O zagrożeniu bezpieczeństwa Polski i potrzebie wzmocnienia patriotyzmu z prof. Romualdem Szeremietiewem rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Jeszcze nie tak dawno nasi przywódcy oraz ich liczni eksperci zapewniali, że Polsce nie zagraża żadne zewnętrzne niebezpieczeństwo, by kilka tygodni później z minorowymi minami przekonywać zachodnich sojuszników, że potrzebne nam wsparcie militarne. Bardzo to Pana Profesora zaszokowało?
PROF. ROMUALD SZEREMIETIEW: – Od dawna wiemy, że w Polsce biorący na siebie obowiązek dbania o bezpieczeństwo narodowe nie grzeszą wyobraźnią. Przestrzegałem, że bezpieczeństwa narodowego nie można opierać na optymistycznych scenariuszach. Tymczasem w dokumentach przyjmowanych w resorcie obrony i Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, podpisywanych przez prezydenta, twierdzono z uporem, że co najmniej do 2030 r. żaden poważny konflikt Polsce nie grozi. Skąd się brało to naiwne poczucie – nie wiadomo.
– W związku z nim już niemal przekonano Polaków, że armia jest zbędnym obciążeniem dla „szczęśliwego państwa dobrobytu”, a poza tym przecież jesteśmy w NATO.
– Przed dwoma laty amerykański analityk prof. George Friedman, pytany na łamach „Rzeczpospolitej” o to, czy NATO pomoże Polsce w razie zagrożenia, powiedział, że państwa Sojuszu w Europie nie wydają się być skłonne do takiej reakcji, a skutecznej pomocy udzielić mogą tylko Amerykanie. Jednak wówczas Polska musi przynajmniej trzy miesiące sama wytrwać w obronie swego terytorium. Podobnie twierdził były dowódca wojsk lądowych gen. Waldemar Skrzypczak, kiedy jeszcze nie był ministrem.
– Tego rodzaju opinie były jednak lekceważone?
– Rzeczywiście. W obowiązującej do niedawna strategii obronności Rzeczypospolitej Polskiej był zapis, że Wojsko Polskie w razie wojny od początku będzie działało w ramach sił sojuszniczych. Z tego wniosek, że nie zakładano trzymiesięcznej obrony własnymi wojskami, ale – że NATO zjawi się z pomocą, zanim wojna Polsce zagrozi! Co ciekawe, nie tak dawno ten bardzo optymistyczny dokument został zdjęty ze strony internetowej MON i pojawił się nowy, w którym napisano, że żaden konflikt nam nie grozi do 2022 r.
– Skąd ta data?
– Prawdopodobnie stąd, że w 2020 r. Rosja zakończy modernizację swojej armii; wtedy po wydaniu ponad 20 bln rubli będzie to druga armia w świecie po amerykańskiej. Polscy stratedzy zapewne zakładają, że w dwa lata po osiągnięciu pełnej mocy Rosja może ujawnić wobec nas swe „pokojowe” zamiary. Dlaczego? Nie wiadomo.
– A gdyby już dziś zaszła konieczność obrony terytorium, to jesteśmy bezradni i bezbronni?
– Na szczęście, NATO wykazuje pewną żywotność, choć nie taką, jaka jest potrzebna. Jednak to, że możemy dziś liczyć na jakąś pomoc Sojuszu, jest... zasługą Władimira Putina.
– Jak to?
– Po rozwiązaniu Układu Warszawskiego w 1991 r. NATO uznało, że w Europie nie ma zagrożeń i może zrezygnować z aktualizacji tzw. planów ewentualnościowych (czyli konceptu operacji wojskowych na wypadek agresji). W 2008 r. Rosja napadła na Gruzję i wtedy natowscy wojskowi uderzyli na alarm. W następstwie, także dzięki staraniom Polski, opracowano nowe plany obrony, co – dodajmy – bardzo nie podobało się Rosji. Niedawno je sprawdzano w czasie manewrów NATO w rejonie Bałtyku, północnej Polski i państw nadbałtyckich. Ostatnio też, po wyczynach Putina na Ukrainie, przyleciała do Polski amerykańska eskadra samolotów F-16. To bardzo wyraźny sygnał ostrzegawczy dla Rosji.
