Dziecko – produkt, zagrożenie czy błogosławieństwo?

Przewodnik Katolicki 35/2013 Przewodnik Katolicki 35/2013

Początek roku szkolnego kieruje naszą uwagę ku tym, którzy są nadzieją rodziców i całego społeczeństwa. Widok dzieci idących do szkoły to widok pewnego bardzo konkretnego potencjału zasobów ludzkich, w które społeczeństwo słusznie inwestuje. To widok nadziei i widok pełen radości.

 

Tak przynajmniej być powinno. Tymczasem, przynajmniej w części, widok ten jest przesłonięty obawami. Batalia o dziecko w szkole, o początek jego edukacji to w pewnym sensie spór bardzo podstawowy. Spór o pryncypia – o to, czy dziecko jest w pierwszym rzędzie członkiem rodziny i podlega decyzji przede wszystkim rodziców, czy też jest własnością państwa, które decyduje o tym, kiedy, w jaki sposób, według jakiego programu i wartości będzie edukowane i wychowywane. Jest to spór o podstawowe zasady społeczne określające relację między społecznością niższego rzędu (rodzina) a społecznością wyższego rzędu (państwo).

Jest to spór o istnienie w życiu społecznym zasady pomocniczości i solidarności.

Rodzina kryterium zasady pomocniczości

Zasada pomocniczości należy do nauczania społecznego Kościoła i odnosi się do stosunków między państwem a społeczeństwem. Zasadę tę sformułował Gustav Gundlach, doradca papieża Piusa XI w dziedzinie etyki społecznej. Warto jednak pamiętać, że treść tej zasady jest starsza od encykliki Piusa XI Quadragesimo anno czy od społecznego nauczania Kościoła. Można ją odnaleźć w pewnej postaci już u wielu klasyków filozofii społecznej, niemniej jej klasyczne sformułowanie zostało ujęte właśnie w encyklice Quadragesimo anno: „Nienaruszalnym i niezmiennym pozostaje owo najwyższe prawo filozofii społecznej: co jednostka z własnej inicjatywy i własnymi siłami może zdziałać, tego jej nie wolno wydzierać na rzecz społeczeństwa; podobnie niesprawiedliwością, szkodą społeczną i zakłóceniem ustroju jest zabieranie mniejszym i niższym społecznościom tych zadań, które mogą spełnić, i przekazywanie ich społecznościom większym i wyższym. Każda akcja społeczna ze swego celu i ze swej natury ma charakter pomocniczy; winna pomagać członkom organizmu społecznego, a nie niszczyć ich lub wchłaniać” (15).

Zasada pomocniczości pozostaje strukturalną zasadą porządku społecznego, zobowiązując do działania albo do samoograniczenia się. Ma dwa wymiary: z jednej strony pozytywny, aktywizujący państwo i inne zwierzchnie podmioty, z drugiej – negatywny i ochronny (ten zaś bywa często przeakcentowany). Trzeba jeszcze przypomnieć, że zasady pomocniczości nie można oddzielić od zasady solidarności.

Te dwie zasady razem wzięte mogą uzasadniać żądania pod adresem państwa; jeśli zatem zasada pomocniczości chroni państwo przed nadmiernymi żądaniami, to dlatego, że państwo jest zdecydowanie na drugim planie po obywatelach.

W tej perspektywie warto i trzeba spoglądać na rodzinę, która dla człowieka wierzącego jest „domowym Kościołem”. Dla społeczeństwa, niezależnie od stopnia wiary lub jej braku, jest podstawową komórką jego tkanki relacjonalnej, etycznej i kulturowej. To wszystko sprawia, że kto wspiera rodzinę, promuje człowieka, kto atakuje rodzinę, atakuje człowieka.

Początek roku szkolnego ujawnia, że rozpoczyna się kolejny etap walki państwa, rządu z rodziną; walki, w której dziecko jest po raz kolejny przedmiotem eksperymentu. Grupa ekspertów, najczęściej wzorując się na obcych, wyczytanych wzorcach, podejmuje kolejną „reformę szkolnictwa”. Tym razem dotyczy ona obowiązku wieku szkolnego, przesuniętego na sześć lat. Jak dotychczas, w przypadku innych „reform” tak i tu decyzje zapadają odgórnie, strona społeczna, jak zwykło się mówić, czyli rodzice dziecka, pozostaje w tych debatach najbardziej niema. A dziecko jest traktowane jako przedmiot eksperymentu, zwanego reformą.

Dziecko jako przedmiot

Instrumentalizacja dziecka, która oznacza zarazem odrzucenie zasady pomocniczości i pogwałcenie solidarności społecznej, jest dość czytelna w przestrzeni zmian systemu szkolnictwa. Ten system to niekończące się pasmo eksperymentowania, które bierze pod uwagę różne wymogi, natomiast ignoruje dobro dziecka i rodziny. I nie chodzi tu tylko o przesunięcie w dół granicy wieku posyłania do szkoły. Jest to problem o wiele szerszy. Ignorowaniem dobra dziecka i rodziny jest tworzenie takiego systemu kształcenia, który odbiera dziecko z domu rodzicom i skazuje je na kursy, szkolenia, dokształcania, korepetycje. Dziecko jest w coraz mniejszym stopniu w zakresie oddziaływania rodziców, a coraz bardziej staje się własnością systemu – oświaty, polityki, państwa.

W tym miejscu przypomina się platońska idea z Państwa. Platon pisał, że w państwie idealnym narodzone dzieci oddaje się pod opiekę państwa, które poprzez powołane specjalne instytucje (żłobki, przedszkola) i osoby, m.in. pielęgniarki i wychowawców, zapewnia im wychowanie na przyszłych strażników. Dziecko po narodzeniu zostaje odebrane rodzonym matkom, a oddane strażniczkom. Karmią one tylko przygodne i nieznane im dzieci (Państwo, 460 c).

Intencją Platona, jak się podkreśla, było przeniesienie więzi rodzinnych na społeczeństwo. Tak „ażeby radość i cierpienie każdego z osobna były zarazem radością i cierpieniem wszystkich” (W. Jaeger).

Niezależnie od tych intencji, niezależnie od tego, czy słusznie, czy też nie, uznaje się platoński system za prekursorski w odniesieniu do systemów totalitarnych – pewne jest to, że dziecko w tym systemie jest tylko narzędziem, elementem konstrukcji społecznej.

Czy jednak słuszne jest obwinianie za taki stan rzeczy wyłącznie państwa, polityki i systemu? Czyż nie jest tak, że to zawłaszczanie dziecka dokonuje się za cichą lub wręcz proklamowaną zgodą rodziców?

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| DZIECKO, SZKOŁA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...