Najnowsza kampania jest kontrowersyjna, a dla wielu szokująca. W poprzedniej nawiązywano do Radia Maryja, teraz religię powiązano z seksualnością. Tygodnik Powszechny, 30 marca 2008
Odpowiedzi na te pytania padają bardzo różne: od skrajnie „pacyfistycznych” po wzywające do krucjaty. Boespflug cytuje redaktora naczelnego tygodnika „Réforme”, według którego „wierzący, którzy kochają Chrystusa, nie powinni złościć się na tych, którzy go znieważają. Jesteśmy zaproszeni, by być jego świadkami, a nie obrońcami”. Przy takim rozumieniu ból wynikający z uderzenia w to, co święte – zgodnie z ewangeliczną zasadą nastawionego policzka – powinien wyrazić się jedynie w milczeniu. U podstaw takiego myślenia jest przekonanie, że chrześcijanie nie są właścicielami ikonicznego wyobrażenia Boga, a w konsekwencji także religijnej symboliki.
Czy ta postawa jest rzeczywiście do przyjęcia? Czy nie lepiej popaść w drugą skrajność i oprotestowywać wszystko? A może należałoby zniuansować reakcje i spróbować rozróżniać płaszczyzny naruszenia sacrum? I tak, czym innym byłaby reklama, czym innym karykatura, która z zamierzenia może być dowcipem, ale może służyć także zadaniu ciosu i obrażeniu. To tutaj najczęściej współczesne obrazy popkulturowe ocierają się o bluźnierstwo.
Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo obrony formy, a nie treści. Boespflug przestrzega, byśmy zamiast tajemnicy Krzyża czy Eucharystii, nie stali się obrońcami malarskich kompozycji, jak to się dzieje w przypadku stylizacji na „Ostatnią Wieczerzę” Leonarda czy coraz częstszych nawiązań do „Stworzenia” z Kaplicy Sykstyńskiej. „Wygląda na to, że bez głębszej analizy przyznaliśmy prawo symbolizowania wiary chrześcijańskiej obrazom (...), a raczej schematom kompozycyjnym” – pisze Boespflug. Czy jednak można łatwo odróżnić istotę tajemnicy wiary od sposobu jej wyrażenia? Czy stylizacja na święty obrazek jest już kpieniem z idei świętości? Oburzać się na każdą aureolę w reklamie i na każde złożone ręce?
W tej walce-grze na reklamy oczekiwałoby się jednak pewnej elementarnej uczciwości także ze strony reklamodawców i ich twórców. Przy okazji zamieszania z kampanią „moherową” Grzegorz Koterwa, rzecznik spółki Artman, powiedział: „Nie wskazujemy konkretnych osób i źle by to świadczyło o naszej demokracji, gdyby z powodu żartu ktoś zamierzał się na nas obrażać lub pozwać do sądu”. Ta wypowiedź świadczyła o naiwności lub o braku elementarnej znajomości reguł społecznych. Prawo do wypowiedzi nie znosi prawa do obrażenia się. „Nie należy udawać zdziwienia, gdy poddani jakiegoś władcy, członkowie narodu czy wyznawcy jakiejś religii czują się pogardzani i znieważani, gdy znieważa się i pogardza obrazami, które w widoczny sposób są nośnikiem ich poczucia tożsamości” – pisze Boespflug. I ma rację. Trudno zaakceptować tłumaczenia pomysłodawców, że „nie chcieli”, kiedy wszyscy wiemy, że „chcieli”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.