Już pierwsze oszczerstwo omal nie zrujnowało mu życia. Miał piętnaście lat i marzył, by wstąpić do zakonu. Ktoś przysłał anonim, że pobożny ministrant i kandydat na księdza uprawiał miłość z córką zawiadowcy stacji. Proboszcz nie dopuścił go do ołtarza i zagroził, że nie wystawi opinii koniecznej do przyjęcia do nowicjatu. Dopiero po kilku dniach kłamstwo zostało zdemaskowane, oszczerca ujawniony, a ofiara przywrócona do łask. Niewiele brakowało, a nie byłoby najbardziej znanego świętego dwudziestego wieku.
Stygmaty wyobraźni
Ojciec Pio był postacią znaną i popularną. Przez pięćdziesiąt lat, gdy nosił na ciele stygmaty, zdążyli usłyszeć o nim wszyscy w jego ojczyźnie, a wielu także za granicą. Na trwałe wpisał się w historię dwudziestowiecznych Włoch i całego katolicyzmu. Poruszał wyobraźnię mas, był tematem dyskusji, sporów i plotkarskich stron popołudniówek. A jednocześnie z powodu niezwykłych wydarzeń ukrytych w jego sercu i ukrywanych przez kościelne instytucje pozostawał osobą tajemniczą. Trudno wyobrazić sobie lepszy materiał do tworzenia plotek, legend i mitów.
Pierwsze pogłoski pojawiły się już jesienią 1918 roku. O stygmatach mówili wszyscy, ale mało kto je widział. Zaczęto spekulować na temat ich wyglądu, mówiono, że poza ranami na rękach, stopach i piersi zakonnik ma jeszcze ślady Męki Pańskiej na głowie (po koronie cierniowej), i że umrze jak Chrystus, w wieku 33 lat, czyli wkrótce.
W czasie wizytacji apostolskiej w 1921 roku Ojciec Pio zdecydowanie zaprzeczył tym pogłoskom, mówiąc wprost: „Och, na miłość boską! Opowiadają, co chcą”. I dodał, że o wielu rzeczach na swój temat on sam dowiaduje się jako ostatni.
Prowadzący wizytację biskup Raffaello Rossi był jednym z nielicznych przedstawicieli Watykanu – o ile nie jedynym – który próbował bezstronnie zbadać krążące w miasteczku pogłoski na temat cudów zdziałanych przez Ojca Pio. Raport z jego wizytacji liczy sto czterdzieści jeden stron, jest owocem dwudziestu czterech przesłuchań jedenastu świadków, w tym sześciu przesłuchań Ojca Pio. Wizytator pisze w nim: „Z łask wyproszonych przez jego modlitwy, o czym się mówi, wiele w ogóle nie miało miejsca”, a w innym miejscu wzdycha: „Och, gdyby nie zostało powiedziane tak wiele! A tak niewiele zgodnie z prawdą! Wyimaginowane fakty, słowa niesłusznie przypisane Ojcu Pio”.
Jako jeden z wielu przypadków sugestii tłumu opisuje rzekomy cud uzdrowienia niemej dziewczynki przyniesionej do Ojca Pio: „Tłumom wydawało się, że dziecko coś powiedziało. Cud! Powtarzają się sceny jak nad Jordanem. Prałat wchodzi w tłum, woła matkę dziewczynki i wraz z lekarzami i krewnymi zamykają się na poczcie. – Mów maleńka! Mała nie mówi. – Przecież mówiła! – wołają chórem rodzice i krewni. – To wzruszenie nie pozwala jej mówić!”. W podobny sposób ogłoszono uzdrowienie miejscowego kaleki – żądny znaku tłum domagał się od chorego odrzucenia kul i samodzielnego chodzenia, egzaltacja udzieliła się wszystkim, „uzdrowiony” zrobił samodzielnie kilka kroków, wszyscy krzyczeli o dokonanym cudzie. Nieważne, że po chwili trzeba było biedaka podtrzymywać, by się nie przewrócił. Przyjezdni wyjechali pełni wzruszenia i chętnie rozpowiadali o znaku, który dokonał się na ich oczach. A czyż można nie wierzyć naocznym świadkom?
