Chwila kryzysu, chwila przełomu, nowego wyzwania i nowego zadania może być chwilą przejścia do lepszej połowy życia. Dlatego wtedy szczególnie warto starannie pracować nad relacją po to, by kryzys i przełom w więzi stawał się nie końcem, ale początkiem czegoś naprawdę fascynującego. List, 12/2007
Dziecko przechodzi kolejne fazy rozwoju, z każdą z nich wiążą się różne rodzicielskie zadania. Pojawiają się nowe problemy do rozwiązania: żłobek - kto odwozi? kto przywozi?; przedszkole - które i kto przyprowadza? kto odprowadza? Dziecko mówiło dotąd „tak", teraz mówi „nie", lubiło to, teraz lubi tamto. Nastolatek pyskuje, wagaruje lub ucieka z domu, ale jednocześnie bezwzględnie potrzebuje opieki rodziców, choć nie mówi tego wprost. Małżonkowie muszą sobie z tym poradzić - to też jakiś etap rozwoju ich związku. Kolejne dzieci to oczywiście kolejne problemy, ale te nakładają się na cykl problemów dziecka starszego. Pojawiające się co chwilę nowe wyzwania, wymuszające określone zachowania, oraz ogromne zmęczenie i niedosypianie, wystawiają małżeńską relację na poważną próbę. Małżonkowie uświadamiają sobie, jak bardzo przez cały ten czas potrzebowali pomocy tej drugiej osoby. Nie mówili jednak o tym wprost, bo wstyd im było prosić o nią zbyt często. W ten sposób oduczyli się prosić siebie wzajemnie o wsparcie.
Następne problemy mogą się pojawić, gdy dzieci wychodzą z domu. Najpierw zaczynają studiować, ale są jeszcze zależne od rodziców. Potem odchodzą, zakładają nowe rodziny. Dla rodziców jest to czas pytań, czy dzieci sobie poradzą, czy dobrze przygotowali je do samodzielności. Często starają się im pomagać i zdarza się, że w ten sposób uzależniają od siebie dorosłe już dzieci. W ten sposób nie pozwalają im funkcjonować w sposób dojrzały. Gdy pojawiają się wnuki, kobieta i mężczyzna wchodzą w następny etap swojego małżeństwa, w nowe role i w nowe relacje.
Największy problem pojawia się jednak wtedy, gdy ani dzieci, ani wnuki nie potrzebują już ich opieki. Pozostaje jedynie współmałżonek. Przez ostatnie czterdzieści lat nie było czasu, aby porozmawiać z nim „o nas", rozmawiało się przede wszystkim o dzieciach, pracy lub znajomych w potrzebie. Problemy dotyczące innych, które rozwiązywali cierpliwie przez lata, nie musiały przygotować ich wystarczająco na te, które teraz stoją przed nimi. Pięćdziesiąt lat temu - w białej sukni i ślubnym garniturze - myśleli z radością i nadzieją, że nareszcie są razem, tylko dla siebie. Teraz myślą z paniką o tym, co będzie, gdy już nie będą mieli nic więcej, tylko siebie. W gruncie rzeczy jednak problem ten pojawiał się na każdym etapie ich życia, gdy nie znajdowali czasu, by się ze sobą spotykać, by pielęgnować swój związek. Oczywiście we wszystkim potrzebny jest umiar i trzymanie się rzeczywistości. Ten czas poświęcany budowaniu rodziny i towarzyszeniu dzieciom może być i Boży, i twórczy, i owocny. Dzisiaj zdarzają się sytuacje całkiem odwrotne. Całością relacji rządzi rzekonanie, że więzi nie mogą odbierać tego, co było dotąd szczęściem. Jeśli ktoś o związek małżeński dba w taki sposób, że na każdy weekend zatrudnia nianię dla dziecka, a sam wyjeżdża z żoną w Alpy, bo tak robili przed urodzeniem się dziecka, to taka strategia już nie będzie służyć małżeństwu. Istotą życia małżeńskiego byłaby wtedy „weekendowa wolność", przerywana pracą w pozostałe pięć dni tygodnia, które zamiast życiem rodzinnym, stają się domową częścią pracy zawodowej: pracą opiekunów dzieci. Nie byłaby to dbałość o relację małżeńską w kontekście swojego życia, ale tworzenie sobie sztucznego świata z okresu narzeczeństwa.
Można sobie też zadać przewrotne pytanie, czy w takim razie dla dobra małżeństwa lepiej nie mieć dzieci. Istnieje dzisiaj moda na takie związki nazywane - Double Income No Kids (ang. dwa dochody, brak dzieci). Bywa też, że pracujący małżonkowie czasem nawet nie mieszkają ze sobą, spotykają się w weekend, żyją wtedy pełnym życiem małżeńskim, a potem wracają „do siebie". Takie małżeńskie życie raczej skończy się źle: piciem do nieprzytomności, wejściem w narkotyki czy użytkowym seksem, bo takie weekendowe małżeństwo nie wypełni pustki serca. Te ucieczki były by po to, by jakoś się „zresetować"...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.