Jednemu księdzu udało się to, czego nie potrafiła państwowa opieka: uratować rodzinę przed rozbiciem. Tygodnik Powszechny, 28 czerwca 2009
Na ślubie Dorota Szukiel płakała. Nawet zdjęcia z niego nie mają: stypa, nie ślub. Była sobota, 29 maja. Dzień wcześniej Artur Szukiel wyjął ze skrzynki pocztowej sądowe pismo. Postanowili: po ślubie uciekną za granicę. Dorota spakowała tobołki. „Artur – spytała – a może to wszystko sen?”.
Nie odpowiedział, bo sam nie był pewien. Szczupły, wysoki, odpala papierosa za papierosem, mówi szybko, jakby słowa miały umknąć: – Gdy człowiek nie czuje, że żyje jak człowiek, to wydaje mu się, że śni.
List
Dorota jęczy: „O Jezu, Jezu”. Ma blond włosy, braki w uzębieniu i chory kręgosłup. Jak chwyci ją ból, traci świadomość. – I to są – mówi – chwile ulgi.
Na jawie, która czasem wydaje się snem, sekwencja po sekwencji powraca tamto popołudnie. Jest piątek 15 maja, siedemnasta trzydzieści – zapamiętała, bo Marcin, najstarszy, dopiero co miał Pierwszą Komunię i chodził na szóstą na Biały Tydzień. Zawołała go przez okno.
Osiemnasta. Artur przyprowadza dwoje młodszych z przedszkola. Jest ładna pogoda, idą do piaskownicy, Dorota do sklepu po ziemniaki z najmłodszą Nikolką, trzyipółletnią. W tym sklepiku, ciasnym, wąskim, kolejka, w powietrzu unosi się alkoholowy odór. O osiedlu powiada się w Białymstoku: „paskudne” – brudne blokowisko z wielkiej płyty, zmaltretowane przez graffiti. Dniami snują się pijani mężczyźni, nocami mary: nieraz śpiących budzą krzyki, ktoś kogoś pobił, gdzieś pękła szyba, coś w kimś pękło. Mija właśnie pół roku, jak Szukielowie tu się sprowadzili; była okazja wynająć mieszkanie, to wynajęli.
Osiemnasta dwadzieścia. Od sklepowego odoru Nikolce robi się niedobrze, marudzi, że chce do piaskownicy. – Tam świeże powietrze – myśli Dorota. – Niech idzie.
Osiemnasta czterdzieści. Wychodzi z zakupami, woła Nikolkę. A ona, że chce lody; bierze dwa złote, znika w sklepie. Dorota idzie z siatkami do domu, po chwili wraca. Ale w sklepie dziecka nie ma, w piaskownicy też. Potem ludzie będą opowiadać: „Szukielowa biegała między blokami jak szalona. Szukajcie, krzyczała, szukajcie!”.
Poszukiwania z udziałem policji trwają całą noc. Nikolka zostaje znaleziona następnego dnia. O tym, kto ją uprowadził, wiadomo z relacji sąsiadki N., która tuż po osiemnastej widzi z okna, jak pijany mężczyzna trzyma za rękę małe dziecko, całuje je. Ale N. zgłasza to policji dopiero nazajutrz, gdy komunikaty o zaginionej powtarzają media.
O tym, dlaczego poszła z nieznajomym, wiadomo od samej Nikolki: powiedział, że ma w domu ciasteczka. – Fakt – przyznaje Dorota – u nas w domu ciastek brakowało. Artur bez pracy. Żyło się z zasiłków.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.