Od kilku tygodni z coraz bardziej rosnącym niepokojem opisujemy wydarzenia na Ukrainie, od brutalnych starć, w których zginęło ponad sto osób, przez zmianę władzy i usunięcie Wiktora Janukowycza z funkcji prezydenta, po te najbardziej bulwersujące – wkroczenie wojsk rosyjskich na Krym. 16 marca na półwyspie odbyło się referendum, w czasie którego wyborcy oficjalnie zagłosowali za przyłączeniem do Rosji. 18 marca Władimir Putin podpisał umowę o przyjęciu półwyspu w skład Federacji Rosyjskiej. Obserwowałem te wydarzenia w Doniecku, w Kijowie i w innych miastach na Ukrainie… A może powinienem napisać, że w Rosji?
W tym samym czasie, kiedy przygotowywano krymskie pseudoreferendum, tendencje separatystyczne pojawiły się i w innych regionach. Najostrzejszą formę przybrały one w Doniecku. 13 marca manifestowali tam prorosyjscy separatyści i ci, którzy opowiadają się za jednością kraju. Między manifestantami doszło do walk.
Marzenia o dolarach
Separatyści rzucali kamieniami, bili pałkami obrońców jedności Ukrainy. Jednego z nich – 22-letniego działacza Swobody Dmytra Czerniawskiego – śmiertelnie ugodzono nożem. Ich ataki nieudolnie próbowała powstrzymać grupka milicjantów. Znajomi Dmytra, którzy też byli na manifestacji, twierdzą, że milicja właściwie była bierna, a nawet, w niektórych sytuacjach, sprzyjała atakującym. 29-letni Aleksiej Aleksandrow mówi, że wyszli na ulicę, żeby pokazać, że Donieck to też Ukraina, że są tu ludzie, którzy nigdy nie zgodzą się na oddanie ukraińskich ziem Rosji. Aleksiej został pobity po mityngu, separatyści dopadli go kilkaset metrów od placu Lenina: „Rzucili mnie na ziemię i katowali. Dziś, w centrum Doniecka, chociaż jesteśmy na terenie państwa ukraińskiego, strach jest nosić narodowe symbole, flagę Ukrainy. Jak mnie bili, to wyzywali mnie i krzyczeli, po co tu przyjechałem. Oni nie mogą zrozumieć, że w Doniecku też są Ukraińcy”. Inny z uczestników proukraińskiej manifestacji opowiadał mi, jak został zatrzymany przez milicję. Miał rozbitą głowę, a mimo to całą noc, ponad jedenaście godzin, trzymano go na komisariacie bez pomocy lekarskiej. Tak samo potraktowano innych zatrzymanych w tej manifestacji, choć większość z nich była pobita. Odmawiano im pomocy medycznej. Dopiero po północy pozwolono im pójść do toalety, napić się wody, obmyć rany. Jeden z naczelników wprost im powiedział: „Ja wspieram Rosję, bo tam będę zarabiał miesięcznie dwa tysiące dolarów, a wy lepiej powinniście siedzieć w domu” .
Strach o przyszłość
Do stolicy Donbasu, najbardziej uprzemysłowionego i najbardziej zaludnionego obwodu Ukrainy przyjechałem z polskimi obserwatorami misji zorganizowanej przez NSZZ „Solidarność” i Stowarzyszenie Pokolenie. Pomimo porannej godziny, na placu Lenina zbierali się już separatyści. Powiewały flagi Rosji, czerwone z sierpem i młotem i wszechobecne pomarańczowo-czarne barwy georgijewskie – nawiązanie do Orderu Świętego Jerzego, do tradycji imperialnej Rosji. Przez te kolory powszechnie zaczęto separatystów nazywać „stonką”. Przed „stonkami” uprzedza nas właściciel wynajmowanego przez nas mieszkania. Mówi, którędy najlepiej uciec z placu Lenina, jak uciekać, żeby nie ściągnąć do mieszkania pościgu. Pomału zaczynamy odczuwać panującą w Doniecku atmosferę strachu, zaszczucia.
