Najbardziej szkodliwe jest brązownictwo

Kościół potrafił się jednak odbudować i odniósł zwycięstwo, choć zapłacił za to pewną cenę, dlatego zamiatanie brudów pod dywan i mówienie, że jest to pomnik ze spiżu, na którym mucha nie siada, jest fałszywą strategią. W drodze, 10/2006




Sugeruje Pan, że te teczki mogą odegrać taką rolę w naszej części Europy, jak np. afery pedofilskie w Irlandii czy USA.

Tak! Uważam, że to jest duże zagrożenie. Bardzo się tego obawiam i sądzę, że biskupi powinni poważnie traktować tę sprawę. W tej chwili ta świadomość powoli dociera do hierarchów, ale sporo czasu już zostało zmarnowane i rodzi się pytanie, czy za ostatnimi deklaracjami pójdą realne działania. Jeśli archiwa zostaną otwarte, prędzej czy później zaczną do nich przychodzić ludzie, którzy źle życzą Kościołowi. I będą czytać te materiały w sposób jednostronny. Oczywiście będzie można protestować, ale to nie zmieni faktu, że staną się one bronią przeciwko Kościołowi. Skoro każdy z dokumentów można różnie zinterpretować, to dużo zależy od tego, kto pierwszy dokona interpretacji, bo ona może później dominować. Na tym zresztą polega cały toczony od lat spór o dostęp do teczek. Podam przykład świadczący o tym, jak teczki stają się elementem gry politycznej przez to, że nie zostały ujawnione.

Ostatnio pisałem rozdział do mojej książki o historii politycznej Polski, o okresie rządów SLD, które skończyły się w zeszłym roku. Jedną z przyczyn usunięcia Marka Belki ze stanowiska wicepremiera w rządzie Leszka Millera w 2002 r. była właśnie sprawa jego teczki. Rzecz była rozgrywana wewnątrz SLD i wewnątrz służb specjalnych. Dopiero gdy w 2005 roku ujawniono w końcu tę teczkę, problem przestał istnieć, bo się okazało, że niewiele z niej wynika. Można oczywiście dyskutować, czy to dobrze, że Belka podpisał instrukcję wyjazdową, ale z pewnością żadnym groźnym agentem nie był. Gdyby Belka wrócił do polskiej polityki, to nikt już nie będzie w stanie się posłużyć tymi papierami przeciw niemu, bo je ujawniono i wszyscy zainteresowani je zobaczyli. Oczywiście, gdyby w teczce były kompromitujące materiały, Belka byłby skończony, ale teraz gra teczką Belki się skończyła. To jest argument za ujawnieniem teczek osób publicznych, ale i postaci historycznych.

Jeśli chcę pisać uczciwą historię katolików świeckich w PRL, to muszę pokazać, że np. Andrzej Micewski poszedł za daleko w grze z bezpieką i sytuacja była taka, że gdyby został redaktorem naczelnym tygodnika Solidarność, to SB miałaby znakomite źródło wewnątrz związku. Mówimy o teczkach wrażliwych, bo teczki osób nieznanych nikogo nie będą interesowały. Czyje zainteresowanie budzi dziś teczka informatora Smoły z KBW donoszącego, którzy żołnierze w jego jednostce kradną, a którzy piją i strzelają po nocy?

Z tego, co Pan mówi, wynika, że każdy historyk jest stronniczy. Pojawia się więc pytanie, jacy historycy dziś interpretują teczki?

Różni, ale śledząc publikacje na temat historii najnowszej, kilkakrotnie zwracałem uwagę kolegom, że w pewnych sformułowaniach posunęli się za daleko. Niektórzy tłumaczyli, że redakcje gazet, dla których pisali, dopisywały im fragmenty, żeby uatrakcyjnić materiał. To się zdarza, bo redakcje z jednymi sympatyzują, a drugim chcą dokopać i grają w swoim interesie. Widać zatem, że historycy są wciągani do walki politycznej, ale większość z nich radzi sobie z tym zagrożeniem zaskakująco dobrze.

Czy jest jednak szansa na zobiektywizowanie interpretacji tych materiałów? Czy nie jest tak, że dziś te teczki są wykorzystywane przeciwko „lewicy postsolidarnościowej”, środowisku KOR?

Nie. Nie do końca. Lustracja jest odbierana jako wroga lewicy postsolidarnościowej, bo to jej przedstawiciele byli zadeklarowanymi przeciwnikami otwierania archiwów bezpieki. W związku z tym ludzie, którzy dziś z nich korzystają, wiedzą, kto im utrudniał dostęp, a komu go zawdzięczają. Ale na przykład prof. Andrzej Friszke, który jest ściśle związany ze środowiskiem KOR, środowiskiem Gazety Wyborczej, równocześnie znajduje się w ścisłej czołówce historyków demaskujących agentów SB. Zarazem jednak Friszke jest w swoim środowisku wyjątkiem. Inni historycy z jego kręgu mówią, że to jest obrzydliwe, że to szambo, mówią językiem „Gazety Wyborczej”. Znam pewnego profesora, wybitnego historyka PRL, który twierdzi, że to są dla niego materiały drugorzędne, wtórne, a że brzydkie rzeczy dzieją się wokół teczek, więc on się nie będzie w nich babrał. To jest absurdalne, ale nic nie poradzę, że jedni chcą czytać teczki, a on nie.
«« | « | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...