Ciała ukraińskich żołnierzy i prorosyjskich bojówkarzy miesiącami leżą na polach walk. Dopóki ofiary nie zostaną zidentyfikowane, figurują wśród żywych. Dzięki temu zaniżany jest bilans ofiar wojny.
Oleksij Złatohorski jest członkiem społecznej grupy archeologów „Czarny tulipan”, która zajmuje się poszukiwaniem ciał ofiar obecnego konfliktu na wschodzie Ukrainy. Czarnymi tulipanami nazywano w czasie wojny sowiecko-afgańskiej helikoptery, które wywoziły martwych sowieckich żołnierzy. Transport ciał nazywano ładunkiem 200. Tę terminologię do dziś stosują ukraińscy żołnierze. Archeolodzy pracują w najbardziej gorącej strefie konfliktu. Muszą przejeżdżać na terytorium separatystów. Złatohorski ma świadomość, że nie chronią ich żadne specjalne regulacje: „Pracujemy na podstawie ustnych ustaleń, nie jakiś umów czy generalnych porozumień pomiędzy ukraińskim ministerstwem obrony i «tą stroną». Wyjeżdżamy na miejsce, na podstawie informacji od jeńców, uczestników walk, od świadków, przeprowadzamy ekshumację i przewozimy ciało na terytorium Ukrainy. Czasami, pomimo ustaleń «ta strona» zaczyna do nas strzelać i musimy uciekać”.
Tamta strona
Przez całą naszą rozmowę Oleksij nie użyje słowa „separatyści” czy „terroryści”. Terytorium tzw. ludowych republik najczęściej nazywa tą stroną, prorosyjskich bojowników opołczeńcami. To słowo używane przez samych separatystów, podkreślające, że są ochotnikami, że stanowią „ruch oporu”. W ten sposób odcinają się od terminów wykorzystywanych w ukraińskim i zachodnim przekazie medialnym: „terroryści”, „najemnicy”, „ugrupowania przestępcze”. Używając tych określeń, Złatohorski zapewne stale pamięta, że musi pracować „po obu stronach”.
Archeolodzy starają się ekshumować ciała bez względu na to, do kogo należały. Ma to też znaczenie taktyczne. Ciała pięciu „opołczeńców” „Czarny tulipan” wymienił na jednego żywego ukraińskiego żołnierza. Ale najczęściej jest to wymiana „martwych za martwych”. Chociaż, jak opowiada Złatohorski, i martwi mają różną „wartość”: „Znaleźliśmy ciało kogoś bardzo ważnego dla nich. W zamian z donieckiej kostnicy wywiozłem 22 ciała ukraińskich «cyborgów» (ukraińskich żołnierzy, którzy przez 242 dni bronili donieckiego lotniska). Na samochód ładowali je więźniowie – ukraińscy żołnierze, koledzy poległych. To była ciężka chwila, nawet mną coś targało. Nie mogliśmy z nimi rozmawiać”. Do tej pory „Czarny tulipan” wywiózł ponad 600 ciał ze strefy walk.
Szczątki bywają również dowodem metod traktowania jeńców: „Znaleźliśmy ciało chłopca, którego zapewne przesłuchiwano. Miał na sobie ślady znęcania się, katowania: dwa postrzały w pierś, obcięte uszy, wiele śladów nacięć nożem i jeszcze poderżnięte gardło. Swój imienny żeton schował pod rękaw i dzięki temu go zidentyfikowaliśmy. Nienawiść do wojskowych jest olbrzymia. Z dwóch stron. Nasi złapali dywersanta i żywcem spalili. A ja to ciało miałem «tam» zawieźć. I mówię do naszych wojskowych: «Chłopcy, rozumiem waszą nienawiść, ale nie daj Boże ktoś z was wpadnie tam na drugą stronę, przecież zrobią to samo... ». Zawiozłem ciało… wszystko przeszło normalnie. Zgrzytali zębami, w oczach nienawiść, ale jakoś ich popuściło. Tak wygląda wymiana ciał…”.
Strach w oczach
Złatohorski nie potwierdza pojawiających się w mediach informacji o masowych grobach cywilów. Oprócz żołnierzy zdarzało im się odnajdować ciała wolontariuszy. Oni ryzykują tak samo jak wojskowi, często jadą na najbardziej wysuniętą linię frontu z prowiantem, odzieżą. Dlatego i wśród nich są ofiary. Złatohorski mówi, że najwięcej ciał należy do młodych ludzi. Archeolodzy trafiają na ciała swoich znajomych. Czasem to kolega z podwórka, szkolnego boiska. Często znajomi dzwonią z prośbą, by odnaleźć kogoś bliskiego.
Baza „Czarnego tulipana” znajduje się na terytorium kontrolowanym przez Ukraińców. Dwupiętrowy budynek z ogrzewaniem, prysznicem i internetem. I z ciałami martwych. Mieszka w nim 12–13 osób. Pracują po kilka dób bez noclegu. Jak jest sygnał, że mogą gdzieś jechać – natychmiast ruszają. W każdej chwili może ktoś wycofać pozwolenie na wjazd na miejsce walk, albo na nowo może rozpocząć się bój. Do ostatniego ukraińskiego posterunku pilotują ich wojskowi. Później przejmuje ochrona z „ludowych republik”.
