O nieporadnej polityce rolnej rządu Donalda Tuska, o samorządach i potrzebie odbudowy ruchu spółdzielczego z dr. Zbigniewem Kuźmiukiem rozmawia Wiesława Lewandowska
– Dlaczego do tej pory nie udało się uzdrowić tej sytuacji?
– Dlatego, że jest ona prostą konsekwencją słabości państwa. Choć na rynku nie za dużo można rozstrzygnąć w sposób administracyjny, to gdy mamy do czynienia z taką swoistą zmową cenową, niezbędna jest interwencja państwa – już dawno powinien zareagować Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jeżeli producentom narzucane są ceny, często poniżej kosztów zbioru, i robią to wszyscy skupujący, to znaczy, że mamy zmowę. UOKiK powinien tu zadziałać tak radykalnie, jak np. wobec telekomunikacji czy poczty. Niestety, okazuje się, że instytucje naszego państwa są zbyt słabe albo uznają, że akurat rynki rolne nie są warte ich zachodu. Moim zdaniem, wobec zmowy cenowej przetwórców niezbędna jest dziś interwencja na najwyższym rządowym szczeblu.
– Tymczasem mamy lekceważenie, mimowolne zaniechanie, a może świadomą politykę niedziałania?
– Wydaje się, że to świadoma polityka, podporządkowana temu, by nie zadzierać z kapitałem zagranicznym (nie nakładać kar na znane marki przetwórcze), bo wtedy rząd będzie miał złą opinię na Zachodzie.
– Chełpimy się, że Polska rolnictwem stoi, a jednak przez 25 lat nie udało się postawić go mocno na nogi. Żaden rząd III RP specjalnie się tym chyba nie zajmował...
– Na początku lat 90. ubiegłego wieku zmieniło się w podejściu do rolnictwa tyle, że zaczęła obowiązywać inna ideologia, a w dodatku każda instytucja z poprzedniego systemu była z góry uznawana za złą. To podejście zniszczyło całkowicie ruch spółdzielczy, a należało go tylko uzdrowić (wymienić ludzi, a nie niszczyć instytucji) i rozwinąć. Gdyby tak się stało, być może dziś nie musielibyśmy się zastanawiać, co zrobić z nadmiarem produktów rolnych...Tymczasem zrobiono miejsce dla wielkich hurtowników i przetwórców, a uniemożliwiono rodzimą inwencję. Zagraniczne firmy przetwórcze utuczyły się na polskim rolnictwie, a teraz trudno je okiełznać.
– Spółdzielczość to ruch oddolny – jeśli się nie odradza, to może nie tylko z winy rządów?
– Są jakieś raczkujące próby jej odbudowy, ale to jest szalenie trudne. Rolnicy bardzo powoli dojrzewają do tego, że dobrze byłoby uzupełnić dochody poprzez własne przetwarzanie zebranych plonów, co mogłoby być możliwe w ramach szerszej, np. sąsiedzkiej, gminnej kooperacji.
– Potoczna opinia jest taka, że rolnicy wolą iść na łatwiznę, szybko sprzedać towar na chłonnym dotychczas rosyjskim rynku, a ponadto zanikły duch wspólnego działania i wzajemne zaufanie...
– Wydaje się jednak, że to myślenie o wspólnym działaniu powoli jakoś dojrzewa, czego przejawem, albo raczej namiastką, są tzw. grupy producenckie. Faktem jest jednak, że są one sztucznie pompowane; dopóki mają dotacje z budżetu UE, dopóty funkcjonują. Bez dotacji będzie znacznie trudniej i pewnie się rozpadną. Jest to więc twór raczej przejściowy, jakoś popychający do wspólnego działania, ale daleko mu do ideału spółdzielczości. Mam nadzieję, że polscy rolnicy kiedyś odważą się wziąć sprawy w swoje ręce.
– Sami chyba nie dadzą rady?
– Nigdy nie wygrają z molochami kapitałowymi, ale powinni podjąć tę walkę i siłą wymusić udział w niej na rządzie. Wiadomo, że rząd sam z siebie niczego tu nie załatwi. Zwłaszcza ten obecny.
– A inny?
