Komuniści od początku swoich rządów w Polsce zwalczali wiedzę o wydarzeniach, które zaliczali do kategorii „cudów”. Już w latach stalinowskich były one dokładnie obserwowane i kontrolowane. Władze komunistyczne represjonowały osoby, które rozpowszechniały wiadomości o cudownych obrazach, świętych miejscach, prywatnych objawieniach czy medycznie niewyjaśnionych uzdrowieniach.
Komuniści boją się cudów
Do działań represyjnych przeciwko rozpowszechnianiu informacji o cudach wykorzystywano zarówno działaczy partyjnych, pracowników zwykłych urzędów państwowych, jak i funkcjonariuszy komunistycznej tajnej policji. Dzięki temu zachowało się wiele dokumentów opisujących takie wydarzenia w czasach komunizmu. Okazuje się, że służby specjalne PRL interesowały się procesami beatyfikacyjnymi i kanonizacyjnymi, cudami w sanktuariach, prywatnymi objawieniami Matki Bożej, ale również pogłoskami i plotkami o nienaturalnych wydarzeniach. Według służb bezpieczeństwa PRL pojęcie „cud” obejmowało znacznie więcej kategorii wydarzeń niż te, które były zdefiniowane przez Kościół katolicki.
Trzeba podkreślić, że stosunek komunistów do tzw. wydarzeń nadprzyrodzonych uznawanych za cuda był wypadkową oceny religii i Kościoła. Twórcy ideologii komunistycznej atakowali Kościół i duchowieństwo jako przeżytki „reakcyjnego systemu kapitalistycznego”. Marksiści starali się udowodnić, że chrześcijaństwo fałszuje rzeczywistość. Jeden z głównych twórców komunizmu, Włodzimierz Lenin twierdził, że religia powstała w wyniku wyzysku społecznego. W podobnym tonie pisał o zjawiskach cudownych. W 1905 roku w jednym ze swoich artykułów piętnował wiarę w cuda jako efekt ucieczki klas wyzyskiwanych od rzeczywistości: „Bezsilność klas wyzyskiwanych w walce z wyzyskiwaczami równie nieuchronnie rodzi wiarę w lepsze życie pozagrobowe, jak bezsilność dzikusa w walce z przyrodą rodzi wiarę w bogów, diabły, cuda itp.”.
Represje wobec cudownie uzdrowionych
W pierwszych latach istnienia komunizmu w Polsce władze odnotowywały zjawiska zaliczane do cudów, ale zasadniczo nie podejmowały działań represyjnych wobec uczestników i świadków cudów oraz osób uzdrowionych. Według danych UB np. w 1948 roku było 20 takich wydarzeń, ale rok później odnotowano ich już 200. Urząd Bezpieczeństwa prowadził obserwację, dokumentował, zbierał informacje, sporządzał notatki oraz meldunki, bo traktował je jako wrogie wystąpienia przeciwko władzy.
Na początku 1948 roku w tajnej broszurze szkoleniowej dla pracowników UB stwierdzono wręcz, że duchowni wykorzystują cuda do zachowania wpływów w społeczeństwie. W ten sposób – twierdzili ubecy – księża rozniecają entuzjazm religijny, emocje, fanatyzm i stwarzają wokół Kościoła „aureolę nadzwyczajności”.
Wydarzeniem, który wywołało intensywne działania represyjne UB, był tzw. „cud lubelski” z lipca 1949 roku. W lubelskiej katedrze na kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej pojawiły się krwawe łzy. Jedna z zakonnic powiadomiła o tym zdarzeniu kościelnego. Ten oświadczył, że na obrazie znajduje się „sopel pod prawym okiem, czerwono-ciemny (koloru bordo) wielkości 3 cm i szerokości ok. półtora centymetra”. Do miasta przybywali pielgrzymi z całej Polski, aby zobaczyć cudowny obraz. Władze oceniały, że tylko w pierwszych dniach do Lublina przyjechało około 40 tysięcy osób. Komuniści brutalnie spacyfikowali pielgrzymów, wywołali zamieszki, a w wyniku paniki została stratowana na śmierć 21-letnia kobieta.