Tego dnia odbywają się uroczystości pogrzebowe zabitego działacza Swobody. Nie ma tłumów, przychodzi ok. 100 osób. Jest za to dużo dziennikarzy. Za ogrodzeniem widać grupę funkcjonariuszy, choć są w cywilnych ubraniach, nikt nie ma wątpliwości, że to milicja. Nikogo to nie dziwi, raczej wszyscy nastawiają się na możliwą próbę zakłócenia pogrzebu. Szef lokalnych struktur Swobody tłumaczy, że godzina i miejsce pogrzebu były utrzymywane w tajemnicy. Nie chciano sprowokować separatystów. Kilka przemówień, odśpiewanie hymnu i wznoszony okrzyk: „Bohaterowie nie umierają”. Jeden z przyjaciół zabitego mówi mi, że Dmytro nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej, bo tego dnia oddał ją innemu koledze, a ona „uchroniłaby go przed nożem, którym go zabito (...) Razem z Samoobroną i Prawym Sektorem organizowaliśmy ochronę mityngu. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko. Nikt nikogo nie zmuszał. Dmytro zgłosił się
jako jeden z pierwszych” – mówi cicho.
Banderowcy udają Polaków
Gdy wracamy z cmentarza, dostajemy informację, że separatyści szturmują doniecką siedzibę Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Budynku strzeże kilkudziesięciu milicjantów. Separatystów jest ponad tysiąc. Manifestanci ściągają z budynku ukraińską flagę, a zamiast niej wywieszają rosyjską. Po chwili ruszają w stronę placu Lenina. Po drodze, do polskiego obserwatora, który robi zdjęcia, podchodzi jeden z organizatorów, zadaje jakieś pytanie. Obserwator nieroztropnie odpowiada po ukraińsku. Separatysta identyfikuje obserwatora jako Ukraińca: „Swołocz, banderowiec!”. Szybkie stwierdzenie, że jesteśmy z Polski, na chwilę uspokaja atmosferę.
Separatyści pikietowali pod komendą milicji, domagając się uwolnienia ich kolegów, co prawda nikt nie wiedział właściwie, kto i kiedy był aresztowany, ale nie miało to większego znaczenia. Z każdą chwilą wśród manifestantów było coraz więcej pijanych i bardzo agresywnie nastawionych osobników. Kiedy jeden z organizatorów poprosił, żeby ci, co pili, odeszli trochę dalej, odpowiedział mu głos: „Przecież my tu wszyscy piliśmy”. Separatyści nie ukrywali swojej pogardy, a wręcz nienawiści do Ukraińców. Co chwila skandowano „Rosja”, „Putin”, „Berkut”, a pod adresem liderów Majdanu rzucano obelgi. Większość rozmówców była przekonana, że przyłączenie Doniecka do Rosji to tylko kwestia czasu. Jednak pod pomnikiem Lenina trafiam na inną opinię: „Całe życie spędziłam w Rosji, jestem Rosjanką i nie chcę, żeby tu była Rosja. Chcę żyć i umrzeć w wolnej Ukrainie.
Ci, co krzyczą „Rosja”, nie mają nawet pojęcia, co to oznacza tam żyć” – mówi mi starsza pani, która nie chce się przedstawić, nie pozwala się też sfotografować.
Wieczorem po centrum Doniecka chodziły grupy pijanych separatystów, z rosyjskimi flagami, i tropiły „banderowców”, czyli każdego, kto odezwałby się po ukraińsku. Jedna taka grupa chciała nas pobić za to, że jesteśmy „pederastami z Europy”, druga za to, że „na pewno to banderowcy z zachodniej Ukrainy, którzy tylko udają Polaków”. Akcja drugiej grupy była na tyle skuteczna, że musieliśmy być ewakuowani z naszego mieszkania. Całe szczęście, że z tej opresji wyszliśmy cało. Smutne informacje miały dopiero przyjść.
Wiadomości z Krymu
Następnego dnia, w tym samym czasie, kiedy na Krymie odbywało się pseudoreferedum, po Doniecku znów krążyła manifestacja separatystów. Tym razem zmieniono na rosyjską flagę w prokuraturze, próbowano pikietować pod firmą nowo powołanego gubernatora donieckiego. Domagano się również referendum w Doniecku. Nocą znów na ulicach królowały prorosyjskie bandy. Informacje o rezultatach krymskiego pseudoreferendum dotarły do nas w powrotnym pociągu do Kijowa. Razem z kolejnymi informacjami o porwaniach dziennikarzy, działaczy obywatelskich. Nawet jednak wtedy mało kto wierzył, że Krym będzie tak szybko rosyjski. Dwa dni po referendum w Kijowie spotykałem moich wieloletnich przyjaciół z Bachczysaraju. Akurat przechodziliśmy przez Majdan, kiedy dotarła do mnie informacja, że Putin podpisał rozporządzenie o przyłączeniu Krymu do Federacji Rosyjskiej. Moim przyjaciołom musiałem powiedzieć, że ich dom, który opuścili kilkadziesiąt godzin wcześniej, znalazł się w Rosji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.