– Mogę odpowiedzialnie zapewnić, że Prawo i Sprawiedliwość ma dobry program dla rolnictwa. Musi tylko wygrać wybory.
– Pana wygrana w wyborach do Parlamentu Europejskiego była mistrzostwem świata; startując z „niebiorącego” czwartego miejsca na liście, w trudnym okręgu wyborczym na Mazowszu, pokonał Pan promowanych rywali. Jak Pan tego dokonał? Pomogło doświadczenie samorządowca?
– Tak, z pewnością, zawsze pomagało. W tzw. wielkiej polityce jestem już równo 20 lat; pełniłem rozmaite funkcje rządowe i samorządowe, zarówno z wyboru, jak i z nominacji. Widać dobrze się w nich sprawdzałem, nie ciągną się za mną żadne skandale ani nawet skandaliki, i wyborcy potrafią to dostrzec i docenić. Jako urzędnik państwowy, a także samorządowiec, nabyłem także sporo rzetelnej wiedzy o realiach polskiego życia gospodarczego i społecznego, którą staram się wykorzystywać w kolejnych działaniach i pełniąc funkcje polityczne. Przydają się także umiejętności wyniesione z mojego pierwszego zawodu – nauczyciela akademickiego, specjalisty od finansów publicznych. Ot i wszystko!
– Wieść gminna niesie, że w Polsce zaczyna się już dość ostra walka przed wyborami samorządowymi (gdzieś pojawiła się nawet siekiera). To tylko walka o intratne stanowiska – jak niesie ta sama wieść – czy może jednak przejaw troski o wspólne dobro?
– Oczywiście, mam nadzieję i chcę wierzyć, że jest to wyraz troski o jak najlepsze życie lokalnych wspólnot.
– A jak Pan ocenia dzisiejszą kondycję samorządów?
– Z pewnością większość z nich jest w bardzo trudnym położeniu, a więc ci, którzy zostaną wybrani, będą mieli niełatwą kadencję.
– Dlaczego?
– Dlatego, że dochody samorządów wyglądają nieciekawie, także w części pochodzącej z budżetu państwa. Skoro wpływy z podatków są z roku na rok coraz mniejsze, to udziały samorządów w tych podatkach są również znacząco mniejsze. Przez ostatnie lata samorządy chętnie korzystały z pieniędzy unijnych i zapożyczały się, aby zorganizować tzw. wkłady własne, w związku z czym większość z nich jest dziś bardzo poważnie zadłużona. Zadłużone są duże miasta, samorządy województw, wiele gmin miejsko-wiejskich, a nawet wiejskich. Te ostatnie głównie dlatego, że nie chcą likwidować szkół z powodów kulturowo-społecznych, a więc muszą coraz więcej dokładać do subwencji oświatowej.
– Jednak chyba większość samorządów cierpi nie z powodu gospodarskiej zapobiegliwości i troski o dobro wspólnoty, lecz na skutek własnej nieroztropności?
– Niestety, tak. Sięgano po środki unijne, by poprawić wizerunek poszczególnych miejscowości i gmin. Jest ładniej, bardziej kolorowo, więcej budynków ze szkła i metalu, ale nierozważne inwestycje nie dość, że spowodowały zadłużenie, to w dodatku nie przynoszą dodatkowych dochodów, a wręcz przeciwnie – wymagają nakładów na ich utrzymanie. A tu nadchodzą nowe unijne pieniądze, wypadałoby je wykorzystać (i znów się zapożyczyć na wkład własny), ponieważ, jak można przypuszczać, to już ostatni tak szczodry ich strumień...
– O co będzie Pan walczył na forum Parlamentu Europejskiego?
– Jako członek Komisji Rolnictwa i zastępca członka Komisji Budżetowej będę się koncentrował oczywiście na sprawach związanych z rozwojem wsi i ze środkami finansowymi dla Polski, m.in. na zlekceważonym przez polski rząd problemie wyrównania do średniej unijnej dopłat dla polskich rolników. Problemów w obszarze rolnictwa, po rosyjskim embargu, będzie co niemiara. Trzeba będzie walczyć o długofalową solidarność europejską, bo nie wiadomo, co się jeszcze może zdarzyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.