Po co Kościołowi papież?

W drodze 6/2010 W drodze 6/2010

Żadne prawo ludzkie nie może nas uwolnić w sumieniu od zachowania prawa, które za postanowione przez samego Chrystusa uznajemy.

 

Przypomnijmy tamte wydarzenia, w wyniku których abp Feliński znalazł się na 20-letnim zesłaniu, a Warszawa przez tyleż lat była pozbawiona biskupa. Miałyby one zupełnie inny przebieg, gdyby nasz Kościół nie był w jedności z biskupem Rzymu. Car – był nim wówczas Aleksander II – usunąwszy arcybiskupa, natychmiast znalazłby i wprowadził na jego miejsce duchownego, który posłusznie realizowałby jego wolę, choćby na szkodę własnego Kościoła i narodu. Rzecz w tym, że taki narzucony wbrew Stolicy Apostolskiej biskup nie byłby już biskupem katolickim, a wobec społeczeństwa katolickiego na taki scenariusz nawet car pozwolić sobie nie mógł.

Próbował zatem car – kiedy zorientował się, że arcybiskup wypełnianie swoich obowiązków pasterskich stawia ponad posłuszeństwo jego imperatorskiej woli – rozmiękczyć hierarchę. Początek temu pojedynkowi Dawida z Goliatem dał list świętego arcybiskupa do cara z 15 marca 1863 roku. W niecałe dwa miesiące po wybuchu powstania styczniowego błagał on cara, żeby próbował wczuć się w niepodległościowe aspiracje Polaków i zamiast krwawo się rozprawiać z powstaniem, pomyślał raczej o przynajmniej częściowym ich zaspokojeniu.

Kiedy list dostał się do wiadomości publicznej, car wezwał arcybiskupa do siebie. Jego wolność skończyła się w momencie, kiedy wsiadł do pociągu. Natychmiast pojawił się adiutant wielkiego księcia, oświadczając, że otrzymał polecenie towarzyszenia mu w podróży. Wyszukana grzeczność i luksusowe warunki, w jakich go przewożono, miały uświadomić arcybiskupowi, co straci, jeżeli nie pokaja się przed carem. Po przyjeździe do celu nastały długie dni oczekiwania, aż car raczy się z nim spotkać. Carowi jednak się nie śpieszyło, gdyż arcybiskup – choć umieszczony w złotej klatce i otoczony gromadą nadskakująco grzecznych urzędników i żandarmów – nie okazywał skruchy, jakiej od niego oczekiwano.

W końcu przełomową rozmowę przeprowadził z nim sam sekretarz stanu. Abp Feliński zapamiętał ją następująco: „Główne pytania, jakie mi postawił w imieniu cesarza, były następujące: dlaczego korespondowałem ze Stolicą Apostolską drogą tajemną, kiedy to jest surowo wzbronione prawem krajowym? Na to odpowiedziałem, że katolicyzm rząd może tolerować albo nie tolerować, ale zmienić wewnętrznej natury jego nie może; główną zaś cechą katolicyzmu, która wyróżnia go od wszystkich innych chrześcijańskich wyznań, jest uznanie widomej głowy Kościoła jako ogniska jedności i żywotności. My wierzymy wiarą dogmatyczną, że papież jest prawdziwym Namiestnikiem Chrystusowym; że wyroki jego w rzeczach wiary i obyczajów są nieomylne; że odłączenie się od Stolicy Apostolskiej i zerwanie z nią związku bądź dogmatycznego, bądź dyscyplinarnego, tj. zależności i posłuszeństwa, jest odstępstwem od Kościoła, prawdziwą apostazją; że przeto we wszystkich ważniejszych wypadkach pasterskiego zarządu, w których Stolica Apostolska sobie ostateczną zastrzegła decyzję, biskupi mają ścisły obowiązek sumienia odnoszenia się do Ojca Świętego, aby się do postanowienia jego zastosować. Skoro zaś taka jest wiara katolicka, my byśmy przestali być katolikami, gdybyśmy postępowania naszego ściśle do wyznawanej nauki nie stosowali, ośmielając się zerwać łączące nas z Głową Kościoła węzły. Żadne prawo ludzkie nie może nas uwolnić w sumieniu od zachowania prawa, które za postanowione przez samego Chrystusa uznajemy. Jeśli nam rząd wzbrania utrzymywania jawnych stosunków ze Stolicą Apostolską, to musimy uciekać się do tajemnych, by zadośćuczynić naszym pasterskim obowiązkom”.

Car podjął jeszcze ostatnią próbę okiełznania arcybiskupa, który nie zamierzał mu ułatwiać jego nieżyczliwej wobec Kościoła polityki. Kazał mu swoje stanowisko przedstawić na piśmie. Ponieważ warszawski arcybiskup wciąż nie okazywał „poprawy”, został skierowany na zesłanie. Jednak dekret usuwający go z kościelnego stanowiska car wydał dopiero rok później, w kwietniu 1864 roku. Papież Pius IX natychmiast, jeszcze w tym samym miesiącu, zaprotestował przeciwko temu bezprawiu, natomiast 30 lipca tegoż roku skierował do biskupów polskich encyklikę Ubi Urbaniano, w której ogłosił nieważność carskiego dekretu i polecił Zygmunta Felińskiego nadal uznawać za prawowitego biskupa Warszawy.

Trudno mieć wątpliwości co do tego, że swoją postawą, a później 20-letnim zesłaniem przyszły Święty wykonał trudną pracę duchową w obronie tożsamości i wolności Kościoła. Dwudziestoletnia nieobecność biskupa w swojej diecezji, choć dla Kościoła stanowiła próbę bardzo bolesną, świadczyła potężnie o tym, że nawet car może się potknąć o kamień, którym w Kościele katolickim jest prymat Piotra.

Wydarzenie miało się powtórzyć w roku 1953. Następcą abp. Felińskiego w archidiecezji warszawskiej był wtedy prymas Wyszyński. W sytuacji dość podobnego zwarcia z nieżyczliwą Kościołowi władzą państwową powtórzył on Non possumus swojego poprzednika i również zapłacił za to bezprawnym odsunięciem od biskupiej posługi. W obu przypadkach, zarówno papież Pius IX, jak i Pius XII, rzetelnie wypełnili dany Piotrowi nakaz Pana Jezusa, aby utwierdzali braci (por. Łk 22,32). W perspektywie takich wydarzeń człowiek wzmacnia się w poczuciu, że prymat Piotra to jest jednak wielki dar Pana Jezusa dla Kościoła.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...