Ta wspólnota i solidarność miały trwać. Wkrótce jednak pękły. Podziały, podejrzenia i oskarżenia pojawiły się szybciej niż można było przypuszczać – jeszcze przed pogrzebami ofiar katastrofy. A rozkręcająca się kampania prezydencka pogłębia niepokoje.
Owszem, polskość potrzebuje krytyki. Owszem, wolno nawet nie lubić własnego narodu. Dlaczego jednak obrażać rodaków, sprowadzając ich reakcję do odruchu stadnego? Czy naprawdę tak trudno intelektualistom pamiętać o emocjach, jakie wywoływały w wielu krajach świata tragedie World Trade Center albo śmierć księżnej Diany czy nawet wielkich idoli kultury masowej, jak Michael Jackson lub Freddie Mercury? Naprawdę tylko Polacy są tak zacofani, by gromadnie przeżywać żałobę po tragicznej stracie prezydenta i znacznej części elit politycznych? Żaden inny naród by się tak nie zachował?
Pouczający jest pod tym względem przypadek publikacji o polskiej tragedii w najbardziej wpływowej gazecie świata – „New York Timesie”. Pierwsze redakcyjne komentarze „NYT” były pełne współczucia i uznania wobec Polaków. Dopiero gdy poproszono o komentarze naszych rodaków, czytelnicy mogli się dowiedzieć, jakim naprawdę społeczeństwem jesteśmy. Olga Tokarczuk napisała:
W czasie, gdy nasz rząd modli się na kolanach, Kościół katolicki – jako depozytariusz anachronicznej mentalności – przejmuje monopol wspólnego przeżywania i rytuału. A ja mam dość budowania naszej tożsamości wokół marszów żałobnych i nieudanych powstań. Marzę o Polsce jako o nowoczesnym społeczeństwie, któremu znaczenie nadaje nie tragiczna historia, lecz indywidualne osiągnięcia, wiara we własne siły i pomysły na przyszłość.
Charakterystyczne, że po raz kolejny okazało się, jak bardzo fundamentalizmy laicki i religijny się przyciągają. Polski premier modlący się na kolanach oburzał przecież nie tylko pisarkę, lecz i kaznodzieję w przemyskiej katedrze…
Na tym tle decyzja o pochówku pary prezydenckiej na Wawelu była nie tyle początkiem problemów, jak się ją zazwyczaj przedstawia, ile katalizatorem nowych napięć. Z łamów prasowych i ekranów komputerów spór przeniósł się w przestrzeń publiczną – doszło do manifestacji. W spór – po stronie „przeciw” – włączyły się też wpływowe osoby, jak Andrzej Wajda, i środowiska, jak „Gazeta Wyborcza”. Choć mowa była o podziałach wywołanych tą decyzją i obawach politycznej instrumentalizacji grobu na Wawelu, to jednak istota argumentacji „przeciw” sprowadzała się do negatywnej oceny prezydentury Lecha Kaczyńskiego i przekonania, że na Wawel nie zasłużył.
Ciekawe jednak, że właśnie wtedy padało też wiele głosów rozsądku. Oto na przykład osoby tak różne jak Halina Bortnowska i Paweł Milcarek mówiły mniej więcej podobnie: że z różnych powodów widzą Warszawę jako właściwe miejsce wiecznego spoczynku prezydenta, ale – w duchu żałoby narodowej – skoro decyzja już zapadła, to nie należy jej kwestionować. Sam byłem podobnego zdania. W całej sprawie pochówku na Wawelu najgorsze jest co innego: wymigiwanie się przez wszystkich od odpowiedzialności za autorstwo pomysłu i podjęcie tej decyzji. Do inicjatywy do tej pory nie przyznają się ani władze kościelne, ani rodzina Kaczyńskich, ani kierownictwo PiS.
W prawicowej publicystyce po katastrofie smoleńskiej furorę zrobiło określenie o „dwóch Polskach”. Jarosław Marek Rymkiewicz wierszem opisywał: „Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie / I ta druga – ta którą wiozą na lawecie”. Jego zdaniem: „To co nas podzieliło – to się już nie sklei / Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei”. Tomasz Terlikowski pisał podobnie prozą:
Dwie Polski istnieją. Jedna z nich jest patriotyczna, zakorzeniona w religii i skłonna do uniesień. Druga lęka się patriotyzmu, a żałobę uznaje za cyrk. Jedna stała na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, by oddać hołd Lechowi Kaczyńskiemu, druga wznosiła okrzyki na Franciszkańskiej w Krakowie.
Jeśli uznać, że te „dwie Polski” to cytowane wyżej wzajemnie wykluczające się opinie, to trzeba dostrzec, że one siebie nawzajem potrzebują, aby się utwierdzać we własnej słuszności. Ale bywają one także zbieżne. O tanim sentymentalizmie polskiej żałoby pisali zarówno Krasnodębski, jak i Szumowska. Oboje odmawiali żałobie wspólnotowego wymiaru jednoczącego. Bo albo (jak twierdził socjolog) niektórzy żałobnicy to hipokryci, albo (jak sądziła reżyserka) wszyscy żałobnicy to histerycy…
Dlaczego inteligentni twórcy i naukowcy pozwalają sobie na tak silne zdominowanie rozumu przez politykę? Dlaczego wykluczają inaczej myślących poza nawias cywilizowanych poglądów? Dlaczego ludzie szczerze powołujący się na katolicyzm są tak mało chrześcijańscy: odrzucają pojednanie jako kicz, nie wierzą w szczerość rachunku sumienia innych ani w możliwość przemiany i nawrócenia? Dlaczego przywódcy Kościoła – chętnie powtarzający ogólniki o potrzebie jedności i pojednania – patrzą na pogłębianie podziałów czynione w imię wiary i nie reagują? Dlaczego – i prawicowi, i lewicowi – upolitycznieni publicyści nawet na zmarłych patrzą przez pryzmat tego, czy byli ich politycznymi sojusznikami czy też przeciwnikami? Dlaczego nawet śmierć nie pozwala im nabrać dystansu do bieżących sporów politycznych? Dlaczego wciąż absolutyzują doczesne konflikty, tak jakby były to sprawy życia i śmierci?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.