Na początku był gwar i śmiech. Muzyka. Nastrój wesela trwał jakiś czas. Narodziło się dziecko. Przyniosło ze sobą nowe dźwięki: kwiliło, gaworzyło, zaczęło mówić. Pewnego dnia wszystko ucichło. Dzieci dorosły. Wyfrunęły jak ptaki z rodzinnego gniazda. Nastała cisza.
Ale nie o takiej ciszy będzie mowa. Mowa będzie o samotności „cichych dni”. U ich genezy leży różnica zdań. Chodzi najczęściej o rzeczy błahe i śmieszne z punktu widzenia interesu rodziny. O film, na który nie chciała pójść żona, bo po prostu nie lubi thrillerów. O cebulę w zupie, której nie znosi mąż. O zmywanie talerzy, prasowanie, posprzątanie mieszkania i tysiące innych rzeczy... Były też spory ważniejsze. O wielkanocną spowiedź, na którą mąż w tym roku jakoś nie mógł się wybrać, o syna, któremu niespieszno było do bierzmowania, o niedzielną Mszę...
Jako retorsję – wzajemną – zastosowano „ciche dni”. Obopólne ignorowanie się. Niezauważanie. Milczenie. Na początku były to ledwie ciche minuty. Później cisza zalegała na całą godzinę, na dwie... Wkrótce i ten czas okazał się być nazbyt mało represyjny. Dom milknął na dzień. Na kilka dni. Następowała eskalacja. „Ciche dni” trwały już tygodnie, miesiące... Coraz trudniej było przerwać milczenie. Nawiązać kontakt. Dialog. Wzajemne urazy i źle pojęty honor nie pozwalały na wyciągnięcie ręki do zgody. Żadnej ze stron konfliktu nie było dobrze z tym „nicniemówieniem”, a jednak z uporem trwały przy swoim zacietrzewieniu, oczekując od drugiej gestu pojednawczego.
Ile razy mam pierwszy wyciągać rękę na znak pokoju? Tydzień ma siedem dni i siedem razy puściłam w niepamięć jego arogancję, wyniosłość, lekceważenie, uszczypliwość, lenistwo, zazdrość, wyzwiska... Skarży się żona. Ile razy mam przebaczyć? „Czy aż siedem razy?”
Odpowiedź Jezusa nie zadowala „zawodowo” przebaczającej żony czy męża. Zresztą, zwykle dawno już został wyczerpany limit 77 razów-urazów. Czy przebaczenie ma być domeną jednej strony, a drugiej – obrażanie? Cena tak pojętej zgody w małżeństwie wydaje się nazbyt ryzykowna. Ale i akceptacja „cichych dni” może okazać się katastrofalna.
– Co zatem robić?
„To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem”. Nie kochajcie bliźniego swego – męża, żony – jak siebie samego. Nie. To jest „stare” przykazanie. Jego miarą jest własny egoizm, a w konsekwencji – „ciche dni”. Kochajcie tak jak Jezus z Nazaretu. Jak zatem kocha Jezus? Tak, że „życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.
Niewątpliwie, mąż i żona są przyjaciółmi, wszak w przeciwnym razie nie pobraliby się przed laty. Nikt nie żąda od nich krwi jako dowodu miłości, lecz jedynie dobrego słowa. Ma ono wielką moc – wydobywa z samotności. Rozmowa, ale nie werbalny hałas. Dialog – nie monolog.
Dobre słowo potrafi działać cuda. Przez Słowo „wszystko się stało, co się stało”. Cały świat. Przez Słowo stał się człowiek. Przez słowo stało się małżeństwo.
Lecz są również słowa inne. Złe. Te także są mocne i sprawcze. Obrażają, przeklinają, złorzeczą. Niedawny czuły szept przemieniły w gniewny krzyk: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi zatruty owoc!”. A potem zalega milczenie.
Dziś często małżonkowie wydają się mieć kłopoty ze słuchem. Nie tylko nie słyszą zdrowego rozsądku, ale i siebie nawzajem. Uparcie milczą, skazując się na samotność. Ta wcale ich nie wycisza, przeciwnie – umacnia wzajemną niechęć i złość. Sprawia, że obydwoje są samotni. I to z jakiego powodu? Z powodu krótkiej wymiany zdań, nie wysłuchania do końca racji „drugiej połowy”, nieporozumienia, którego źródeł należałoby szukać nie tyle w odmienności poglądów, ile w pewnej niecierpliwości i pośpiechu konwersacji.
„Ciche dni” to NIE sposób na rozwiązywanie małżeńskich problemów. Dąsanie się i nie odzywanie się do siebie jest najzwyczajniej symptomem niedojrzałości emocjonalnej danej osoby. Odsuwanie się od kogoś i unikanie z nim rozmowy jest formą kary, tyle że taktyka ta rzadko się opłaca. Na jednym z forów internetowych wyczytałem: „Bernard przez całe tygodnie nie odzywał się do swojej żony ani słowem, a jeżeli jego dzieci źle się zachowywały, w stosunku do nich również stosował karę «cichych dni». Atmosfera w domu przypominała grobowiec. Mąż nie odzywał się do nikogo. Jeżeli ci, których karał «cichymi dniami», próbowali się do niego odezwać, udawał, że ich nie zauważa, i odchodził. Żenił się i rozwodził cztery razy, a gdy umierał, umierał sam”.
„Ciche dni” mają wielu sprzymierzeńców. Są nimi: słuchawki na uszach, internet, telewizja, oddzielne sypialnie, podany osobno obiad. Są jeszcze inni sojusznicy. Starają się zdyskredytować wasze „dobre małżeństwo”. To libertyńskie poglądy na życie, feminizm, pochody i parady promujące szokujące postawy i nienaturalne zachowania. Tradycyjne małżeństwo nie jest już trendy. Nie wierzcie w ten bałamutny bełkot świata. Bądźcie „nienowocześni”. Wasza siła jest w was samych; jest nią „rodzina Bogiem silna” (Karol Wojtyła). Wykuwa ją w sercu modlitwa – wielka nieobecna w naszych domach. Od niej trzeba zacząć. Na niej budować małżeński etos. Módlcie się więc i nie ustawajcie. Módlcie się wspólnie. Rozmawiajcie z Bogiem – i ze sobą. W ten sposób zamkniecie drzwi przed samotnością. I koniecznie, koniecznie wykreślcie „ciche dni” z małżeńskiego kalendarzyka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.