Zamknięta pewność

W świecie niosącym ze sobą tyle wątpliwości są orędownikami zdań niewzruszonych i mocnych. Czy jednak są to zdania żywe? Czy raczej tylko narcystyczne ekspresje wiary, do której dzielenia trudno zaprosić jest innych? W drodze, 4/2009



W XX wieku egzegeci wylali morze atramentu, by tradycyjnie w chrześcijaństwie uznawanych za hipokrytów faryzeuszy przedstawiać w nieco korzystniejszym świetle. To prawda, że przez wieki zapomniano, iż sam Jezus był faryzeuszem – tzn. wywodził się właśnie z tego polityczno-religijnego żydowskiego stronnictwa. Faryzeuszy charakteryzowała mocna wiara oparta na przywiązaniu do Tory.

Była to wiara niewątpliwie autentyczna – bez sensu byłoby oskarżanie faryzeuszy o zamaskowaną niewiarę. Chcieli oni trwać przy Bogu, wierzyli w zmartwychwstanie (czym różnili się od współczesnych im saduceuszy – kapłańskiej artystokracji) oraz w nadejście mesjasza. Jednak obok Prawa i Proroków podkreślali także wagę licznych i drobiazgowych przepisów, które, niejako obok Pięcioksięgu i pism prorockich, wykrystalizowały się w judaizmie biblijnym.

Faryzejska wiara opierała się zatem na coraz bardziej bezwarunkowej wierności „tradycjom”. Zdarzało się, że przywiązywano do nich większą wagę niż do samej Tory. Jezus celnie wykazywał obłudę takiego postępowania. W wierze ważniejsza od przestrzegania przepisów jest bowiem więź znajdująca swoje uzasadnienie w Prawie Bożym. Dar złożony w świątyni zamiast pomocy ofiarowanej rodzicom to po prostu dar niegodny.

Jeśli przywiązanie – jakkolwiek cenne – do tradycji, a nawet do Prawa i Proroków, trwa w oderwaniu od prawdziwej więzi z Bogiem i bliźnimi, zmienić się w końcu musi w rodzaj fałszywej wiary. Wierność tradycji nie jest bowiem ex definitione (mimo tradycjonalistycznych uzurpacji) wiernością w miłości. Trzeba zatem podkreślić, że dokonywana przez Jezusa na kartach Ewangelii krytyka postawy faryzeuszy i w naszej rzeczywistości pozostaje ważna. Napisał niedawno o. Wiesław Dawidowski w swym artykule o tradycji w zbiorowej pracy Chrześcijaństwo przed nami:

Poleganie w życiu wyłącznie na tradycji, pojmowanej jako dorobek przeszłości osiągnięty raz na zawsze, bez uwzględnienia dalszego rozwoju, staje się częstym źródłem alienacji człowieka w świecie. Dostrzegł to w jednym ze swoich esejów Joseph Ratzinger, określając jako autentyczną tragedię rodzaju ludzkiego stan, w którym tradycja stanowi wstępny warunek zrozumienia człowieczeństwa, a jednocześnie poważne niebezpieczeństwo.

Wydaje się, że owo niebezpieczeństwo polega nie tyle na destrukcji tradycji przez prymitywny atak na nią, ale na autodestrukcji autentycznej tradycji poprzez przesadne przypisywanie tradycjonalizmowi roli wszechstronnego i wszechobecnego arbitra ludzkich spraw
[1].

Prawdą jest bowiem, że bez tradycji obejść się nie potrafimy. Jako chrześcijanie przyjmujemy przecież, że w Kościele istnieje niezmienny depozyt wiary. Pewność katolickich tradycjonalistów niekoniecznie jednak musi być z nim tożsama. Mechaniczne powtarzanie formuł i rytuałów może – przynajmniej przez jakiś czas – dawać poczucie bezpieczeństwa. Może nawet chwilowo pomagać w nawiązywaniu więzi z Bogiem i bliźnimi. A jednak twierdzę, że po jakimś czasie owo mechaniczne przywiązanie do tradycji niechybnie prowadzi do skostnienia, a nawet do rozpadu więzi. Dlaczego tak się dzieje?



[1] Zob. Wiesław Dawidowski, Tradycja. Zaglądając do skarbca, w: Jarosław Makowski, Janusz Salamon (red.), Chrześcijaństwo przed nami, Kraków 2008, s. 61–72; 69.



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...