– Taki sygnał może Rosję naprawdę przestraszyć?
– Raczej zmusić do myślenia. Intensywnie modernizowana armia rosyjska w porównaniu z siłami Sojuszu – zwłaszcza z potencjałem Stanów Zjednoczonych – jest ciągle mizerna. Należy jednak postawić pytanie, na ile Rosja jest zdeterminowana w tym, co robi, i czy zdoła się temu przeciwstawić Sojusz Północnoatlantycki.
– I na ile Putin jest oderwany od rzeczywistości i nieobliczalny?
– Moim zdaniem, jest on jak najbardziej obliczalny w tym, co zamierza zrobić; oblicza dokładnie, jak daleko może się posunąć. Zapewne, jak Lenin, uważa, że „nieprzyjaciela należy sprawdzać bagnetem”; Lenin zalecał: jeżeli bagnet wchodzi – pchnij, jeżeli napotka opór – wycofaj. Putin teraz wpycha ten bagnet i sprawdza, jak głęboko może on wejść.
– Jak głęboko, zdaniem Pana Profesora, może dziś wejść ten bagnet Putina?
– Chyba głęboko. Być może wkrótce pojawi się jakieś „nowe Monachium”, gdy Hitlerowi oddano Sudety, i może zaanektowany już Krym Zachód teraz „odda” Rosji... Putin może zresztą sądzić, że Zachód jest słaby i naciskany – będzie się cofał. Więc Kreml będzie chciał coraz to nowych zdobyczy. Rosjanie są nie tylko na Krymie – w Estonii i na Łotwie też. Rosja nie jest gotowa do wojny z NATO, ale przecież może osiągać swoje cele bez takiej wojny. Od Iwana Groźnego wiadomo, że zanim uderzy, stara się przeciwnika osłabić, niejako „zmiękczyć” poprzez skłócenie społeczeństwa, osłabianie woli oporu w ośrodkach władzy, a także przez przekupstwo elit państwa upatrzonego na ofiarę.
– Mówi Pan teraz o Polsce?
– Tylko przypominam, że Rosja tak postępowała, gdy chciała rozbić i zająć Pierwszą Rzeczpospolitą, a prowadziła tego rodzaju operacje osłabiania Polski już od czasów Piotra I. Teraz widać, że podobnie postępuje na Ukrainie. Nie dziwiłbym się, gdyby np. radykalne ukraińskie formacje były po części sterowane przez rosyjską agenturę. Bez wątpienia Putin potrzebuje argumentów, że jego przeciwnicy na Ukrainie to „faszyści”. Prezydent Rosji realizuje konsekwentnie swój plan, wcale nie tajny, od dawna ujawniany w rosyjskich strategiach, publicznie udostępniany. Tyle że w Polsce i na Zachodzie tego nie dostrzegano...
– Lub zlekceważono jako nierzeczywiste rojenia?
– Można przypomnieć, że gdy ukazała się książka „Mein Kampf” Hitlera, to też nikt nie brał tej publikacji na poważnie... Gdy na Kremlu zaczęto mówić, że Rosja zamierza zbudować „wielką przestrzeń geopolityczną od Władywostoku do Lizbony”, która będzie przeciwwagą dla USA, eksperci potraktowali to niczym jakieś baśniowe opowieści. Tymczasem Putin dowodzi, że to nie jest bajka. Wywołując entuzjazm Rosjan, postawił właśnie pierwszy krok na drodze ku imperium – jego Rosja ma stać się centrum nowej euroazjatyckiej potęgi. Cóż, bez Ukrainy to się nie uda.
– Co dalej?
– Jak widzimy, Rosja już bierze na celownik Litwę i Polskę. Podejmie różnorodne próby rozmontowywania systemu NATO w Europie, a jeśli się to uda, będziemy mieli rosyjski atak na kraje nadbałtyckie i przyjdzie też kolej na Polskę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.