Całą tę sytuację poznajemy poprzez Joannę, jesteśmy niejako w jej skórze poddawani trudnej próbie zaufania człowiekowi, któremu bezgranicznie ufała, a teraz rozdzierana jest wątpliwościami – i tymi wobec kogoś najbliższego, i tymi, czy nie krzywdzi nimi kochanej osoby. Więź, 9/2008
Masz rację, Andrzeju, że w pierwszej odsłonie prawda, która spada na Joannę, Jana i ich bliskich, działa niszcząco. Argumentujesz dalej, że prawda nie wyzwala. Czy wynikałoby z tego, że kłamstwo służy szczęściu Joanny i Jana? Czy to możliwe? Jak to możliwe? Jan jest częścią nie tylko życia i świata Joanny, ale jest częścią jej samej – od czterdziestu lat są małżeństwem, które łączy głęboka więź. Joanna straciła smak, często powtarza czynność dezynfekowana rąk i tych miejsc, których dotykał Jan. Myślisz, Andrzeju, że wynika to jedynie z obrzydzenia? A może z poczucia, że jest częścią tego zabrudzonego świata, zbudowanego na fundamencie kłamstwa?
Ksiądz
Kasiu, nikt nikomu nie może odebrać prawa do poszukiwania prawdy. Powstaje jednak pytanie, czy ta prawda – jeśli uznamy, że w ogóle możemy poznać prawdę o drugim człowieku – zawsze musi być ujawniana. Innymi słowy, jeśli w czasie spowiedzi dowiaduję się, że żona od dłuższego czasu zdradzała męża lub odwrotnie, a teraz chce z tym zerwać, bo czuje pogardę do siebie, to czy mogę jej bądź jemu poradzić, żeby ujawnili wszystko osobie zdradzanej, no bo jeśli kocha – to wybaczy? Myślę, że każdy przypadek jest inny. Grzech poprzez pokutę można naprawić anonimowo – nawet grzech różnie rozumianej zdrady – niekoniecznie wynosząc go poza konfesjonał. To jest wielka odpowiedzialność księdza, jego umiejętności rozeznania. Zapewne wielu potrafi wybaczyć najstraszniejsze karty z życiorysu kochanej osoby. Ale często działa to na zasadzie gromu z jasnego nieba i kończy się tragedią. Taki jest przypadek Joanny. Ona chce Jana nadal kochać, a jednocześnie nie potrafi. Brak węchu, niemożność zbliżenia fizycznego, wstręt do siebie, do męża, do świata, do przyjaciół, z którymi lubiła spędzać czas, a teraz ją już tylko drażnią.
Rosa – pokazując obłędną obsesję Joanny – nie oszczędza nikogo. Zakłamanie ludzkie wyłazi zewsząd. Stary profesor (Jerzy Nowak), od którego Joanna chce dowiedzieć się czegoś o przeszłości męża, okazuje się wulgarnym samcem, usprawiedliwionym tylko wyraźną demencją. Jego wnuczka, drwiąca z dramatu Joanny, to kwintesencja faryzeizmu. Ubek grany, doskonale zresztą, przez Ryszarda Filipskiego cynicznym, pozbawionym zasad łajdakiem, nie mającym żadnych wyrzutów sumienia. Takie były czasy, a on akurat był w SB, ktoś musiał być! A swoją drogą, to świetny pomysł reżysera, że tego właśnie aktora obsadził w takiej roli. Aktora znanego z poplątanej przeszłości, m.in. z powiązań ze Zjednoczeniem Patriotycznym „Grunwald”, które w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku było ekspozyturą betonu komunistyczno-nacjonalistycznego.
Człowiek podły o mentalności donosiciela znajdzie się także wśród najbliższych przyjaciół Joanny i Jana. Przecież ktoś musiał tę nieszczęsną kasetę podrzucić jako „prezent”. Dlaczego chciał zniszczyć życie przyjaciół? Jakie kompleksy i zawody życiowe doprowadziły tę osobę do takiej nikczemności? Domyślamy się, kto to był. Ta podrzucona kaseta bardzo mnie frapuje. Bo ten czyn wydaje mi się wyjątkowo odrażający moralnie. Rosa jakby chciał nam powiedzieć, tak przynajmniej ja to odbieram: – Patrz widzu, zawsze można się ześwinić. Masz szczęście, że dzisiaj nie ma już SB, już cię nie zwerbują, i dlatego możesz swoje draństwo tłumaczyć obłudnie przed samym sobą jako walkę o prawdę. Ale w istocie załatwiasz swoje interesy, jakąś słodką zemstę z powodów osobistych, objawiając w ten sposób ludzką małość, a czasami ideologiczne zacietrzewienie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.