Kiedy dzieci osiągają wiek tak zwanej pełnoletniości, przypominają ptaki na coraz to dłużej wylatujące z gniazda. W ten sposób oswajają stopniowo rodziców z nieuchronnym ostatecznym odlotem. Głos ojca Pio, 46/2007
Kiedy dzieci osiągają wiek tak zwanej pełnoletniości, przypominają ptaki na coraz to dłużej wylatujące z gniazda. W ten sposób oswajają stopniowo rodziców z nieuchronnym ostatecznym odlotem. Dla matki i ojca to znak, że nadszedł czas na podsumowania dotyczące efektów wieloletnich wysiłków wychowawczych.
Prowadząc z żoną takie rozmyślania, zapytaliśmy nasze „dzieci” wprost (syn 21 lat, córka 20 i drugi syn 17), co one myślą o latach spędzonych w rodzinnym domu. Po wysłuchaniu głównie krytyki pod adresem stosowanych przez nas metod wychowawczych zapytaliśmy, co wspominają najlepiej. Po krótkim namyśle odparli jednomyślnie: wyjazdy i wakacje – to było fajne.
Takie wyznanie uruchomiło lawinę wspomnień. Dzieci mówiły, gdzie i dlaczego było najfajniej… i tu już każde miało inne zdanie. Natomiast żona i ja przypominaliśmy sobie zarówno to, ile trudu pochłaniały przygotowania do wyjazdów, a także to, że np. prawa do „pełnowymiarowych” urlopów czasami trzeba było bronić jak niepodległości, bowiem dla niektórych pracodawców kilkutygodniowy wyjazd urlopowy był czymś nie do przyjęcia. My jednak planowaliśmy zarówno urlopy, jak i długie weekendy (początek maja, Boże Ciało itp.) i staraliśmy się konsekwentnie realizować tego typu wypady. Planowanie miejsc i rezerwowanie noclegów odbywało się często przez wiele tygodni albo i miesięcy przed wyjazdem. Wyboru miejsc dokonywaliśmy systemem wędrowania palcem po mapie.
Z żoną zastanawialiśmy się, czy takie wyjazdy – oprócz miłych wspomnień, które też są wartością samą w sobie – pozostawiły jakiś pozytywny, trwały ślad. Jeśli wziąć pod uwagę alarmy pedagogów dotyczące braku czasu ofiarowanego przez rodziców swoim dzieciom i niedoboru poświęcanej pociechom uwagi, to właśnie te problemy podczas wspólnych wyjazdów mogą zostać rozwiązane. W ciągu roku zazwyczaj nie udaje się spędzać z dziećmi zbyt wiele czasu, a tym bardziej nie można znaleźć okazji, by coś wspólnie robić. A dla nas właśnie to było priorytetem – stąd jeździliśmy sami, bez znajomych, by nie pochłonęły nas kontakty z dorosłymi, lecz by mieć możliwość pielęgnowania relacji pomiędzy nami a dziećmi.
Drugim widocznym owocem naszych wyjazdów okazał się być szacunek dla przyrody, jakiego wyraźnie nabrały nasze dzieci (zazwyczaj miejscem wyjazdów były parki narodowe lub rezerwaty przyrody). Ponadto „zakiełkowało” w nich coś na kształt „duchowości franciszkańskiej”, bo twierdzą, że nigdzie tak nie czują obecności Boga, jak np. w lesie, w zupełnej samotności i ciszy…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.