Zmienił się model szkoły: wiedzy dostarczają korepetycje, a szkoła tylko certyfikuje. Czy wracamy do modelu oświaty z dawnych wieków, kiedy edukacją dzieci zajmowały się guwernantki? Idziemy, 22 kwietnia 2007
Żeby nie wiadomo jak ministerstwo się prężyło, nakłady na oświatę nie rosną. Jednocześnie uczelnie walczą o „czystość” egzaminów wstępnych – selekcja jest ostra, zwyciężą najlepsi. Niestety, by być najlepszym, nie wystarcza już tylko chodzić do szkoły, bo ta – jak zgodnie twierdzą i uczniowie, i rodzice, a co najważniejsze: sami nauczyciele – nie przekazuje wiedzy na poziomie wymaganym przez szkoły wyższe. Nagminnym wyjściem stały się korepetycje.
Biedni, bo nieedukowani – nieedukowani, bo biedni
Z badań Open Society Institute przeprowadzonych na studentach I roku trzy lata temu wynika, że połowa polskich maturzystów korzystała z prywatnych lekcji. Z porównania tych badań z identycznymi przeprowadzonymi w dziewięciu krajach Europy Wschodniej wynika, że im trudniejsza sytuacja w kraju, tym większa skala korepetycji. Nietrudno się domyślić, że w ich wyniku sytuacja ta wcale się nie polepszy.
– Korepetycje mają swoje plusy i minusy – mówi prof. Elżbieta Putkiewicz z Instytutu Spraw Publicznych i pedagog na UW. – Z jednej strony pozwalają na poszerzanie umiejętności uczniów, z drugiej jednak przyczyniają się do pogłębiania nierówności w dostępie do edukacji, pełnią więc funkcję segregacyjną. Rocznie dwie godziny korepetycji w tygodniu kosztują rodziców blisko 3 tys. zł. Spośród rodzin dobrze sytuowanych funduje je dzieciom aż 2/3 z nich, ale wśród rodzin ubogich prywatne lekcje pobiera już tylko 1/3 dzieci. Sprawa kolejna – ciągnie prof. Putkiewicz – ponieważ korepetycje są przez szkoły wymuszane, są także formą korupcji. Wreszcie kwestia ostatnia, ale nie mniej ważna: ponieważ korepetytorzy nie płacą podatków, zjawisko to powoduje także rozszerzanie szarej strefy gospodarki. W którą stronę idzie państwo, którego system edukacyjny jest tak nieudolny?
Prywatne lekcje korupcji
Niestety, wciąż są korepetycje, których udzielają ci sami nauczyciele, którzy uczą dziecko w szkole. Do korzystania z nich przyznało się 26% polskich gimnazjalistów! – Na lekcjach prywatnych pani od chemii wręcz dostaje skrzydeł. Nie rozumiem, czemu tak jasno i porywająco nie potrafi tłumaczyć w szkole? – pyta retorycznie 17-letnia Magda. – Polskie prawo tego nie zabrania – tłumaczy prof. Putkiewicz – ale, tak jak lekarzy, nauczycieli powinien obowiązywać kodeks honorowy, zgodnie z którym nie mogliby uczuć uczniów ani swoich, ani podesłanych przez koleżankę. Ani pomagać w ściąganiu. To, co się dzieje, nie tylko przynosi wstyd nauczycielowi, ale także uczy dzieci korupcji – podsumowuje. – W podstawówce miałem wychowawczynię polonistkę, która po lekcjach uczyła nas angielskiego – wspomina Tomek, dziś licealista. – Wiadomo było, że kto chodził do niej prywatnie, miał lepsze stopnie nie tylko z polskiego czy z zachowania, ale i z innych przedmiotów, co wychowawczyni potrafiła wywalczyć u innych nauczycieli.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
»
|
»»