Ku dojrzałości – wychowanie i samowychowanie człowieka dojrzałego

Cywilizacja 42/2012 Cywilizacja 42/2012

Budowanie dojrzałości czy to w procesie wychowania, czy też samowychowania domaga się solidnych fundamentów antropologicznych[1] . Obok pytania: czym jest dojrzałość i w jaki sposób powinna być osiągana w konkretnych warunkach życia, należy pokazać te wymiary osobowej egzystencji człowieka, które z jednej strony uzasadniają sam proces dojrzewania, z drugiej określają jego charakter.

 

W podstawowym doświadczeniu siebie stwierdzamy własne obiektywne istnienie: „ja” jestem. Od razu trzeba zapytać: gdzie jestem? Odpowiedź znajdujemy w tym samym doświadczeniu siebie: jestem w obiektywnym świecie, bo wobec tego, co rzeczywiste, podejmuję „moje” rzeczywiste działania, które odróżniam od „ja”. Moje działania nie mogłyby być rzeczywiste, gdyby – o czym przekonuje nieco bardziej rozbudowana refleksja filozoficzna – nie były aktualizowane przez to, co realnie i obiektywnie istnieje. W podstawowym doświadczeniu siebie człowiek odsłania się przed sobą – jeśli można tak powiedzieć – jako „ja” istniejące obiektywnie, w obiektywnym świecie rzeczy, który jawi się jako podstawowy i zarazem właściwy obszar ludzkiej aktywności. Tak rozpoczyna się swoisty dialog z realnym światem. Człowiek odpowiadając na rzeczywiste istnienie czyta z obiektywnego świata i zarazem bardziej odsłania prawdę własnego bytu; nie jest więc skazany jedynie na świat własnych myśli i odczuć, potrafi ubogacać się tym, co realnie istnieje.

W rzeczywistym świecie, szczególne miejsce zajmuje „ty” nazywane przez Wojtyłę drugim „ja”[3]. Konsekwentnie, międzyosobowa  relacja „ja” – „ty” najbardziej ogarnia i zarazem ujawnia rzeczywiste odniesienie człowieka do obiektywnej rzeczywistości. Ona też jednoznacznie, choć na poziomie podstawowym, wyznacza sposób działania i określa charakter rozwoju. Przeżywając relację „ja” – „ty” odkrywamy, że dokonuje się ona w klimacie miłości. To swoiste odkrycie jawi się jako pierwotna realność, jako rzeczywistość, której nie trzeba dodatkowo uzasadniać. „Człowiek urodził się jako produkt miłości – podkreśla Krąpiec – i istnieje w miłości i do miłości. W samym sednie osobowości, w samym rdzeniu «ja» jest zaklęta inklinacja do «ty», dzięki której to inklinacji, jej realizacji przez akty miłości akcentujemy i rozwijamy coraz mocniej nasze «ja». Bez miłości jaźń nasza jest słaba, jest bez oparcia; co więcej, nie kształtuje się jako ludzka jaźń. «Ja» każdego człowieka zostało ukształtowane w realnych kontaktach (które są zawsze jakąś odmianą miłości) międzyosobowych. Realne więc więzy miłości stoją u podstaw rozumienia ludzkiej jaźni, jej egzystencji, skoro ta egzystencja, jako egzystencja ludzka, wypowiada się w miłości, a więc w związaniu «ja» i «ty»”[4]. Wobec nagłaśnianych przez media faktów dzieciobójstwa, czy wykorzystywania małych dzieci, może pojawić się pytanie, czy to kategoryczne stwierdzenie, że człowiek jest owocem miłości, oddaje obiektywną rzeczywistość. Bez wątpienia tak. I dlatego wspomniane wcześniej przejawy barbarzyństwa traktowane są jako wyraz szczególnego wynaturzenia. Potrzeba miłości, jej istotny wpływ na osobowy rozwój, to najbardziej realistyczne prawdy o człowieku odczytywane już na poziomie podstawowego doświadczenia siebie. Oczywiście, to podstawowe ujęcie nie zastąpi dalszego wyjaśniania. Stanowi natomiast bazę wyjściową, do której stale trzeba się odwoływać, aby dochować wierności realistycznej refleksji nad człowiekiem[5].

