Naprotechnologia: skuteczna i tania alternatywa dla in vitro? Pseudonaukowa metoda dla katolików, którzy boją się sztucznej prokreacji? A może wyzwanie dla współczesnej medycyny, by była bardziej ludzka? Tygodnik Powszechny, 28 września 2008
Z dowodzeniem swoich racji doktor Hilgers rzeczywiście ma problem. Tak uważa prof. Marian Gabryś z wrocławskiej Akademii Medycznej, uczestnik wspomnianej konferencji. – Są metody statystyczne, które pozwalają na weryfikację badań medycznych. A doktor Hilgers używa argumentu: „coś jest tak jak jest, bo ja tak twierdzę” – mówi. Według niego przyczyna jest banalna: naprotechnologia nie ma bogatych sponsorów, więc możliwości badań na dużej ilości niepłodnych par są ograniczone. Tymczasem in vitro znajduje się w rękach bogatych ludzi – i pary, jego zdaniem, zbyt często dają się namówić na tę drogę na skróty.
Zgadza się z tym prof. Radwan: – Ale to, co dr Hilgers nazywa naprotechnologią, my robimy od dawna! – podkreśla. – Obserwujemy cykl, edukujemy, badamy, dopiero później niektóre pary, bardzo nieliczne, kwalifikujemy do wspomaganej prokreacji.
Nicole Parker, jedna z trzech londyńskich instruktorów NaPro, kiwa głową. – Tak myślą, ale tak nie jest – odpowiada. – Najczęściej nie uczą kobiet zobiektywizowanej obserwacji śluzu, określania stopnia jego „płodności”. Brakuje im więc wskaźników do badania hormonów w odpowiednim momencie cyklu, do leczenia takich nieprawidłowości jak mała ilość śluzu, „suche” cykle – twierdzi Parker.
Nie zgadza się z oskarżeniem o katolicyzację medycyny. Przez jej gabinet w ciągu ośmiu lat przewinęło się kilkaset par. Nicole szacuje, że mniej niż połowa z nich to osoby wyznające jakąkolwiek religię. – Niektóre pary to „zieloni”. Jedzą ekologicznie, używają naturalnych kosmetyków. I orientują się, że pigułką tłumią naturalną płodność – opowiada.
Mimo wszystko prof. Marian Gabryś uważa, że NaPro to cenna alternatywa dla niepłodnych małżeństw. – To okazja, by się przekonały, że dziecko nie musi być już, zaraz. Sama zmiana może podziałać zbawiennie. Pocznie się dziecko, albo pojawi się gotowość na adopcję – mówi.
Kenneth ma dziś dziesięć lat. Jest pierworodnym dzieckiem pierwszych pacjentów doktora Boyle’a, jednym z ośmiuset, które urodziły się dzięki leczeniu w Galway. Kiedy się urodził, gazety szeroko się rozpisywały o nowej metodzie i do Boyle’ a zgłaszały się setki potencjalnych pacjentów. Potem w prasie fala zainteresowania naprotechnologią szybko opadła. Ale doktor Boyle nie popada w pesymizm. – Świadomość dużej szkodliwości palenia papierosów też długo docierała do społeczeństwa. Potrzeba czasu i edukacji – stwierdza.
Uważa też, że Polska jest bardzo podatnym gruntem dla naprotechnologii. Maria Środoń: – W Polsce nie ma aż tak zaciętego zamknięcia na naturalne metody planowania rodziny.
I dodaje: – Nawet jeśli nie zostanie w całości zaakceptowana, to wymusza refleksję nad powszechną praktyką medyczną. Naprotechnologia to słowo-klucz, które otwiera drzwi do dyskusji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.