Biskup Rossi stwierdził kilka takich przypadków. Sam Ojciec Pio, pytany o te rzekome uzdrowienia, przyznał, że modlił się za wszystkich, którzy go o to prosili – i nigdy nie interesowało go, co wydarzyło się dalej: „Modliłem się, tak. Efekt znają oni. Ja nie wiem”.
Jednak dla prostych ludzi właśnie cud, a nie dekret o heroiczności cnót był prawdziwym dowodem świętości. Potrzebowali go tak bardzo, że musieli go znaleźć za wszelką cenę. Nic dziwnego, że plotka o kolejnych cudach była tak nośna, że zataczała coraz szersze kręgi. A im bardziej władze kościelne zapewniały, że wydarzenia w San Giovanni Rotondo nie miały charakteru nadprzyrodzonego, tym więcej pojawiało się pogłosek o nowych, nadzwyczajnych zjawiskach.
Dobre imię na ostrzu satyry
Mogłoby się wydawać, że jedynym celem tych plotek było propagowanie – mniej lub bardziej udane – świętości zakonnika. I że w przeciwieństwie do innych plotek, te akurat nikomu nie szkodziły. Trzeba jednak zauważyć, że rozpowszechnianie takich pogłosek było manifestacją rodzącego się kultu, uznanego przez władze kościelne za fałszywy oraz szkodliwy i potępionego jak każdy przejaw fanatyzmu czy religijnej histerii. A zatem rozpowiadanie o cudach odbierane było jako atak na te władze, demonstracja niezależności od nich, świadectwo opowiedzenia się po jednej stronie, a przeciwko drugiej. Z tego powodu Święte Oficjum zakazywało czytania książek o Ojcu Pio, a wielu biskupów zabraniało wiernym ze swych diecezji pielgrzymowania do San Giovanni Rotondo.
Z drugiej strony nagłaśnianie tych wszystkich wątpliwych uzdrowień i cudów wystawiało na szwank dobre imię Ojca Pio i ośmieszało religię – o czym też należy pamiętać, mimo że nie był to na pewno zamierzony efekt plotkarskiej działalności czcicieli świętego. Bezkrytyczne publikacje na temat coraz cudowniejszych wydarzeń w kapucyńskim klasztorze od razu spotykały się z odpowiedzią prasy laickiej i satyrycznej. W latach trzydziestych przedrzeźnianiem sensacyjnych doniesień z San Giovanni Rotondo zajmowało się czasopismo „Italia laica”, które piórem Alberta del Fante opisywało Ojca Pio i jego działalność: „Pachnie różami, świdruje oczami, przywraca wzrok ślepym, włosy łysym, a dziwkom cnotę”. Podobnie szydercze reakcje na zachwianie granicy między kultem Ojca Pio a „piomanią” zdarzają się i dziś, bo tylko tak można zrozumieć na przykład satyryczne teksty Federica Serdellego, publikowane w piśmie „Vernacoliere” (odpowiednik naszych dawnych „Szpilek”), a w 2002 roku zebrane w książce pt. „Ojcopiowe cuda”: „Cud nr 31 (albo 51). Była sobie siostra, co złamała nogę, i to był znowu cud ojcopiowy, bo gdyby nie onże, mogłaby złamać obydwie. Amen”.
Ostrze satyry jest bezlitosne i żywo reaguje na każdą przesadę. Warto o tym pamiętać, gdy wiedzeni szlachetnymi intencjami weźmiemy się za poprawianie prawdy, zwykle tak nieatrakcyjnej, szarej i mało porywającej… Plotka, zwłaszcza ta zaangażowana w świętą sprawę, ma nogi nie tylko krótkie, ale i wyjątkowo brzydkie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.