Złatohorski nie pozwala archeologom używać języka ukraińskiego – według niego to dodatkowo prowokuje „opołczeńców”. Kiedyś jeden z nich nazwał archeologów ukropami. Sami Ukraińcy uznają to sformułowanie za pozytywne. Ukrop to koperek, którego nie lubią stonki – a tak właśnie nazywani są powszechnie separatyści, ukrop to też skrótowiec od „ukraińskiego oporu”. Jednak to samo słowo wymawiane przez separatystów ma znamiona pogardy. Za archeologami wstawił się przedstawiciel „republiki ludowej”: „To nie żadne «ukropy», to normalni ludzie”.
Dzięki uznaniu dla swojej pracy ukraińscy archeolodzy przejeżdżają czasem na „drugą stronę”. Ich relacje potwierdzają obecność rosyjskich wojsk. Rosyjscy żołnierze są też wśród poległych. Grupa Złatohorskiego odnalazła ciało mieszkańca Rostowa nad Donem. Archeolog potwierdza również obecność Czeczenów. Część archeologów ich właśnie obawia się najbardziej. Oprócz nich swoje formacje mają Kozacy i Buriaci. Zlatohorski mówi o przejeżdżających przez terytorium separatystów „rosyjskich, nowiutkich czołgach”.
Archeolodzy pracując na terenach separatystów, mówią tylko po rosyjsku. „Czasami w czasie walk umawiamy się, że nie będzie jakiś czas wymiany ognia. Mamy takie kamizelki odblaskowe jak ci, co sprzątają ulice – pomarańczowe . Nie możemy mieć żadnego moro. Snajper ciebie prowadzi na muszce i ty to wiesz. Tu dopiero zakończyły się walki, nie daj Boże ktoś z nas wziąłby do rąk automat czy jakikolwiek inny element uzbrojenia – koniec. Snajper cię zdejmie. Czujesz to cały czas na sobie”.
Prawdziwe życie
Organizacja „Czarny tulipan” została stworzona w ubiegłym roku. Jej finasowanie opiera się na prywatnych darczyńcach. W misji pracuje około 200 osób. Większość z nich to zawodowi archeolodzy, którzy nie mogli przewidywać jak potoczy się ich życie i czego będą poszukiwać w gruzach i ziemi. Znalezione ciała jeszcze dwa miesiące temu przewozili zwykłymi busami. Czasem ciało musieli przewieźć przez całą Ukrainę: „Nie mieliśmy specjalnych samochodów. Dopiero dwa miesiące temu dostaliśmy specjalny chłodniczy pojazd. Przywieźliśmy ciało wołyniaka, czołgisty Witalija Harytaniuka. Szukało go wiele osób. I wtedy powiedziano: „No tak, zajmujecie się faktycznie realnymi sprawami”.
Sam Złatohorski tak opowiada o swoim obecnym życiu: „Oczywiście, przyzwyczajasz się, jasne, że przeżywasz i nie boisz się panicznie. Dla mnie życie teraz jest tam, to jest prawdziwe życie. To nie narkotyk, ale tam mnie właśnie ciągnie. «Tam» z tych najgorszych sytuacji staram się wychodzić z uśmiechem. Na sekundę gdzieś w głowie coś się pojawia, ale nie wolno nigdzie biec, uciekać. Ratuje cię spokój. Później dopiero, wieczorem przyjeżdżasz, idziesz pod prysznic i dopiero wtedy myślisz, co mogłoby się stać…”.
Dziś Oleksij Złatohorski jest bezpieczny. Pracuje kilkanaście kilometrów od granicy z Polską we Włodzimierzu Wołyńskim – świadka tragicznych wydarzeń czasów sowieckiej i niemieckiej okupacji. Od 1997 r. kolejne ekipy archeologiczne odkrywają tam masowe groby polskich obywateli mordowanych przez Sowietów i Niemców. W ciągu ostatnich czterech lat ekshumowano szczątki ponad 2700 osób. Włodzimierz Wołyński jest zapewne miejscem jednych z największych masowych grobów naszych rodaków mordowanych przez sowieckich i niemieckich okupantów na Wschodzie. Być może jest też jednym z „brakujących ogniw” związanych ze zbrodnią katyńską.
Złatohorski nie ma jednak wątpliwości, że powróci na Wschód. Teraz musi tylko dokończyć prace ekshumacyjne na terenie włodzimierskiego grodziska. Od „starych” żołnierzy pojedzie do „nowych”. Pomimo że obydwa wydarzenia dzieli ponad 70 lat, to jednak łączy je sprawca. Oleksij jest pewny, że za konflikt na Wschodzie odpowiada Rosja: „Ludzie chcą pokoju, z każdej strony. To Rosja pcha ich do wojny. A właściwie nie Rosja, tylko nowy Związek Sowiecki”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.