publikacja 29.08.2009 21:06
Każdy odbiera człowieka po swojemu. Poznałam Ojca Franciszka zaraz po jego święceniach kapłańskich, kiedy trafił do naszej parafii. Ludzie z naszej parafii, patrząc na niego stwierdzali, że to jakiś taki „inny ksiądz”. Wieczernik, 165/2009
Wieczernik: Niewielu z nas miało okazję spotkać osobiście ks. Franciszka Blachnickiego. Jan Paweł II nazwał go gwałtownikiem Bożym. Jednak z drugiej strony ci, którzy słuchali jego konferencji narzekali na to, że często były one… nudne. Gdy słucha się opowieści o nielegalnych budowach i różnych sposobach walki z systemem komunistycznym, można pomyśleć, że założyciel naszego Ruchu był kimś w rodzaju szaleńca. Trudno z tak sprzecznych informacji utworzyć spójny obraz ks. Franciszka. Pani nie tylko spotkała go w swoim życiu, ale przez wiele lat, była pani również jego bliską współpracownicą. Jaki był Ojciec założyciel naprawdę?
Dorota Seweryn: Każdy odbiera człowieka po swojemu. Poznałam Ojca Franciszka zaraz po jego święceniach kapłańskich, kiedy trafił do naszej parafii. Ludzie z naszej parafii, patrząc na niego stwierdzali, że to jakiś taki „inny ksiądz”. Ja mogę jedynie mówić o moich własnych odczuciach. Gdy go poznałam, miałam 16 lat i odebrałam go przede wszystkim jako człowieka równego. Chodzi mi o to, że nigdy nie miał takich „falowań”, by raz narzekać, a potem chwalić. Nie, zawsze był równy.
W.: Rozwińmy tę myśl. Jak ta równość ks. Franciszka przejawiała się w życiu codziennym? Jak postępował z ludźmi?
D.S.: W spotkaniu z każdym człowiekiem przyjmował to, że jest ono takie, jakie jest. Dla niego każdy człowiek był dany i zadany czy spotkanie z nim było łatwiejsze czy trudniejsze. Przede wszystkim nigdy nie denerwował się na nikogo bez powodu, albo nie mając racji. Denerwował się tylko na sprawę, a nie na człowieka. Nie krzywił się i nie boczył. Nigdy nie używał obraźliwych słów, nie poniżał człowieka.
W.: A jak zachowywał się względem współpracowników?
D.S.: Był wymagający. Wymagał dużo od siebie i od swoich współpracowników. Oczekiwał, żeby byli sumienni, oddani Bogu, pracowici, zaangażowani w to, co robią. Potrafił się zdenerwować i powiedzieć „Co to za partacka robota?”, gdy coś było zrobione niedbale, ale nie było w tym obrazy człowieka.
W.: Czyli był raczej stanowczy a nie łagodny?
D.S.: To zależy czego to dotyczyło. Jeżeli była to praca, to mówił „robimy to w ten a ten sposób”. My czasami nie zgadzaliśmy się z nim, dyskutowaliśmy, ale i tak przeprowadzał swoją wolę, bo wiedział, że się mylimy, a on ma rację.
W.: Wygląda na to, że ks. Franciszek był surowy?
D.S.: Na zewnątrz można było myśleć, że Ojciec był surowy, ale jak tylko się odezwał, to wiadomo było, że jest dobry. W jego oczach było widać dobro. Były łagodne i ciepłe. W jego podaniu ręki także było czuć, że było się dobrze przyjętym. Stwarzał od razu przy sobie poczucie bezpieczeństwa. Można było mieć do niego absolutne zaufanie. Nigdy niczego nie powtarzał nikomu.