W opisie "polskiego kwietnia" na nic się zdały kategorie Kościoła otwartego i zamkniętego. Takich Kościołów nie było. Tygodnik Powszechny, 19/2005
Sny o potędze i wyobraźnia miłosierdzia
Wiele się w tych dniach mówi o syndromie osierocenia. Że straciliśmy duchowego Ojca. Że po słudze Bożym kard. Wyszyńskim i Janie Pawle II pozostała pustka nie do wypełnienia. Media rozglądają się za nową “głową Kościoła polskiego”. A przecież to życzenie oparte jest na błędnym myśleniu. Po pierwsze, nie ma Kościoła polskiego, lecz tylko Kościół w Polsce. A z tego wynika - po drugie - że nie ma głowy polskiego Kościoła. Kościół nie objawia się w narodzie (przynajmniej nie przede wszystkim), a już na pewno nie w państwie. Objawia się we wspólnocie diecezjalnej i parafialnej, której przewodzi biskup jako pasterz powierzonego mu ludu. Ani prymas, ani przewodniczący Konferencji Episkopatu w żadnym znaczeniu nie jest głową Kościoła. Pierwsza funkcja jest - jakby nie było - honorowa, druga administracyjna i nie bardzo da się im nadać specyficzne teologiczne znaczenie. I mówię o tym w zupełnej ogólności, abstrahując od tego, kto i jak spełnia jedną czy drugą funkcję. We Francji na przykład arcybiskup Paryża, przewodniczący Konferencji Episkopatu i prymas Galii to mogą być trzy różne postaci.
Ciągle się nam wydaje, że potrzebujemy jakiegoś narodowo-kościelnego przywództwa. To bez wątpienia spuścizna historyczna. Kościół spełniał przez lata, a nawet wieki funkcję strażnika suwerenności, stał się dziedzicem niepodległościowych tradycji, a prymas poprzez funkcję interrexa był jakimś alter ego króla. A przecież społeczne role Kościoła nie są najważniejsze. Nie jest mu pisane przywództwo społeczne czy narodowe, lecz duchowe. Owszem, za poprzedniego pontyfikatu Kościół znów stał się “wielkim graczem” w światowej polityce. Ale Jan Paweł II nie był politycznym przywódcą. Był sumieniem świata. I jeśli Kościół w Polsce chce być takim graczem, musi stawać się sumieniem życia politycznego i społecznego, odsuwając od siebie pokusę brania sterów bezpośredniej polityki w swoje ręce, jak wciąż chcieliby to robić niektórzy.
Zbigniew Nosowski pisał na łamach “Rzeczpospolitej”, że pozytywnym owocem osierocenia jest konieczność wejścia w dojrzałość. I jeśli Kościół w Polsce czuje się jakoś osierocony, to takiej właśnie dojrzałości w teologicznym samorozumieniu Kościoła w Polsce teraz potrzebujemy. Ale nowego myślenia o Kościele potrzeba także mediom, które - jak się w tych dniach okazało - potrafią jednak patrzeć nań jako wspólnotę pielgrzymującą do wiecznego zbawienia, a nie tylko doczesną siłę polityczną czy społeczną.
W tej właśnie perspektywie trzeba wyrazić radość, że pasterze Kościoła w Polsce coraz bardziej dystansują się od wyścigu w budowaniu następnych pomników i nadawaniu kolejnym ulicom imienia Jana Pawła II. Wdzięczność i pamięć trzeba wyrażać nie tylko w przestrzeni symbolicznej przez pomniki ze spiżu, ale przede wszystkim w przestrzeni duchowej, w której realizować się będzie “nowa wyobraźnia miłosierdzia”, do której tak usilnie nawoływał Papież. Nie chcę, by zabrzmiało to kaznodziejsko, ale Pan rozliczy nas nie z ulic, pomników czy placów, ale z ludzi, którym przybliżyliśmy Boga i których przybliżyliśmy do Boga. Człowiek jest pomnikiem mniej widzialnym i spektakularnym, ale - jak przypomniał kard. Ratzinger podczas Mszy św. pro eligendo Romano Pontifice - tylko on pozostanie na wieczność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.