Kościół potrafił się jednak odbudować i odniósł zwycięstwo, choć zapłacił za to pewną cenę, dlatego zamiatanie brudów pod dywan i mówienie, że jest to pomnik ze spiżu, na którym mucha nie siada, jest fałszywą strategią. W drodze, 10/2006
Są więc dziesiątki kilometrów bieżących akt, których wydawnictwa źródłowe nie byłyby w stanie wydać…
Tego nikt nie jest w stanie w całości wydrukować czy opublikować. Były pomysły, żeby wszystko zeskanować i zamieścić w Internecie, ale to jest na razie technicznie niemożliwe. Koszty tego byłyby gigantyczne, przekroczyłyby wielokrotnie budżet IPN. Pomijam tu już zastrzeżenia związane z ochroną prywatności osób inwigilowanych.
Wróćmy jeszcze do nadgorliwych ubeków, którzy zbyt szybko wciągali kogoś na listę agentów. Czy tego typu funkcjonariusze mogą dzisiaj być przyczyną krzywdy czy fałszywego oskarżenia kogoś o działalność agenturalną? Przeciwnicy lustracji mówią o nieuzasadnionej wierze w esbeckie teczki, a ci, którzy z nimi polemizują, uważają, że nie ma powodu, żeby urząd oszukiwał sam siebie… Tymczasem oficer prowadzący wolał mieć pięciu agentów niż jednego…
W jednostkowych wypadkach mogło się zdarzyć, że esbek „naciągał” współpracę, tzn. kontaktował się z osobą, która mu niczego istotnego nie mówiła, a on mimo to starał się podtrzymywać ten kontakt przez jakiś czas. Zwykle kończyło się to rozwiązaniem współpracy. Problem polega na tym, że dziś wszyscy zaczynają się tak usprawiedliwiać. Ojciec Hejmo - gaduła, ks. Czajkowski też na początku tłumaczył, że być może źle go zrozumiano, że nadinterpretowano. Dopiero później, wobec rozmiarów dokumentów zmienił zdanie. Umówmy się zatem, że ten argument jest strategią obrony.
Rzeczywisty problem polega na tym, jak wskazać te nieliczne osoby, które są w esbeckich dokumentach obecne, a tak naprawdę niczego złego nie zrobiły. Moim zdaniem, pozwoli na to analiza dokumentów, a nie dzisiejsze wypowiedzi esbeków. Mam wielkie wątpliwości, co do traktowania przez sąd lustracyjny na równych zasadach dzisiejszych zeznań esbeków oraz dokumentów wytworzonych przez nich w czasach PRL. Dla mnie dokumenty z zasady będą bardziej wiarygodne od dzisiejszych zeznań. Z prostego powodu. Podczas procesu Zyty Gilowskiej, pierwszego publicznego procesu lustracyjnego, esbecy składali zeznania w większości korzystne dla Gilowskiej. Mają do tego prawo i być może mówili prawdę. Tyle że w większości ze stukilkudziesięciu procesów, które odbyły się wcześniej, a które były tajne, esbecy zeznawali podobnie. I to już musi budzić wątpliwości. Co proces bowiem, to się okazuje, że oskarżona osoba została fikcyjnie zwerbowana, względnie nie podejmowała współpracy, albo też nie dostarczała niczego istotnego. Skąd się to bierze? Tak jak duchownych uczy się w seminarium, że jedną z najbardziej fundamentalnych zasad jest tajemnica spowiedzi, tak wszystkich funkcjonariuszy służb zawsze się uczy: źródło trzeba chronić za wszelką cenę.