Z Joaquínem Navarro-Vallsem – byłym dyrektorem Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, długoletnim współpracownikiem Jana Pawła II – rozmawia Włodzimierz Rędzioch
Miałem, oczywiście, pewne wątpliwości, które nie były ani małe, ani pozbawione znaczenia. Zadanie to – tak przynajmniej je wtedy pojmowałem – wydawało mi się wyzwaniem gigantycznych rozmiarów. Ale zaufałem Papieżowi, był to jego wybór, nie mój. Wydawało mi się, że słuszne będzie go przyjąć, z całym ryzykiem z nim związanym oraz ze świadomością, że moje życie zawodowe miało ulec zmianie. A może nie tylko zawodowe, ale i osobiste.
– Przez ponad dwadzieścia lat pracował Pan dla Papieża jako dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, ale wszyscy widzieli w Panu „rzecznika Papieża”, czyli kogoś znacznie ważniejszego. Jakie były Wasze relacje?
– Były to relacje, które wydawały się niezbędne przy tego typu pracy: z tym właśnie Papieżem i w tych wyjątkowych czasach. Bez częstego osobistego kontaktu nie można było pełnić tej funkcji. Już na początku powiedziałem o tym Papieżowi, a on dał mi do zrozumienia, że właśnie tego oczekiwał. Towarzysząc mu w jego podróżach, na wakacjach w górach, w czasie pobytu w szpitalu, prowadząc z nim wielogodzinne rozmowy, miałem możliwość dogłębnie poznać jego sposób myślenia, jego sposób rozumienia swojej posługi oraz interpretowania czasów, w których przyszło mu żyć. Miałem także możliwość zbliżenia się trochę do jego osobistej relacji z Bogiem. Niosło to ze sobą niezwykłe bogactwo, które wraz z upływem lat i wspólnie spędzonych godzin otwierało się nie tylko na zachwyt, ale z czasem także na przyjaźń.
– Dlaczego Papieżowi tak bardzo zależało na kontaktach z mediami?
– Pańskie pytanie można byłoby odwrócić: dlaczego mediom tak bardzo zależało na Janie Pawle II? W istocie bowiem to zafascynowani dziennikarze towarzyszyli Papieżowi od początku jego pontyfikatu. Przyczyn tego zainteresowania niewątpliwie należy szukać w fakcie, że Papież był nieprzeciętnie ekspresyjny. Ale również – a może nawet przede wszystkim – ze względu na to, co mówił, na jego idee i myśli, które dzięki tej niezwykłej ekspresyjności wyrażał tak dobrze.
Nienowe przecież przesłanie ewangeliczne głoszone było w sposób, który budził zainteresowanie wśród ludzi. Papież dobrze znał współczesne prądy intelektualne, kulturowe i te z zakresu moralności, dlatego nie sprawiało mu trudności prezentowanie prawd ludzkich i chrześ- cijańskich, których społeczeństwa i narody potrzebowały. Jak nigdy wcześniej, także wielu niechrześcijan pociągało to przesłanie.
Nowoczesność pogrążona w niepewności, plasująca się gdzieś pomiędzy arogancją a zagubieniem, postawiona została wobec wizji głęboko ludzkiej, ale jednocześnie – całkowicie duchowej. Współczesny człowiek, tzn. każdy z nas, mógł znaleźć w końcu twardy grunt pod nogami, aby zacząć rozumieć samego siebie i własną relację z Bogiem.
– Kim stał się dla Pana Karol Wojtyła?
– Papieżem, oczywiście. Ale również osobą, którą darzyłem miłością czysto ludzką. Kimś, od kogo wiele się nauczyłem. Tak wiele, że może sam do końca nie jestem tego świadomy. Człowiekiem niezwykłym, który hojnie darzył mnie swym zaufaniem, bliskością i szczerym uczuciem. Papież, ojciec i przyjaciel jednocześnie. Ale też już wtedy widziałem w nim świętego, tzn. człowieka, który na wszystko, o co Bóg go prosił, potrafił odpowiedzieć: „tak”. A było tego niemało…
– Stwierdził Pan ostatnio, że w wielu opracowaniach na temat Jana Pawła II brakuje nie tyle faktów, ile prawdziwego obrazu Karola Wojtyły jako człowieka.
– Potrzebowałbym wiele czasu, aby rozwinąć tę myśl. Ale pozwolę sobie powiedzieć coś konkretnego, co może nie jest powszechnie znane. Papież był człowiekiem wesołym. Miał świetne poczucie humoru. Sprawiał wrażenie człowieka, który łatwo i chętnie się uśmiecha. Z upływem lat, ze względu na zesztywnienie mięśni wywołane chorobą Parkinsona, uśmiech zniknął z jego twarzy, jednak w jego sercu nieustannie panowała radość.
Papież nie był jedynie człowiekiem o nastawieniu optymistycznym, ale był naprawdę człowiekiem pełnym radości. A radość była w nim nie tylko stanem emocjonalnym, ale też głęboko zakorzenionym przekonaniem. Moim zdaniem, ta charakterystyka jest kluczowa dla zrozumienia Karola Wojtyły – człowieka.
– Czym była dla Pana śmierć Jana Pawła II?
– Końcem jego cierpienia. Powrotem do Boga, w którym był szaleńczo zakochany. Dla niego – chwilą na drodze ku niekończącej się szczęśliwości. Pamiętam, jak na którejś z konferencji prasowych jedna z niemieckich dziennikarek zapytała mnie: „Czy będzie Panu teraz brakowało Jana Pawła II?”. Odpowiedziałem, że nie. I starałem się to lepiej wytłumaczyć: „Wcześniej rozmawiałem z nim jedną lub dwie godziny dziennie, w zależności od okoliczności. Teraz mogę z nim rozmawiać dwadzieścia cztery godziny na dobę”. Jego śmierć otworzyła nowy wymiar w mojej osobistej relacji z nim. Od tej chwili relacja ta mogła stać się jeszcze bliższa.
– Jaki Kościół zostawił Jan Paweł II?
– Kościół większej nadziei. Kościół, w którym więcej ludzi widzi w Bogu bardziej Ojca – kogoś bliższego, mniej enigmatycznego. Kościół odważniejszy, ponieważ ufający Bogu. Kościół, w którym młodzi ludzie nie tylko słuchają, ale są wysłuchiwani i mogą nauczyć czegoś dorosłych. Kościół pokorniejszy, ale jednocześnie bardziej śmiały. Kościół, w którym nie brakuje problemów, ale który problemy te potrafi dostrzec, nazwać, a więc może znaleźć sposób ich rozwiązania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.