Nastolatkom trudno jest dzisiaj znaleźć powód, by chodzić do kościoła. Po pierwsze, większość z nich nie zadaje sobie pytań o to, czy istnieje coś poza doczesnością. Te sprawy stają się ważne dopiero wtedy, gdy ktoś uświadomi sobie własną śmiertelność, a to - zdaniem psychologów - przychodzi najczęściej po trzydziestce. Po drugie, młodzi lubią wszystko to, na co Kościół radzi uważać. Interesuje ich seks, używki, popularność, sukces, pieniądze, niezależność... Po trzecie wreszcie, świat, w którym żyją, kieruje się wartościami zupełnie nieprzystającymi do tych, które proponuje religia. Z tego punktu widzenia polski nastolatek ma właściwie tylko jeden powód, by nazwać siebie katolikiem: to, że jest Polakiem
wszystko jest marką
Najsilniejszym ciosem zadanym religijności młodych Polaków jest jednak powszechne przekonanie, że jeśli zadbasz o swoje wykształcenie i stan posiadania, osiągniesz prestiż, powodzenie, komfort życia i szczęście. Jeśli zapytać dzisiejszego nastolatka, na co - oprócz urody - zwraca uwagę, patrząc na dziewczynę, odpowiedź jest krótka: „Na to, w co jest ubra- na", czyli czy nosi ubrania dobrej marki. Młodzi podświadomie oceniają, czy coś jest wartościowe, czy nie, opierając się na tym, czy jest to powiązane z atrakcyjną dla nich marką. Żyjemy w świecie, w którym wszystko jest marką. Marką ekologia, chrześcijaństwo, Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Kościół też jest dla nich marką.
bez religi sobie nie poradzą
Co jest największym problemem nastolatka? To, że nie ma jeszcze dobrze określonej, stabilnej tożsamości. Nie wie, kim jest, co ma w życiu robić, co go rzeczywiście pociąga i interesuje. Poza tym dostrzega, że otoczenie go nie szanuje. Najistotniejsze jest więc dla niego to, by dowiedzieć się, kim jest. Dlatego dla nastolatków bardzo ważne są przejawy podziwu: „fajnie wyglądasz", „ładnie to zrobiłeś", „świetnie grasz w piłkę", „dobrze biegasz". Łakną tego rodzaju informacji i z nich budują swoją tożsamość. To ich najbardziej absorbuje i temu podporządkowane są ich wybory i działania. Moim zdaniem nie ma potrzeby religii samej w sobie. Zatem nauka religii jest w jego przypadku czymś na kształt inwestycji na przyszłość - podobnie jak wtedy, gdy nakłaniamy dzieci do nauki języków obcych. One nie rozumieją, po co im to potrzebne, ale my wiemy, że bez tego sobie w życiu nie poradzą.
Jeśli więc młody człowiek angażuje się religijnie, to najczęściej dlatego, że religia pomaga mu zrealizować jakąś potrzebę, np. wspólnoty, wsparcia, tożsamości. Dlaczego w komunizmie młodzi byli religijni? Bo czuli się represjonowani, czuli, że wokół jest niesprawiedliwie, smutno i źle. Gdy miałem szesnaście lat, Kościół był dla mnie miejscem estetycznie i towarzysko pociągającym. Wokół było biednie, szaro, a tam była piękna muzyka - dominikanin o otwartym umyśle, który uczył religii, puszczał nam „Soę księżycową" Beethovena, chodził z nami na długie spacery, a w czasie rozmów nie było tematów tabu. Spotykałem tam też wielu innych ludzi, którzy mnie fascynowali. Byli inteligentni, a jednocześnie rozumieli, że jest nam ciężko, że partia kłamie, że żyjemy w jakimś rozdwojeniu. W mojej mikrogrupie rówieśniczej religia odpowiadała na moje ważne potrzeby niereligij-ne. Wyrywała mnie z pewnego świata.
