dziecko można zostawić w bezpiecznym miejscu, w dobrych rękach – mówi ks. Krzysztof Banasik z kieleckiej Caritas. I opowiada historie „Andrzejka” i „Agatki”. Tak siostry zakonne nazwały znalezione maluszki. Żeby nie były anonimowe.
„Andrzejek” trafił do nich 16 maja 2011 r., czyli w liturgiczne wspomnienie św. Andrzeja Boboli. – Niewiele wiedzieliśmy o jego mamie, poza tym, że wyraźnie zrzekła się praw do jego wychowania. Chłopczyk był bardzo zadbany, nakarmiony, przewinięty. Matka dołączyła informacje o stanie jego zdrowia, chyba książeczkę zdrowia. W każdym razie nie byłoby trudno ustalić jej tożsamości. Bardziej zależało jej na dobru dziecka niż zachowaniu anonimowości. Oczywiście, nikt jej nie ścigał za zostawienie dziecka, nie robił dochodzenia. Po prostu przyjęliśmy „Andrzejka” i zajęliśmy się nim najlepiej, jak potrafiliśmy – opowiada ks. Krzysztof.
– Zawiadomiono sąd rodzinny, policję, dziecko trafiło do szpitala na obserwację. A później znalazło nowy dom.
Podobnie miało być z „Agatką”, pierwszym dzieckiem w kieleckim oknie życia. 5 lutego 2010 r. ok. godz. 17.00. Alarm w domu nazaretanek. Szpital. Sąd. Policja. I... matka dziewczynki, która po kilku godzinach zgłosiła się do szpitala. – Siostry poinformowały mnie o tym, że znalazły dzieciaczka. Pojechałem za pogotowiem, żeby mieć wpływ na jego los. Rozmawiałem z lekarzami i pielęgniarkami. Wtedy przyszła mama „Agatki” – wspomina ks. Krzysztof. – Była zaledwie pełnoletnia, chwilę wcześniej ukończyła 18 lat. Duży wpływ na jej decyzję miał brak zainteresowania ze strony ojca dziecka. Także jej własna matka nie okazała jej należytego wsparcia. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby nie wiedziała o istnieniu okna życia.
Caritas stanęła na wysokości zadania i zaangażowała się w pomoc dziewczynie. Wspierała ją duchowo i materialnie, kupiła łóżeczko, ubranka, wózek. Zajęła się także uregulowaniem kwestii prawnych, zadbała o to, by mama otrzymała odpowiednią pomoc ze strony urzędu miasta, m.in. miejsce w żłobku. – W rozmowie z kuratorem rodzinnym wsparliśmy tę dziewczynę, chcieliśmy, żeby dostała szansę. I udało się. Przez pierwszych kilka miesięcy byliśmy w ścisłym kontakcie. Dziś dziecko ma już 3 latka i wychowuje je rodzona mama. Z tego, co wiem, może też liczyć na babcię, która teraz jest dla niej dużym oparciem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.