Wydarzenia lubelskie były silnym wstrząsem dla komunistów. Bolesław Bierut podczas specjalnej narady sekretarzy PZPR stwierdził, że cud w Lublinie został wywołany przez kler i „reakcję”, aby załamać żniwa i przeszkodzić w organizacji piątej rocznicy ogłoszenia Manifestu PKWN z 22 lipca 1944 roku. Natomiast dyrektor Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, płk Julia Brystygier na tajnej odprawie kierownictwa bezpieki stwierdziła, że „cuda stanowią nowy etap w walce kleru”.
Dlatego komuniści bezwzględnie pacyfikowali jakiekolwiek próby rozpowszechniania wiadomości o cudownych zjawiskach i uzdrowieniach (tępili nawet pojawiające się kłamstwa bądź plotki na temat cudów). Dla systemu komunistycznego już sama wiadomość o cudzie stanowiła zagrożenie. Osoby gromadzące się w miejscach kojarzonych z objawieniami (np. wokół cudownych obrazów) były wzywane na przesłuchania, zatrzymywane w aresztach, więzione, zmuszane do odwoływania własnych świadectw, inwigilowane, straszone utratą pracy. Takie wrogie nastawienie władz państwowych trwało do końca istnienia PRL.
Nakaz milczenia o cudach Ojca Pio
Komuniści tępili także informacje o cudownych uzdrowieniach, które zdarzyły się za granicą, a potem były rozpowszechniane w Polsce. Taka sytuacja miała miejsce również w przypadku cudownych uzdrowień za wstawiennictwem Ojca Pio.
W książce Ireny Burchackiej „Ojciec Pio – Stygmatyk – Mistyk – Cudotwórca” opisany został przypadek z Katowic. W 1957 roku dwuletnia Zosia straciła władzę w rękach i nogach oraz przestała mówić. Lekarze kazali umieścić ją w Domu Dzieci Kalekich. Z pomocą przyszła sąsiadka, która napisała do Ojca Pio. Po trzech tygodniach nadeszła od niego odpowiedź, w której święty zakonnik zapewniał, że modli się o zdrowie dziewczynki i przesyła błogosławieństwo. Już na dwa dni przed jego doręczeniem Zosia ozdrowiała.
Bardzo podobne wydarzenie miało miejsce w Sokółce pod Białymstokiem. Jednak tym razem wiedzę o tym uzdrowieniu czerpiemy z dokumentów komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, która zainteresowała się cudem i zaczęła zbierać o nim informacje. Sprawę dokładnie opisał w tajnym meldunku major Czesław Lewkowicz, naczelnik wydziału III białostockiej SB. 3 czerwca 1960 roku skierował do swoich przełożonych w Warszawie informacje na temat cudownego uzdrowienia za wstawiennictwem Ojca Pio.
Funkcjonariusz SB pisał, że rozgłośnia Polskiego Radia w Opolu 12 maja 1960 roku przesłała do radia w Białymstoku odpis listu Stefana S. [dane osobowe ukryte – red.], kierownika szkoły w Kamionce Starej w powiecie Sokółka. W dokumencie został opisany przebieg choroby Heinego-Medina u dwojga dzieci z terenu Sokółki i ich cudowne uzdrowienie za przyczyną Ojca Pio. W dalszej części meldunku major SB opisał szczegóły tej sprawy oraz podjęte przez tajną policję polityczną PRL działania po uzyskaniu informacji. Oto dokładny zapis tego dokumentu SB:
„W wyniku dokonanych wyjaśnień ustalono, że Stefan S. będąc w Krakowie w czasie urlopu wypoczynkowego w kwietniu 1959 roku, poinformował swoją siostrę Aleksandrę S. [dane osobowe ukryte – red.] o rzekomym cudownym wyzdrowieniu nie dwojga, lecz jednego dziecka – córki Stanisława B. [dane osobowe ukryte – red.], zatrudnionego w charakterze kasjera Spółdzielczej Kasy w Sokółce.