System kapitalistyczny jest oczywiście także represyjny, chociaż inaczej niż komunizm - bo nie widać tego od razu, jego opresywność jest bardziej ukryta. Kościół dawał rozwiązania na represje komunizmu, na kapitalizm nie ma jednak odpowiedzi. Nie daje młodemu człowiekowi żadnej ochrony przed tym, że jest źle ubrany albo za gruby, że nie akceptują go rówieśnicy albo czuje się nieudacznikiem. Kościół może powtarzać: „To nie jest ważne, czy jesteś popularny wśród rówieśników, czy podobasz się kobietom, czy odnosisz sukcesy", ale każdy nastolatek odpowie: „Jak to nie jest ważne? To jest najważniejsze na świecie!". Kościół gra dzisiaj na boisku kapitalizmu i musi pogodzić się z tym, że to, co ma do zaoferowania ludziom, będzie coraz częściej oceniane w kategoriach skuteczności i opłacalności. W tym kontekście wartości religijne nie natrafiają na żaden odzew. Aby uwierzyć, młody człowiek musi zobaczyć w religii coś takiego, co go zafascynuje na tyle, że będzie w stanie zaryzykować utratę wartości obowiązujących aktualnie.
tajemnica religii
Prawdą jest, że potrzeba geniusza, aby doświadczenie religijne przekazać w atrakcyjnej dla nastolatka formie. Jest oczywiście Ledni-ca, „ewangelizacja" muzyką rockową, ale to są przykłady myślenia krótkoterminowego, wykorzystującego to, jak działa „ten świat". Religia działa inaczej. Jednym z najpiękniejszych filmów religijnych, jakie znam, jest dzieło rosyjskiego reżysera Andrieja Tarkowskiego „Andriej Rublow". Właśnie dzięki niemu można zrozumieć, czym jest doświadczenie religijne. Każdy katecheta powinien studiować ten film wiele razy. Opowiada on o najsłynniejszym malarzu ikon średniowiecznej Rosji, który obserwując zło, rozpacz i nędzę tego świata, odrzuca doczesność i swoje powołanie - bo według niego taki „diabelski" świat nie zasługuje na prawdziwą sztukę, piękno, świętość. Przełom w jego życiu dokonuje się pod wpływem pewnego wydarzenia. W wiosce, w której mieszka, konieczne jest odlanie dzwonu. Jednak główny ludwisarz, który znał tajemnicę dzwonów, umarł. Pojawia się „znikąd" umorusany, dwunastoletni chłopak, który twierdzi, że jest synem ludwisarza i zna „tajemnicę dzwonu", bo ojciec, rzekomo, przed śmiercią podzielił się z nim swoją wiedzą. Ludzie nie mają wyboru - na dzwon oczekują ksiażęta, arystokracja, goście z zagranicy- i powierzają chłopakowi nadzór nad całą konstrukcją. Następuje długa sekwencja obrazów pokazujących poszczególne etapy powstawania dzwonu. Temu wszystkiemu przygląda się cały czas Andriej Rublow. Gdy praca zostaje ukończona, wbrew sceptycyzmowi wszystkich, okazuje się, że dzwon ma wspaniały, głęboki dźwięk, „nie z tego świata". Rublow siedzi przy ognisku i słucha jego bicia, przybiega wtedy ów chłopak, rzuca się na ziemię i płacząc wykrzykuje: „Nie znałem tajemnicy dzwonu, ten drań umarł i mi jej nie przekazał".
O tym właśnie mówi religia, tu tkwi tajemnica jej przesłania: że ktoś niegodny, z samego dołu, największy nieudacznik, jest w stanie dokonać czegoś niewyobrażalnego. Tajemnicą jest tu wiara w niemożliwe i nieziszczalne, która w filmie Tarkowskiego pokazana jest zgodnie ze słynną maksymą Tertulina: credo quia absurdum est. Ktoś, kto umiałby pokazać religię w ten sposób, nie miałby problemu z przyciągnięciem nastolatków do kościoła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.