Niebo to stan umysłu i ducha. Spokój i harmonia, którą wyznaczają właściwe proporcje. Niebo na pewno nie boli. Tygodnik Powszechny, 9 grudnia 2007
Pisze Pani: „Matka po czymś takim przechodzi różne stadia. Na początku chce mieć zdrowe dziecko. Szybko. Potem godzi się z chorobą. Z czasem akceptuje to, że będzie ona trwała długo. Aż wreszcie nabiera przekonania, że życie jej dziecka jest dalej życiem. Ale w innej postaci. Taka matka zmienia swój stosunek do czasu, do miłości, do Boga”. O tej przemianie chciałbym porozmawiać. Jak się zmienił Pani stosunek do czasu?
Kiedy w życiu nie dzieje się nic szczególnego – nie dotykają nas żadne poważne wypadki – przyzwyczajamy się do jego tempa. I gdy nagle stanie się coś, co wybija nas z rytmu życia, wtedy szybko tracimy cierpliwość. Nie umiemy czekać. Nie potrafimy zgodzić się na utratę kontroli. Pogodzić się także z własną bezsilnością. Pojawia się dużo emocji, które nas rozbijają. Czas, który mija, uświadamia, że tak żyć nie można. Proces zdobywania nowej świadomości dzieje się codziennie, ale powoli. Dlatego jest prawie niezauważalny. W końcu musimy się pogodzić z nowym życiem.
Podobnie jest chyba ze świadomością własnej śmierci: w życiu zajęci jesteśmy robieniem wielu rzeczy, które się nam na krótką metę opłacają, choć wiemy, że kiedyś musimy umrzeć. Z czasem pojawiają się wydarzenia, które przypominają o nieuchronnym końcu. I wtedy patrzymy na życie w innej perspektywie. Dojrzała świadomość przyjmuje tę nieuchronność ze spokojem.
W zmaganiu z długą chorobą jest czekanie i nadzieja. Człowiek otwiera się na nowe możliwości, które nauka co jakiś czas proponuje. Ale to już są takie spokojne działania. Dopóki tak się dzieje, pojawia się w nas siła. Najtrudniejsze są okresy, gdy bliska osoba zaczyna bardzo cierpieć. Wtedy może nas dotknąć beznadzieja. Bo czym jest beznadzieja? Brakiem nadziei, zawężeniem możliwości. Człowiek skupia się na tym, że ktoś cierpi. Wtedy jest fatalnie.
Przemianę podejścia do czasu obserwuję także u innych rodziców mających chore dzieci. Istnieją tylko dwie możliwości: albo się człowiek zupełnie wypala i odsuwa od życia, albo zdobywa się na nadzieję. Trzeba sobie mocno powiedzieć, czy się wybiera życie, czy śmierć.
Nadzieja zależy ostatecznie od naszej woli?
Każda taka decyzja ma swoje konsekwencje. Jeżeli mówimy „tak” dla życia, zmienia się perspektywa i jest się czego trzymać w trudnych momentach.
O swoim dawnym życiu pisze Pani: „Dni upływały tak samo: wczoraj, dziś, jutro. Aż wreszcie się obudziłam”. To znaczy, że większość naszego życia to sen?
Myślę, że to powszechne doświadczenie. Przeżywamy czasem jakby „stop-klatki”: gdzieś gnamy, ścigamy się w wyścigu szczurów, pędzimy za karierą, znaczeniem, pieniędzmi, czyli za rzeczami, które wydają się nam ważne, i nagle wszystko się zatrzymuje, np. łamiemy nogę w paskudny sposób.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.