Opus Dei: 25 lat prałatury personalnej, wiele lat pytań. Tygodnik Powszechny, 3 grudnia 2007
Gdyby członkowie Opus Dei stanowili jedynie anonimową rzeszę zainteresowaną rozwojem życia duchowego, zapewne ich istnienie przyjmowano by ze spokojem. Problem w tym, że wielu z nich należy do elit odpowiedzialnych za politykę, gospodarkę czy media.
„Uważam, że z przedstawionego projektu nic nie da się już zrobić. Zmiany, które wkrótce nadejdą w Watykanie, będą dużo głębsze, niż przypuszczamy. Zobaczysz jeszcze, jak w krótkim czasie trupy popłyną Tybrem. Za tym wszystkim stoją, oczywiście, intrygi Opus Dei" – taki fragment recenzji zacytowano mi w liście, który dotyczył ambitnego programu badań wspieranego przez jedną z kongregacji watykańskich. Autor na samych badaniach zna się niewiele (nie zrobił nawet doktoratu), występuje jednak chętnie w roli eksperta od pozakulisowych spisków. Ze szczególnym upodobaniem tropi obecność Opus Dei, wykazując przy tym ten sam zapał, z jakim w półinteligenckich środowiskach poszukuje się spisków żydowsko-masońskich. Co więcej: jego spiskową wizję Kościoła osoby niezorientowane przyjmują z taką powagą, że zacytowały tę wypowiedź w liście do mnie, prosząc o opinię.
Nawet wśród niewierzących w spiski Dzieło bywa traktowane z dystansem. W najłagodniejszym przypadku można w tym dystansie odnaleźć coś z odreagowywania efektu prymusa, któremu otoczenie wybaczy wszystko z wyjątkiem talentu i sukcesów. Niektórzy obawiają się bowiem, że sam sukces jest ze swej natury przeciwny chrześcijaństwu. Znajomy dziennikarz, który po kanonizacji założyciela Opus Dei chciał opublikować w piśmie katolickim pozytywny artykuł o Dziele, został poinformowany, że jego tekst ukaże się w druku, gdy tylko redakcja otrzyma zamówiony wcześniej artykuł na temat duszpasterstwa niepełnosprawnych prowadzonego przez Jeana Vaniera, by dla symetrii wydrukować go w tym samym numerze. Z jednej strony widać więc pewne speszenie, onieśmielenie czy wręcz lęk, by nie przesadzić z uznaniem. Z drugiej – występuje wyraźne społeczne zapotrzebowanie na teksty, w których o Kościele pisze się w stylu kryminalnego dreszczowca.
Znamiennym przejawem działań zmierzających w tym ostatnim kierunku był choćby sposób rozprowadzania „Kodu Leonarda da Vinci": w Rzymie wystarczyło wejść do sklepów, w których nigdy wcześniej nie oferowano książek, by spotkać się z propozycją nabycia „Kodu", zalecanego z niemal religijnym namaszczeniem. Zapewne wiele czynników składa się na ten efekt. Jednym z nich pozostaje bezinteresowna nieżyczliwość, posunięta do upraszczających uogólnień – np. takich, że Opus Dei stanowi „Kościół w Kościele".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.