Jana Pawła II w dużej mierze ukształtował dom rodzinny. Karol Wojtyła wyniósł z niego wartości, które później rozwinął w stopniu heroicznym
Lata dwudzieste XX wieku. Gdy mały Lolek wracał ze szkoły, do swego mieszkania w Wadowicach przy ul. Kościelnej musiał się wspinać po krętych, żelaznych schodach. Na futrynie drzwi wejściowych zawieszona była fajansowa kropielniczka z wodą święconą. Przechodząc, miał obowiązek się przeżegnać. Następnie siadał przy stole kuchennym, naprzeciwko białego kredensu z porcelaną, i odrabiał lekcje. Czasem sam, czasem z kolegami. Potem matka szykowała obiad, a kiedy po południu z pracy w pobliskich koszarach przychodził ojciec, zabierał Lolka na spacer nad Skawę. Opowiadał mu o dziejach ojczystych, uczył języka niemieckiego, przywoływał bohaterów szkolnych lektur.
Wieczorem domowa kuchnia zamieniała się w łazienkę: Emilia Wojtyłowa przynosiła w wiadrze wodę ze studni, potem balię i Lolek się mył. A potem szedł spać do pokoju obok, gdzie stały dwa drewniane łóżka i regał z książkami. Jego brat Edmund, starszy od niego o czternaście lat, dłużej odrabiał prace domowe (po zdaniu matury w 1924 r., Edmund rozpoczął studia medyczne w Krakowie).
I tak toczyło się życie, zwyczajnie i prosto, jak w wielu innych rodzinach w tym mieście.
Mieszkanie Wojtyłów było dokładnie tam, gdzie dzisiaj znajduje się multimedialne Muzeum Dom Rodzinny Jana Pawła II – na pierwszym piętrze w kamienicy, tuż przy centralnym kościele wadowickim. To jedyne miejsce na świecie, gdzie można jeszcze poczuć klimat rodzinnego domu Papieża. Tutaj przyszedł na świat i tu mieszkał aż do matury.
Wychowywał się w czasie, gdy Polska wybiła się na niepodległość i znów pojawiła się na mapie Europy. W domu wojskowego, a więc z tradycjami. Porucznik Karol Wojtyła senior w 1918 r. skończył służbę w wojsku austriackim i zaczął ją w Wojsku Polskim, w 12. Pułku Piechoty Ziemi Wadowickiej. Matka, Emilia Wojtyłowa, prowadziła dom.
Klimat Wadowic był niepowtarzalny: XIII-wieczne miasteczko pięknie położone u podnóża Beskidu Małego, z pulsującym życiem Rynkiem otoczonym kamieniczkami i sklepami, z magistratem i XIV-wiecznym kościołem Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Tutaj osiedlali się artyści, lekarze, urzędnicy państwowi, nauczyciele, prawnicy. Tu rozwijała się kultura, odbywały się koncerty, przedstawienia teatralne. Kwitł handel, a w czasie jarmarków na rynku zbierali się straganiarze, malarze, grywali muzycy uliczni. Nie brakowało szkół, bibliotek, klubów sportowych. O tym wszystkim zresztą mówił Papież w słynnym przemówieniu podczas pielgrzymki do Wadowic, doceniając walory takiej atmosfery i mając świadomość, że to ona go ukształtowała.
Matka
Atmosferę w domu rodzinnym Wojtyłów w dużej mierze tworzyła matka.
Emilia Wojtyłowa, z domu Kaczorowska, rocznik 1884, to piękna kobieta o przenikliwym spojrzeniu, w eleganckich sukniach i biżuterii (tak widnieje na starych fotografiach), uczesana w kok. Dorastała w Galicji, gdy Polska była jeszcze pod zaborami. Kraków, w którym mieszkała, był stolicą kulturalną kraju, co musiało wywierać wpływ na pannę Kaczorowską. Na co dzień słyszała o bohemie młodopolskiej i cyganerii, która gromadziła się w kawiarniach w Rynku, obserwowała rozwój prasy i nowinek technicznych, zwiedzała zabytki. Dorastała w rodzinie o silnych tradycjach religijnych. Zahartowana, uodporniona na trudy życia, bo w dzieciństwie straciła matkę i kilkoro z rodzeństwa. Doświadczała trudnej prawdy o konieczności przemijania i śmierci, ucząc się zaufania Opatrzności i głębszego rozumienia życia.
Już jako mężatka (w 1906 r. wyszła za mąż za oficera Karola Wojtyłę) i matka małego Edmunda, straciła córeczkę Olgę. Dziewczynka żyła tylko szesnaście godzin, umarła matce na rękach. Kilka lat później Emilia Wojtyłowa dowiedziała się, że znów spodziewa się dziecka i że ciąża jest zagrożona. Jeśli urodzi to dziecko, ona sama umrze – usłyszała od lekarza, który zalecił jej aborcję. Trzydziestopięcioletnia wtedy Emilia, mając pełną świadomość, że może umrzeć przy porodzie, zdecydowała się urodzić dziecko. I to właśnie był syn Karol. Zdrowy, silny chłopak. Przyszły papież.
Jaki wpływ matka wywarła na Jana Pawła II?
Znamienne, że sam Ojciec Święty o matce prawie w ogóle nie mówił. I z pewnością nie dlatego, że miał tylko dziewięć lat, gdy umarła. Być może zbyt bolesne było dla niego przeżycie tej straty. Bo razem z ojcem po odejściu Emilii na zawsze zamknęli pokój, w którym leżała chora, a potem umarła. To tak, jakby zamknęli ją w tym salonie i nie pozwolili jej odejść. Jakby wyparli tę śmierć, skazując się na jeszcze większe cierpienie – tak tłumaczy to dzisiejsza psychologia.
Nigdy też publicznie Papież nie mówił, że matka urodziła go, poświęcając dla niego swe życie. Ale wszystko wskazuje na to, że o tym wiedział. Kard. Dziwisz wspominał, że Ojciec Święty rozmawiał o swych narodzinach z akuszerką z Wadowic. Także włoski dziennikarz Renzo Allegri przeprowadza ciekawą analogię: w książce „Dwie matki Jana Pawła II. Emilia Wojtyłowa i św. Joanna Beretta Molla” zestawia życie matki Papieża z życiem świętej, która urodziła czwarte dziecko, mając świadomość, że – jeśli donosi ciążę – sama umrze. I tak się stało. To Jan Paweł II wyniósł Joannę na ołtarze, wiedząc, że znalazła się w takiej sytuacji jak kiedyś jego matka. Przedwczesna śmierć Emilii Wojtyłowej była przecież konsekwencją urodzenia syna. Obie te kobiety, jak zaznacza Allegri, przeżyły wielki dramat macierzyństwa. „Musiały wybierać między własnym życiem a życiem dziecka, które nosiły w sobie. I obie wyraźnie wybrały ocalenie dziecka. To matki heroiczne, męczennice, święte” – pisał włoski autor, stawiając też ciekawą tezę: Papież z tak wielkim entuzjazmem prowadził proces beatyfikacyjny Joanny Beretty Molli, bo widział w niej własną matkę, a czyniąc Joannę świętą, uczynił świętą też swoją matkę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.