Zainteresowana tą sprawą Aleksandra S. poleciła bratu pobrać na piśmie szczegółowe wyjaśnienie od Stanisława B. i przesłać na jej adres do Krakowa, ponieważ interesuje się takimi problemami i zbiera materiały dla celów historycznych Kościoła. Po powrocie z Krakowa Stefan S. za pośrednictwem swej żony poprosił B. o pisemne stwierdzenie rzekomego faktu uzdrowienia jego córki i doręczenie mu opisu w najkrótszym terminie. Następnie Stefan S. dokładny opis rzekomego cudownego uzdrowienia przesłał zgodnie z życzeniem swej siostry na jej adres w Krakowie”.
Dla uzupełnienia informacji podaję streszczenie odpisu przesłanego dokumentu: „W czerwcu 1959 roku zachorowała na Heine-Medina 5-cio letnia córka znanej nam rodziny. Przy końcu lipca była już całkowicie sparaliżowana, paraliż zaatakował płuca. Równocześnie choruje obłożnie matka dziecka. Stan zdrowia dziecka leczonego w szpitalu w Suwałkach nie budził nadziei uleczenia. W międzyczasie zachorował również jej 3-letni braciszek. Zrozpaczeni rodzice zaczęli się modlić o zdrowie dzieci. W tym czasie siostra zakonna przyniosła książkę o świątobliwym zakonniku włoskim, ojcu PIO i zalecała ją przeczytać matce leżącej w łóżku. Po przeczytaniu doręczonej książki rodzice dzieci zwrócili się listownie do ojca PIO z prośbą o modlitwę i błogosławieństwo dla chorych dzieci. Po kilku dniach od napisania listu do ojca PIO następuje uzdrowienie matki, a następnie dzieci. W dniu 10 sierpnia 1959 roku dzieci zostały wypisane ze szpitala bez objawów pochorobowych powikłań”.
Następnie autor opisuje senne wizje dziewczynki, jak Ojciec Pio zaręcza ją, że nie umrze oraz pieszą wędrówkę ze szpitala do Sokółki itp.
Stwierdza, że wypadek choroby dzieci opisany w liście Stefana S. jest autentyczny, natomiast interpretacja przyczyn uzdrowienia jest fałszywa i tendencyjna, bowiem rodzice dzieci są fanatykami religijnymi. Po drugie dzieci wykazują powikłania pochorobowe w postaci niedowładu kończyn itp.
„Według naszych ustaleń fakt powyższy nie nabrał większego rozgłosu w samej Sokółce ani też w obrębie Sokółki.
Ze Stefanem S. została przeprowadzona rozmowa, w toku której wymieniony wyjaśnił z własnym przekonaniem o opisanym fakcie cudownego uzdrowienia dzieci w liście do swojej siostry. Należy zaznaczyć, że jest on zagorzałym fanatykiem religijnym.
O niniejszej sprawie poinformowano I-go Sekretarza KW PZPR w Białymstoku.
W stosunku do Stefana S. zostaną wyciągnięte konsekwencje w postaci zdjęcia go ze stanowiska kierownika szkoły podstawowej w Kamionce Starej” – kończył swój meldunek z czerwca 1960 roku major białostockiej Służby Bezpieczeństwa.
Przytoczony dokument nie tylko dowodzi bezpardonowej ingerencji służb PRL w duchową sferę człowieka, ale również poświadcza cudowne uzdrowienie za pośrednictwem Ojca Pio. Paradoks dziejów sprawił zatem, że dzięki meldunkowi komunistycznej tajnej policji, której jednym z zadań była walka z religią, Kościołem i duchowieństwem, wiara potwierdziła swą moc.
PIOTR BĄCZEK – doktorant Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Pod kierunkiem prof. J. Żaryna przygotowuje pracę na temat działań aparatu bezpieczeństwa przeciwko cudom.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.