W dialogu z obiektywną rzeczywistością drugiego człowieka najbardziej wyrażamy i zarazem wypełniamy swoją realistyczną obecność w świecie. To od innych, którzy w klimacie miłości jawią się w świecie naszej egzystencji, uczymy się najwięcej. Oni najbardziej otwierają nas na bogactwo obiektywnej rzeczywistości. Dzięki temu potrafimy lepiej rozumieć siebie, i bardziej sobą dysponować. W rzeczywistym dialogu osób kształtujemy postawę mądrości, niezbędną w drodze do autentycznej dojrzałości. Mądrość bowiem to nic innego, jak umiejętność rozumienia siebie w konfrontacji z obiektywną rzeczywistością, zwłaszcza rzeczywistością drugiego człowieka. W kontekście tych ustaleń należy zobaczyć również realną potrzebę wychowania i samowychowania. Skoro ubogacamy się tym wszystkim, co niejako z zewnątrz przychodzi do nas od innych, powinniśmy zadbać o to, aby ów proces współuczestnictwa w rozwoju innych był odpowiednio przygotowany i skutecznie realizowany.

W podsumowaniu tej części rozważań trzeba podkreślić, że realizm jako sposób bycia i działania stanowi naturalną konsekwencję obecności człowieka w świecie. Umiejętnie rozwijany otwiera na bogactwo tego, co obiektywne we mnie i poza mną, otwiera przede wszystkim na osobową miłość. W tym kontekście musimy uznać, że dojrzałość domaga się rzeczywistego dialogu z obiektywnie istniejącym światem. Być dojrzałym człowiekiem – to właściwie odpowiadać na obiektywną rzeczywistość, zwłaszcza na rzeczywistość innych osób; to uznać obiektywną prawdę i zrozumieć jej podstawy. Zaprzeczeniem dojrzałości będzie budowanie na lotnych piaskach rozmaitych półprawd. Przeprowadzone analizy pokazały, że przednaukowe powiązanie dojrzałości z realizmem znajduje pełne uzasadnienie w obiektywnej prawdzie o człowieku.

Dojrzałość w perspektywie śmierci

Realistycznie spojrzenie na obiektywną rzeczywistość własnej egzystencji odsłania perspektywę śmierci. Człowiek dojrzały musi się zmierzyć z tą rzeczywistością, choćby po to, aby uniknąć obsesyjnego myślenia o umieraniu, aby widmo śmierci nie odbierało radości istnienia. Zagadnienie śmierci nieomal od zawsze intrygowało wielkie umysły. Pytano, czym jest śmierć i jak sobie z nią poradzić. Czy jest zwyczajnym wprowadzeniem w nicość, czy też początkiem czegoś nowego? I jedna, i druga odpowiedź miała i ciągle ma swoich zwolenników. W zależności od koncepcji śmierci proponowano bądź stałe przygotowanie do nowego „pośmiertnego” istnienia, bądź jej odsunięcie na zupełny margines życia, aż po całkowite zapomnienie o niej. Ta ostatnia postawa wydaje się być dzisiaj szczególnie aktualna. To prawda, że można o śmierci próbować zapomnieć i żyć tak, jakby nas nie dotyczyła. Co więcej – można intelektualnie uzasadnić taką postawę przywołując koncepcję śmierci jako trwałego zaniku świadomości. Przy tym ujęciu, jak przekonywał już Epikur w starożytności greckiej, gdy śmierć przychodzi – nas już nie ma, a zatem skoro nie przeżywamy własnej śmierci, to po co o niej myśleć? Tym bardziej, po co jej się lękać? Po co odbierać sobie radość istnienia? To rozwiązanie tylko pozornie satysfakcjonuje i uspakaja. Przecież nie o lęk przed samym aktem, czy momentem śmierci tutaj chodzi, lecz o umieranie. Nie o ból śmierci, ale ból umierania. A umieranie, to nic innego jak świadomość nieuchronnego końca. Świadomość, że trzeba odejść i zostawić to wszystko, co było dla mnie drogie, co wypełniało codzienność. Ostatecznie, ów lęk jest wołaniem o sens istnienia. Czy moje życie ma sens, skoro w każdej chwili może być brutalnie przerwane to wszystko, co nadawało sens mojej codzienności? W tym pytaniu zawiera się właściwe uzasadnienie dla lęku przed śmiercią. O samej śmierci możemy zapomnieć, ale nie potrafimy zapomnieć o sensownym życiu, bo zapominając faktycznie czynimy je bezsensownym.



[3] Problematyka ta została przedstawiona bardzo szeroko w pracy K. Wojtyły, Osoba i czyn, Kraków 1985.
[4] M. A. Krąpiec, Człowiek w perspektywie śmierci, w: O Bogu i człowieku. Problemy filozoficzne, pod red. B. Bejze, Warszawa 1968, s. 143–144.

[5] Wszechstronne rozwinięcie tej problematyki znajdujemy w pracy K. Wojtyły, Miłość i odpowiedzialność, Lublin 2001.
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...