Podział na lepszych i gorszych widać już w piaskownicy. Tygodnik Powszechny, 31 maja 2009
Franio liże kredkę
Dwa lata temu w prasie pojawiają się pierwsze alarmistyczne sygnały: niemal każde publiczne przedszkole w Polsce prowadzi dodatkowe płatne zajęcia; najpopularniejsze to angielski i rytmika. Co to oznacza w praktyce? Gdy jeden Franio pląsa sobie w najlepsze, drugi siedzi bezczynnie w sali obok. Gdy ten pierwszy powtarza gładko „I’m the best”, drugi nudzi się na korytarzu. Kiedy pyta, dlaczego nie może pójść na angielski z innymi, słyszy: „Bo mamusia nie zapłaciła”.
W niektórych miejscowościach, tam, gdzie mamusia nie zapłaciła, stosuje się też podział żywieniowy. Lepszy Franio pałaszuje befsztyk z polędwicy, gorszy obchodzi się kanapką lub zupą. W przestrzeni publicznej demokratycznego kraju pojawia się szokujące określenie: segregacja przedszkolaków.
Włodzimierz Paszyński, pedagog, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialny za edukację, apeluje wtedy do dyrektorów stołecznych przedszkoli, żeby stosowali rozwiązania sprawdzone jeszcze w międzywojniu: niech płatne zajęcia odbywają się jako pierwsze lub ostatnie, a tam, gdzie nie da się tego zorganizować, niech problem zostanie jasno przedstawiony radzie rodziców – bo jest przekonany, że większość okaże gest solidarności z biednymi (np. złoży się na lepsze posiłki). Wielu dyrektorów rozpaczliwie szuka wyjścia na własną rękę: nawiązuje kontakt z fundacjami, które sponsorują płatne zajęcia. W Kielcach ich finansowanie bierze na siebie samorząd.
Wiceprezydent Paszyński przyznaje: nie ma sposobu, żeby złe praktyki wyeliminować (to jasne, że nie zakaże się dodatkowych zajęć) – co najwyżej, jak w Warszawie, można je ograniczyć. Zwraca jednak uwagę, że sytuacja małych dzieci w dużych miastach jest i tak o niebo lepsza niż na prowincji, gdzie przedszkoli brakuje i dzieci wychowuje ulica.
Choć nawet w stolicy zdarzają się szokujące sytuacje. Dr Barbara Murawska, pedagog z UW, która prowadzi zajęcia na studiach podyplomowych, opowiada o nauczycielce wychowania początkowego w jednej z podstawówek, niemal w centrum miasta: – Rozdała dzieciom kredki świecowe. A jeden chłopczyk pyta: „co to jest?”. I zaczyna je lizać. On nigdy nie widział świecowej kredki.
Franio się wstydzi
Wypada więc wkomponować losy Frania w jeszcze jeden scenariusz. Nazwijmy go „daleko od szosy”. Rodzi się w Koziej Wólce albo Kocich Łapach w gminie Pech Chciał. Rano wsiada do gimbusa, który dowozi go do pięknej, niedawno pobudowanej szkoły w stolicy gminy. Ta szkoła, oczko w głowie wójta, salę gimnastyczną ma i komputery, kolorowe ściany i podłogę na błysk. Niech nas te pozory nie zmylą.
Prof. Marta Zahorska, która badała problem nierówności w szkołach wiejskich, nie ma wątpliwości: w tych dużych (małe, gdzie zjawisko nie istnieje, likwiduje się z przyczyn ekonomicznych) występuje segregacja dzieci ze względu na miejsce zamieszkania: – Wieś wsi nierówna. Tworzy się klasy miejscowych i dowożonych. Ci miejscowi to dzieci lokalnej elity: matka sklepowa czy urzędniczka gminna, ojciec policjant czy strażak. Ci dowożeni to „buraki”, „wsioki”. Ich rodzic to tylko rolnik.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.