Czy jednak nie nadużywa się wyobraźni, przypisując Janowi Pawłowi II zasługi w walce o demokrację, albo w transformacji światowej sytuacji, w waloryzacji praw człowieka w polityce czy w upowszechnieniu metody dialogu? Czy papież nie przywłaszczał sobie ich kompetencji? Albo czy nie wyolbrzymia się jego znaczenia? Przegląd Powszechny, 3/2007
Międzynarodowa koniunktura zaczęła znienacka sprzyjać i opozycji, i papieżowi. Wewnętrzne trudności Związku Radzieckiego, w szczególności jego niemożność zwycięskiego zakończenia wojny w Afganistanie oraz niedobór środków finansowych, by skutecznie rywalizować z NATO w produkcji coraz doskonalszej i tym samym kosztowniejszej broni, walnie przyczyniły się do tworzenia sprzyjającego opozycji klimatu, zwłaszcza że ideologia marksizmu-leninizmu przestała już dawno kogokolwiek mobilizować. Próby ratowania komunistycznego reżimu przez sanację nakazowej gospodarki, którą głasnost’ i pieriestrojka miały ułatwiać, okazały się nie tylko niewystarczające, przyczyniły się do całkowitego krachu totalitarnego systemu typu sowieckiego, choćby przez informację prasową, mniej kontrolowaną niż w przeszłości. Jak dosadnie powiedziała pewna ekonomistka radziecka – kobieta nie może być ciężarna połowicznie... Otóż właśnie proponowane przez ekipę Michaiła Gorbaczowa środki dynamizowania socjalistycznej gospodarki były właściwie półśrodkami, niezdolnymi do osiągnięcia zamierzonego celu.
Zachodnie państwa obserwowały wydarzenia w Europie Środkowo-Wschodniej z pewną sympatią, która wyrażała się w humanitarnej pomocy, we wspieraniu podziemnych wydawnictw i nielegalnej czy półlegalnej prasy w krajach za żelazną kurtyną czy w nałożonych sankcjach gospodarczych, raczej symbolicznych, które jednak nie ułatwiały komunistycznym decydentom propagandy sukcesu ekonomicznego, społecznego i politycznego.
W takiej sytuacji wybór strategii i taktyki opozycji w Polsce w pełni harmonizował z pokojową walką, popieraną przez Watykan i papieża w jego rozmowach z władzami bloku socjalistycznego i w spotkaniach z rzeszami wiernych. Opozycja zdawała sobie sprawę, że zbrojne powstanie nie wchodziło w grę. Reżim był jeszcze wystarczająco silny, by je zgnieść. Pomoc zaś militarna z zewnątrz była bardzo mało prawdopodobna – wręcz niemożliwa. W krajach bloku socjalistycznego pamiętano jeszcze nader dobrze interwencje zbrojne państw Paktu Warszawskiego czy samego Związku Radzieckiego – w Budapeszcie, w Pradze, wielokrotnie w Polsce – jak również reakcje, a raczej ich brak, Zachodu...
Praktycznie zatem opozycji pozostały tylko pokojowe metody walki, nie by moralizować komunistycznych decydentów, ale dlatego, że pojawiały się już sygnały, które wskazywały, że te metody powinny być skuteczne. Opór polskiego Kościoła katolickiego był tego jawnym precedensem i dowodem. Kard. Wojtyła, jeszcze jako metropolita krakowski, był aktywnym współautorem tej walki o prawa wierzących i w ogóle o prawa człowieka.
Bardziej jednak niż opór i pewne reprezentowanie przez Kościół narodu – pozbawionego politycznej i niezależnej od rządu reprezentacji społeczeństwa – względem władzy politycznej, oraz bardziej niż pewna obrona politycznej opozycji była od początku pokojowa metoda zastosowana przez Kościół i wzmocniona przez końcowy akt helsiński (uprzednio przygotowany teoretycznie przez np. Zbigniewa Brzezińskiego w Stanach Zjednoczonych), który z obrony praw człowieka, w tym wolności religijnej, uczynił centrum polityki międzynarodowej.