Przeczytałem kiedyś w instrukcji NKWD, opatrzonej nadzwyczajnymi klauzulami tajności, że funkcjonariusz musi wyczuć moment, w którym potencjalny agent potrzebuje w sumieniu już tylko alibi dla samego siebie, by zdradzić. Należy mu wówczas powiedzieć, że to, co robi jest rodzajem jakiejś misji, posługi, ważnej działalności społecznej. Znak, 2/2007
Pojawia się też – używając języka przenośni – pogląd, iż „o kolejach winni pisać tylko kolejarze”, a innym nic do tego. Oczekuje się, że gdy dojdzie do katastrofy kolejowej, to należy obowiązkowo napisać, że tego dnia tysiące pociągów odbyło bezawaryjnie i punktualnie swoje kursy, że w ciągu ostatnich lat nie było żadnego wypadku i że koleje od dziesiątków lat dobrze służą cywilizacji. Mówią nam to ludzie, którzy nigdy w życiu nie widzieli pociągu! Próbę opisania samej katastrofy – a to ona właśnie, a nie rodzaj torów, jest przedmiotem szerokiego zainteresowania opinii publicznej – jeśli jest sprzeczna z wizją środowiska, określa się a priori jako „dziką” i „niecywilizowaną”.
Również postulat konfrontacji dokumentacji ubeckiej z innymi źródłami jest oczywisty, tyle że nie zawsze mamy z czym naszą wiedzę skonfrontować. Pozostaje z konieczności analiza oparta na jednym źródle i wcale nie oznacza to, iż nie będziemy w stanie poznać prawdy. Z tych źródeł można wyłowić wiele faktów i pośrednio zweryfikować ich fałsz bądź prawdziwość. Podobnie danie szansy obrony „podejrzanemu”, również oczywiste, bywa w praktyce niewykonalne, bo on nie zawsze chce z tej oferty skorzystać, zwłaszcza że odmowa lub zaprzeczenie skuteczniej mogą zablokować rozwój wydarzeń niż przyznanie się do współpracy.
Jako historycy mamy obowiązek i prawo do obrony, w imię wolności nauki, dobrego imienia naszej profesji. My, zamiast zasady domniemania niewinności, obcej naszemu warsztatowi, „niekompatybilnej” z nim, posługujemy się zasadą bezstronności. Nie wolno nam z góry niczego zakładać i ferować wniosków przed gruntownym zbadaniem istniejącego zasobu archiwalnego w danej jednostkowej sprawie. Musimy naszą konstrukcję zbudować z oczywistych faktów, które łączą się w logiczny łańcuch przyczynowo-skutkowy (nie tylko w naszych głowach).
Tłem tych rozważań musi być wiedza o całej machinie aparatu bezpieczeństwa: jej konstrukcji regulowanej aktami „normatywnymi” i immanentną mentalnością struktury, jej celach, metodach, zwyczajach, języku, realiach epoki. Ostateczny rezultat badań nie jest wyrokiem sądowym. To rodzaj wiedzy „operacyjnej” – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – na podobieństwo wiedzy profesjonalnego wywiadu. Nasza rola polega na tym, by ustalić, jak było, a nie zgromadzić dowody procesowe. Inne myślenie to niefortunna próba przypisania naszej dyscyplinie możliwości, których ona na ogół nie posiada. To trochę tak jakby oczekiwać od mechaniki kwantowej, że z jej pomocą można opisać… zapach lasu o świcie. Skoro to niemożliwe – mówią krytycy – nie należy poważnie traktować wyników jej badań.